16 lutego 2010

To skomplikowane (2009)


To skomplikowane

(2009) reż. Nancy Meyers
Na plakacie możemy zobaczyć, że film jest od reżyserki i scenarzystki "Czego pragną kobiety". To prawda. Nie widziałem. Widziałem za to jej "Lepiej późno niż później". Nie wiedziałem o tym wszystkim siedząc w kinie i oglądając film, jednak po wyjściu z kina nie mogłem się powstrzymać od porównywania tych dwóch. Tutaj po prostu odczuwalny jest ten sam klimat miłej komedii z pogranicza rodzinnej i romantycznej. Film trafił do światowych kin na święta zeszłego roku, u nas poczekano z nim do Walentynek. Posunięcie dobre, gdyż film idealnie pasował do Walentynkowego wyjścia z dziewczyną do kina, ale prawdopodobnie to właśnie odbiło się małą czkawką na widzach. Jakość kopii, którą miałem okazję zobaczyć w kinie pozostawiała wiele do życzenia. Obraz był nieostry, szczególnie gdy pokazywał plenery i obiekty znajdujące się z dala od kamery. Nie sądzę, aby popełniono tutaj aż tak szeroko zakrojoną serię błędów przy nagrywaniu, podejrzewam że to wina starej, przelatanej kopii.

Naprawdę przyjemnie oglądało mi się tę produkcję, zabawa w drobne humoreski, przemiłą fabułę udawała się przez większość filmu... ale nie przez cały. Niestety, odnoszę wrażenie jakby Nancy miała pomysł, naturalny talent w palcach do pisania, jakby już witała się z gąską, gdy wtem przybył zły producent i powiedział, że w filmie "żeby było śmiesznie, musi być to i to" a potem "i żeby utrzymać standard amerykańskiej poprawnej moralności i sprawiedliwości, film musi zakończyć się tak i tak". I choć widać próby dostosowywania się filmu do tych wymogów, zatuszowania ich z lekka, to jednak nadal kolą one moje europejskie oko. Tak doskonałe poczucie humoru, dyskretnie wdzierające się w nasze umysły by wywołać uśmiech trwający przez cały czas, zostaje zepsute miejscami przez wstawki typowo rubaszne, na poziomie "American Pie". Gdzieś w okolicy dziesięciu minut po rozpoczęciu filmu (i czterdziestu po planowanym rozpoczęciu ; wciąż uważam za skandal sytuację, gdy widz płaci słone pieniądze za film i musi jeszcze oglądać pół godziny reklam) można było się zorientować w konstrukcji mocno skonwencjonalizowanej całości. Czyli początek i zawiązanie fabuły mamy w miarę pachnące świeżością, a potem już wszystko idzie jak po sznurku, od znanej wszystkim kalki. I nie byłoby to takie złe, gdyby całość trzymała równy klimat i poziom humoru.

Gwiazdorska obsada w postaci Meryl Streep, Aleca Baldwina i mojego ulubieńca, czyli Steve'a Martina mocno ciągnie tę produkcję w górę. Meryl nigdy mi się nie podobała jako kobieta, ale w tym filmie "zrobiono" ją naprawdę doskonale (wygląda po prostu ładnie, a przecież ma już swoje lata). Ponadto, mimo usilnych prób załagodzenia rubasznych momentów swoim klimatem, z przykrością stwierdzam, że publiczności te momenty wyjątkowo się podobały. Taki humor i filmy nim ociekające sprzedają się nieźle, co z kolei nie rokuje zbyt dobrze wielbicielom czegoś odmiennego. Bo gdy coś się sprzeda, "amerykańce" powielą to razy dziesięć i będą doić tak długo, jak długo krowa będzie mleko dawała. Ten film, nawet ze swoją skonwencjonalizowaną fabułą, miał szanse na osiem. Zostało mu tylko sześć z plusem.

6+/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz