30 kwietnia 2014

Godzilla kontra Kosmogodzilla (1994)


Godzilla kontra Kosmogodzilla

(1994) reż. Kensho Yamashita
Kolejny wspaniale brzmiący tytuł – „Godzilla kontra Kosmogodzilla”. Wraca konwencja potwora przybyłego z kosmosu, tym razem nikt go nie kontroluje. Kosmogodzilla powstał… no właśnie, po raz pierwszy spotykam się z sytuacją, w której film podaje nam dwie możliwe genezy. Właściwie to nie różnią się aż tak bardzo, głównie formą dostarczenia komórek Godzilli w kosmos. Doręczycielem był albo Biollante, albo była nim Mothra. Już to nie do końca trzyma się kupy, bo Biollante w tej rzeczywistości mógł w ogóle nie powstać i prawdopodobnie tak właśnie było, zatem nikt nie mógł o nim nawet słyszeć.

W każdym razie komórki te trafiły do czarnej dziury i wyleciały białą. Czym są białe dziury? Właściwie niczym, raczej w ogóle nie istnieją albo istnieją jako swoisty „Wielki Wybuch” innego uniwersum. Czyli Biollante z poprzednio zarysowanej rzeczywistości przeniósł komórki tamtejszego „oryginalnego” Godzilli do nowej rzeczywistości przez czarną dziurę. I powstały w ten sposób Kosmogodzilla istniał od początku istnienia tego wszechświata? I dlaczego trafiło akurat na wszechświat stworzony przez alterację przeszłości, a nie na jakiś inny? Głowa zaczyna boleć? To nie wszystko.

Kosmogodzilla powstała w wyniku kontaktu z jakimiś kosmicznymi kryształami, które zdają się absorbować moc. Wszystko to wygląda na mocno inspirowane „Supermanem”. Troszkę mnie to dziwiło, bo nie mogłem sobie przypomnieć żadnego filmu z tym bohaterem zrealizowanego w okolicy 1994 roku, skąd zatem ta inspiracja? Jest spora szansa, że przyczyną mógł być serial „Nowe przygody Supermana”.

Genezę Kosmogodzilli przedstawia nam jakiś człowiek, ale mnie wciąż zastanawia – skąd on to wszystko niby wie? Akurat tego nie ma prawa wiedzieć absolutnie nikt, bo kto niby miałby być świadkiem podróży przez czarną dziurę?

Sam potwór zaś prezentuje się naprawdę nieźle. Wielkie kryształy i ostre rysy dodają mu „złowrogości”, w połączeniu z wydawanym rykiem i mocami, które pokazuje sprawia wrażenie demona z czeluści piekieł. Przypomina mi trochę Lavosa z Chrono Triggera. Sama fabuła zaś inne dzieło Akiry Toriyamy – Dragon Ball Z. Kosmiczny brat Goku tam, tu genetyczna, kosmiczna odmiana Godzilli, czyli „Spacegodzilla”. Tam porwanie Gohana, tu mamy porwanie syna Godzilli. Z tą różnicą, że w Dragon Ball Z wszystko miało swoje fabularne uzasadnienie, tutaj nie znajdziesz niczego podobnego.

Kosmogodzilla sieje niezłe zniszczenie i potrafi skutecznie bronić się nawet przed Godzillowym oddechem przy pomocy jakiegoś obronnego pola. No dobra, ale po co w ogóle Kosmogodzilla na Ziemię przybył? Oficjalnie, by walczyć z Godzillą. Po co? Nie wiadomo. Dlaczego po jednej walce oddala się zamiast dobić wroga? Nie wiadomo. To znaczy, możemy dopisać teorię – zabrakło mu mocy i musiał doładować kryształki. Osobiście w to nie wierzę.

Ludzkość też ma coś do powiedzenia. O dziwo, projekt Mechagodzilli nie został już wykorzystany, tym razem widzimy inną maszynę, zwaną „MOGERA” – czyli „Mobile Operation Godzilla Expert Robot Aero-type”. Podobno robot wystąpił już w innej, starutkiej produkcji Toho pt. „The Mysterians”.

MOGERA nie wygląda niestety tak imponująco, jak Mechagodzilla i nie działa też tak dobrze. O dziwo, nie wykorzystuje niektórych technologii wcześniej wykorzystywanych, w nowych zaś też nie bryluje. Ciekawą możliwością jest rozdzielenie się na dwa roboty i kopanie w ziemi. Gdy w jednej z walk robot dryluje sobie drogę – głównie po to, by zniszczyć źródło energii wroga – miałem wciąż nadzieję, że wyłoni się i wdryluje Kosmogodzilli prosto w zad. Nikt jednak nie wykorzystał tego pomysłu. Być może dlatego, że film zdaje się być kierowany do młodszego widza.

Dlaczego autorzy zdają się wciąż odchodzić w tym dość mizernym kierunku? Nie wiem. Syn Godzilli zmienił swój wygląd drastycznie, jest teraz strasznie komiksowy, infantylny i niebezpiecznie zaczął przypominać wizerunek Minyi. Godzillę próbuje się przerobić na potwora pozytywnego. Walczy w obronie swojego syna. Miki i część ludzi robi wszystko, by potwora jednak nie zabijać. Tworzą projekt kontroli nad Wielkim G przy pomocy nadajnika i telepatii (powstaje nawet „United Nations Center of Godzilla Control”). Pod koniec jasno daje się widzowi do zrozumienia, że ta kontrola nawet nie byłaby potrzebna. Król potworów nadal niszczy miasta, ale teraz mamy mu jednoznacznie kibicować. W sumie to w tym filmie po raz pierwszy w serii Heisei Godzilla staje się pełnoprawnym obrońcą ludzkości.

Zdaje się, że to właśnie te wydarzenia przepowiadały kosmoski w „Godzilla kontra Mothra”. Wyczuwam tu dwuletni cykl fabularny. Tak, jak „Godzilla kontra Mechagodzilla 2” nawiązywał bezpośrednio do „Godzilla kontra Król Ghidorah”, tak „Godzilla kontra Kosmogodzilla” nawiązuje bezpośrednio do „Godzilla kontra Mothra”. Ależ te tytuły niezwykle się komponują, gdy je umieścić w jednym zdaniu.

Wątek ludzki jest całkiem przyjazny. Wielka szkoda, że Miki ścięła włosy. I ku memu zdziwieniu, pojawił się wątek romantyczny z nią właśnie. To coś, czego do tej pory skutecznie unikano. Sama Miki pokazuje nową umiejętność – telekinezę. Dziwne, że nie wykazała się nią do tej pory ani razu, prawda? Cóż, znaleziono całkiem ciekawe wykorzystanie tej zdolności, więc nie mam powodów do narzekań.

A pamiętacie tego „so awesome” kolesia, który strzelił z rakietnicy prosto w paszczę Godzilli w „Godzilla kontra Biollante”? I wiecie, że walka ta nie mogła mieć miejsca w tej rzeczywistości, biorąc pod uwagę wydarzenia z „Godzilla kontra Król Ghidorah”? Cóż, scenarzyści postanowili mieć to głęboko. Pojawia się tu stary przyjaciel tegoż odważniaka i przez cały film chodzi opętany rządzą zemsty na potworze. Jest też siostra tegoż strzelca, która chce jego mściwemu przyjacielowi przemówić do rozumu. Ów przyjaciel również okazuje się być niezłym chojrakiem. Wątek całkiem ciekawy, gdy przymknąć oko na tę „drobną” nieścisłość w kontinuum czasoprzestrzennym.

Nazwałem go „chojrak”, bo rzeczywiście na takiego bardzo mocno jest kreowany. Zabija pająka nożem na plecach jednego z bohaterów. Samodzielnie urządza partyzancką bitwę z Godzillą. Całkiem sensownie pomyślaną muszę przyznać, może poza jednym elementem. Montuje miny z farbą na plaży – żeby wstrzymać na chwilę stwora i przy okazji by widzieć i wiedzieć, że jest on już na miejscu. Już w pierwszym filmie z serii znaleźli lepszy sposób na polowanie – licznik Geigera i przeczesywanie podejrzanych okolicznych wód. Kreowanie chojraka odbywa się także przez masę palonych przez niego papierosów. Oglądania jego gołej dupy mogli mi oszczędzić. Męska dupa to jest, ale żeby kobiece cycki gdzieś dołożyć, to nieee, po co, na co? Chyba, że liczyć uwięzioną Miki za element fetyszu BDSM. Nawet syn Godzilli domaga się cycków wyciągając wciąż łapki do przodu i zaciskając znacząco.

A propos - zacytuję japoński oryginalny tekst skierowany do naszej telepatki: „Godzilla deska?”. No, mi wygląda na rozmiar 75A. Podawany w metrach oczywiście.

Przykro to mówić, ale na tle serii efekty w tym filmie wyglądają gorzej. O kiepskim designie Baby już wspominałem. Godzilla ma w dwóch ujęciach wyraźnie zniszczoną końcówkę ogona. Większość ujęć oglądamy z dużych odległości, gdzie wszystko z reguły przesłania chmura dymu albo z dziwnej bliskości. Odnoszę wrażenie, że kilka ujęć Godzilli powtarza się na przestrzeni filmów. Scenka przelatującego Kosmogodzillowego cielska wykorzystywana jest wielokrotnie. Tak, na tyle, by podirytować nie tylko moje oko. Ludzie w stacji kosmicznej poruszają się przerażająco sztucznie. Kilka nałożonych scenek również razi. Dobrze, że makiety są wciąż szczegółowo i dobrze zrobione.


Wysoce naciąganą wydaje mi się obecność kosmosek w tym filmie. Rzekomo Mothra podróżując przez kosmos, „rozsiewa” małe Mothry, dzięki którym może komunikować się z Ziemią. Z niezłą prędkością muszą się one poruszać, bo komunikacja z Miki jest niezwykle szybka. Po co Mothra wciąż leci w dalszą podróż, skoro powinna pilnować Ziemi? Heh, najwidoczniej Kosmogodzilla nie była największym zagrożeniem, jakie czyha na nas. Niemniej jednak same kosmoski twierdzą, że jeśli Godzilla zginie, to nie będzie już miał kto uratować naszej planety i wszyscy zginą. To może jednak, kurna, warto zająć się w pierwszej kolejności zagrożeniem aktualnym, a nie uciekać w kosmos? A może Mothra wie, jakim strasznym lamuchem jest i że w walce z Kosmogodzillą szans nie ma najmniejszych?

NASA po stracie stacji kosmicznej nie podejrzewa ani żadnej awarii urządzeń pokładowych, ani żadnego innego asteroidu, meteoru czy innego kosmicznego śmiecia, nieeee. Pierwsze ich podejrzenie to „some huge monster”. Do tego stopnia jest już psychicznie zniszczony ten świat.

Warstwa dźwiękowa prezentuje się bardzo fajnie. Nie zrezygnowano z klasycznych motywów, ale i dołożono ciekawe i oryginalne kawałki. Brzmi to trochę, jak wyjęte z jakiegoś starego jRPG. Zarówno melodia, jak i końcowy kawałek z wokalem są dobre i dla ucha przyjemnymi uznane być mogą, zaiste.

Niewątpliwie najmocniejszym punktem tego filmu jest zwiększenie znaczenia strategii w podejściu do walki. Zarówno tej między ludźmi (właściwie to jednym człowiekiem), a Godzillą, jak i tej między wszystkimi, a Kosmogodzillą. Walki wyglądają ok, wizualnie już ten film emocji nie budził. Za to wątki ludzkie są ciekawe. Romans Miki, choć niezbyt rozbudowany, to rozegrany fajnie. W finale nie mamy żadnego wielkiego pocałunku ani nie wiadomo czego, ale jedynie prosty gest złapania za rękę podczas spaceru. Podobał mi się niejednoznaczny Yuki-san (czyt. chojrak), który jest postacią pozytywną, ale jego obsesja na punkcie zabicia Godzilli potrafi przysporzyć naszym bohaterom kłopotów. Podobały mi się drobne wstawki z życia cywilów tuż przed atakiem kosmicznego potwora. Były nie tylko zabawne, ale i umiejętnie podkreślały specyfikę mocy Kosmogodzilli. Ach, no i jest przełożony chojraka, stroi niezapomniane miny. Przypomina mi on nieco Maurice’a z „Przystanku Alaska”.

Nie jest aż tak źle, ale na pewno wiele brakuje do poprzednich odsłon. Wydarzenia rozsiane są zdecydowanie rzadziej, po półgodzinie miałem wrażenie, że oprócz celowania do Godzilli nie wydarzyło się absolutnie nic. Jeśli chodzi o przekaz, to tradycyjnie już dopisany jest na końcu i brzmi na mocno wymuszony, o … śmieceniu przestrzeni kosmicznej. Tak, na pewno wszyscy mamy na to wpływ i nam się ta nauczka należy. Tym bardziej, że w filmie to potwory przyczyniły się do „zaśmiecenia” kosmosu komórkami Godzilli i powstania Kosmogodzilli, więc wytłumaczy mi ktoś, proszę, jakim sposobem tyczy się to ludzkich działań?

Ponadto myślę, że sam syn Godzilli powstał po to, by już w poprzednim filmie autorzy mogli ubić Króla Potworów i zostawić jakąś spuściznę. Cóż, ani w poprzednim filmie, ani w tym Godzilla nie ginie, ale następny film będzie ostatnim z serii Heisei. I za kamerę wracają starzy znajomi…

Ocena: 4/10


25 kwietnia 2014

Godzilla kontra Mechagodzilla 2 (1993)


Godzilla kontra Mechagodzilla 2

(1993) reż. Takao Okawara
Witam wszystkich na pierwszym filmowym tekstowym „Let’s play” i zapewne jedynym, jaki kiedykolwiek przeczytacie. Idea jest taka – oglądam film, ale zamiast notatek i późniejszego wyciągania wniosków będę się przenosił do tekstu i próbował na bieżąco konstruować dalszą część wpisu. Zatem zapewne namnoży się tu spoilerów.

00:00:00
Pierwszą rzeczą, jaka rzuca się w oczy jeszcze przed odpaleniem filmu, jest tytuł. „Godzilla kontra Mechagodzilla 2”. Zaraz, zaraz, dlaczego „2”? Mieliśmy „Godzilla kontra Mothra” z 1964 i ten sam tytuł w 1992 i nikomu to nie przeszkadzało. Czy to oznacza, że to kolejny dziwny reboot, który będzie bezpośrednią kontynuacją pierwszego filmu o tytule „Godzilla kontra Mechagodzilla”? Ale przecież mieliśmy już bezpośredni sequel – „Terror Mechagodzilli”. Czyli przekreślamy go grubą krechą? A może to remake „Terroru Mechagodzilli”? Sam już nie wiem, co myśleć. Zapewne okaże się, że to po prostu kolejny film z serii, w którym wystąpi Mechagodzilla, i nigdy nie dowiemy się, co siedziało w głowie autora tytułu ani skąd ta dwójka. Cóż, to ja może pójdę zaparzyć herbatkę i zaczynamy. Wiem, miało być piwo, ale chyba jednak w Mechagodzillę wierzę, będzie dobrze, spróbujmy bez znieczulenia.
Dilmah, jakby kogoś to interesowało. Niezła jest, nie zostawia tego paskudnego osadu, który ciężko nawet domyć po Liptonach czy innych Sagach. Wow, chyba po raz pierwszy w historii tego bloga napisałem coś rzeczywiście zgodnego z jego nazwą.

00:03:25
W czołówce nie widzę żadnej dwójki przy tytule. Wygląda na to, że to jakiś fantazyjny wymysł tłumaczy. Będzie to zapewne bezpośrednia kontynuacja fabuły z „Godzilla kontra Król Ghidorah” – i samo to już dobrze rokuje. Ziemianie wykorzystują technologię przyszłości, by zbudować własną maszynę anty-G, czyli Mechagodzillę. Nareszcie organizacja nazwana przeze mnie „Drużyna G” będzie miała coś do powiedzenia. Sam Mechagodzilla pojawia się już w czołówce przy delikatnej pomocy grafiki komputerowej i akompaniamencie marszowej i dobrze wprowadzającej w klimat muzyki. Pierwsze wrażenie jest pozytywne.
Zastanawia mnie jednak, czy nie powinien się tu pojawić paradoks, który groził w filmie „Terminator 2”. Ludzie przyszłości dostarczyli technologię do przeszłości, przez co ta rozwija się z wyższego pułapu. Następnie ludzkość szybciej dotrze do pewnych odkryć, po czym może wykonać kolejną podróż w przeszłość, by tę wiedzę przekazać i tym samym wygenerować rzeczywistość, w której rozwój technologiczny nie jest kwestią czasu, a wielości utworzonych w tej sposób światów. Liczbą iteracji.
Swoją drogą, dlaczego Ci ludzie z przyszłości nie wpadli na to, by sprawdzić w historycznych zapiskach, jaki był rzeczywisty efekt ich działań. To jest – czy im się udało czy nie. Jeżeli przyjmiemy istnienie jednej rzeczywistości, to powinni mieć taką możliwość. Ta wiedza z kolei wpłynęłaby na ich działania. Mogliby podjąć decyzję o niepodróżowaniu w przeszłość, co z kolei zmieniłoby świat i ponownie wpłynęło na ich decyzję… Chyba nie warto się nad tym teraz zastanawiać.


00:06:42
Nawet bezużyteczny prototyp ma swoją nazwę – Garuda. Pancerz Mechagodzilli ma rzekomo odbijać oddech Godzilli ze zwielokrotnioną mocą. Ciekawe czy też będzie strzelał rakietami z palców i czy tak samo jak dawniej będzie miał włączoną nieskończoność amunicji.
Rozpoczął nam się także wątek ludzki. W zespole naukowców czy też konstruktorów pojawia się kobieta i z miejsca zastępuje naszego niezbyt uzdolnionego bohatera, którego przenoszą do … G-Force. Czy to ma jakiś związek z grami „G-Police”? Czym jest i gdzie się znajduje ten punkt G? Może to właśnie w tej jednostce badają? Nie wiadomo.
Mamy mały ukłon w stronę Rodana, jako że wśród zainteresowań bohater wymienia także „Pteranodony”.

00:09:52
Okej, jednak nie był to tylko ukłon. Pojawiają się szczątki pteranodonów, podobno są także jaja. Jak w mordę strzelił, pojawi się Rodan. Aż jestem ciekaw, jak będzie zrobiony w nowej wersji.
Z kolei nasz bohater ćwiczy i uczy się pilnie w G-Force, który zdaje się być jednostką poświęconą tylko jednemu celowi – walce z Godzillą. To dość zastanawiające, biorąc pod uwagę, ile razy już prawie Godzillę zabijano, że o jednej sztuce permanentnie ubitej w 1954 nawet nie wspomnę.
A najdziwniejsze jest to, że uczą ich tam także sztuk walki. Zapewne na wypadek, gdyby któryś miał stanąć w szranki z Godzillą sam na sam, mano-a-mano, na gołe klaty.

00:14:46
Rodan się pojawił i wyglądem znacznie bardziej przypomina prawdziwego pteranodona. Poprawka, bardziej przypomina obecne wyobrażenie pteranodona, bo jak prawdziwy pteranodon wyglądał w rzeczywistości nie dowiemy się zapewne nigdy, zachowały się tylko kości.
Trochę nie chce mi się wierzyć, że ludzkość na tym etapie rozwoju potrafi odkryć tak dużego zwierza dopiero teraz. Ktoś to jajo musiał znieść, a ze starego jaja nic się nie wykluje. Czyli te zmutowane Rodany musiały tu latać od dawna i nikt do tej pory nic nie zauważył. Zrozumiałem wybuch wulkanu, sztorm, meteoryt, przybyszów z przyszłości, ale „Ooo, ten potwór tu latał od iluśtam lat? Jakoś nie zauważyliśmy.” nie brzmi ani trochę wiarygodnie.
I dopiero zorientowałem się skąd pochodzi nazwa. W oryginale Radon, efekt obciachania wyrazu „pteranodon”. Radon to także promieniotwórczy pierwiastek. Wszystko się zgadza i do siebie pasuje.
Z miejsca przybywa Godzilla, co by powalczyć z Rodanem. Naprawdę, on musi mieć jakiś sensor w dupie, że wyczuwa gdzie pojawiają się godni jego rozmiaru przeciwnicy. Z drugiej strony może to i dobrze, mamy piętnastą minutę filmu i już jest sporo akcji, w tym walka Godzilli z dawnym znajomym, którego obecności się tutaj absolutnie nie spodziewałem.
Rodan póki co atakuje tylko starym, dobrym przelatywaniem wszystkiego co się rusza i na drzewo nie ucieka. Albo i tego, co ucieka także. Dziwnie wygląda to jednak, gdy przelatuje nad wodą. Zupełnie jakby ktoś w tę wodę strzelał z karabinu maszynowego, a nie generował silne wiatry. Zresztą… wiatrem Godzillę chce pokonać? Naprawdę?
A Godzilla czasami, gdy ma całkiem zamkniętą paszczę, wciąż potrafi przypominać wampira.


00:18:39
Trochę dziobania, trochę podduszania i po walce. Scenka nakręcona miejscami trochę nieudolnie – na dużych zbliżeniach i z częstymi cięciami. Innym razem z kolei ciekawie. Nie rozumiem skąd od dziobania biorą się wystrzeliwujące iskry. I dlaczego od jakiegoś czasu wszystkie potwory w tym uniwersum krwawią na żółto? Nie rozumiem też na razie, jaki cel miała cała ta scenka.
Och, mają jajo, które leżało przez około 65 milionów lat. I pewno z niego też się coś wykluje. Najwidoczniej promieniowanie ma także moc tchnięcia życia w stare jaja. Naprawdę, czasami odnoszę wrażenie, że bomby atomowe w tych filmach więcej tworzą i modyfikują niż niszczą.

00:22:34
Jestem w ciężkim szoku.
Zawiązuje się wątek romantyczny albo komediowy, ciężko powiedzieć jak się rozwinie. W każdym razie dziewczyna w laboratorium jakoś niezbyt zaangażowanie próbuje wygonić reportera, a ten w swej bezczelności nie tylko robi zdjęcia prastarego jaja, nie tylko prosi o to, czy mógłby wziąć kawałek ze sobą, ale i próbuje ją od razu poderwać.
A w szoku jestem, bo jakiś światły naukowiec zauważył, że jajo zmienia kolory. I uknuł sobie najbardziej nieprawdopodobną historię, jaką mógł, ale w tym świecie zapewne okaże się ona w 100% prawdziwa. Jajo zmienia kolory w zależności od swojego samopoczucia. I że przy naszej pani naukowiec czuje się dobrze, bo uznaje ją za swoją… mamę. Wow. Ona będzie mamą małego Rodaniątka. Reporter pewno nawet nie wie, że podrywa matkę, która wkrótce będzie miała dziecko wielkości bloku mieszkalnego.
A moment, może to nie jest wcale jajo Rodana, może to będzie Syn Godzilli!? W końcu pani naukowiec ma na imię „Gojo”, to nawet możliwe.
Jestem przerażony, obejrzałem dopiero 20 minut z godziny i czterdziestu, a już mam zapisane tyle tekstu, ile normalnie zajmuje cała recenzja.


00:27:27
Jednak reporter wykradł kawałek jaja, a Miki coś od tego kawałka wyczuwa i oddaje je do zbadania. Komu? Armii psychicznych dzieci! Znaczy, dzieci o zdolnościach paranormalnych. Oni tam mają armię Jedi. I ta armia odkryła, że jajo śpiewa. Nawet im się udało zebrać nagranie na kasecie. I magnetofon mają z Auto Rewersem. Co ja bym dał, żeby mój jamnik w tamtych czasach to miał…
Ach, muszę to powiedzieć – A nie mówiłem? Wiedziałem, czułem to w kościach. Z jaja wykluwa się syn Godzilli. I wygląda milion razy lepiej od Minyi, o co zresztą trudno nie było. Wygląda po prostu dobrze, dokładnie tak, jak powinien.
Pamiętacie, jak przy okazji recenzowania filmu „Syn Godzilli” doszukiwałem się mamy w kobiecie, z którą kontakt miał Godzilla w „Ebirahu”? Ja naprawdę tylko żartowałem. Nie spodziewałem się, że rzeczywiście sprawią, by ludzka kobieta była matką syna Godzilli. Myślicie, że rodzice nadając jej imię „Gojo” już wtedy się tego spodziewali?


00:35:30
Nie można narzekać na brak atrakcji w tym filmie.
Po pierwsze, nie przypominam sobie, by Godzillasaurus był osobnym gatunkiem. Zdaje się, że w „Godzilla kontra Król Ghidorah” geneza Godzilli była już określona: przerośnięty tyranozaur po silnym oddziaływaniu promieniowania. Tu jednak widać, że naukowcy uznali go za nowy gatunek. Generalnie nie ma też pewności, czy to rzeczywiście syn Godzilli czy tylko przedstawiciel tego samego gatunku. Naukowcy widząc, że stworzenie zjada kwiatka, stwierdzają, że jest łagodniejsze od Godzilli i że jedyne, co ma z nim wspólnego, to gatunek. Z kolei zaraz po narodzinach w Yokkaichi pojawia się Godzilla z ekstra wkurzeniem na mordzie i robi niezły bajzel. I oczywiście niszczy także linie wysokiego napięcia – wie, jak wkurzyć ludzi – odciąć im dopływ prądu. W dzisiejszych czasach zapewne odciąłby nam dostęp do Internetu. Już to widzę „O nie, Godzilla zmierza w kierunku naszych głównych serwerów DNS!”.
Może w tym uniwersum Godzilla to kobieta? Jeżeli tak, to musi mieć niezłe zaburzenia hormonalne.
Widać wyraźne inspiracje powstałym blisko pół roku wcześniej „Parkiem Jurajskim”. Jakieś wyjątkowe uwielbienie do dzieł Spielberga mają ci Japończycy – najpierw Indiana Jones, teraz to.
No i jakim cudem Godzilla wyczuwa wyklucie się jaja? A może to po prostu zbieg okoliczności? Stawiam na to, że Wielki G to taki sam Jedi, jak te dzieciaki i Miki. Nawiasem mówiąc, myślałem, że Miki po wydarzeniach z filmu „Godzilla kontra Biollante” ma powiązaną psyche z Godzillą, ale przecież wszystko, co się tam wydarzyło, mogło nie mieć w ogóle miejsca, biorąc pod uwagę to, jak alternatywną rzeczywistość stworzono w „Godzilla kontra Król Ghidorah”.
Ludzkość postanawia aktywować Mechagodzillę. No, czas najwyższy. Jeden z głosów w laboratorium brzmiał identycznie, jak głos Fozziego z Muppetów. Czyżby mały hołd dla King Seesara? Niee, zapewne doszukuję się zbyt głęboko.
Stawiam na to, że Kojima mógł się inspirować wyglądem tego laboratorium i samego mecha przy tworzeniu serii „Metal Gear”. On albo jego graficy i projektanci.
Muzyka przyspiesza, a Mechagodzilla i Godzilla stają naprzeciwko siebie niczym w westernie. A światła za nimi pojawiają się znikąd w celu podkreślenia sylwetki. Przyznam, że nie spodziewałem się tego starcia po półgodzinie seansu.


00:41:39
Dopiero teraz zrozumiałem ideę tego pancerza. On nie odbija wyziewu Godzilli, jak to robił Super X2, ale zbiera energię zeń i pozwala na wystrzelenie jej z powrotem ze specjalnego działa w brzuchu mecha.
Mechagodzilla rakiety wystrzeliwuje tym razem z ramion, a nie z palców. W rękach zaś ma jakieś chwytaki przewodzące prąd. Nie wiedzieć dlaczego Godzilla ma tu znowu czerwoną krew.
Ładowanie Godzilli elektrycznością, zgodnie z przewidywaniami, nie skończyło się dobrze. Ten nauczył się chyba sztuki Kaio-Ken, bo oczy zaświeciły mu się na czerwono i siłą woli skierował ładunek z powrotem w kierunku Mechagodzilli. Przyznam, że spodziewałem się, że nauczy się jakiejś magnetycznej umiejętności, jak przed laty. Albo, że w akcie zemsty ukręci robotowi głowę. Na to jeszcze mi zapewne przyjdzie poczekać.
Godzilla po zwycięskiej walce idzie dalej.

00:49:31
Godzilla idzie w kierunku Kioto, gdzie przetrzymują małego. Wielki G musi mieć jednak dobrych szpiegów albo sensory w dupie, skoro tak doskonale wie dokąd iść. Próbuje go powstrzymać wojsko przy pomocy czołgów i samolotów – przez te wszystkie lata niczego się nie nauczyli.
Wygląda na to, że Godzilla od samego początku uganiał się za tym jajem, stąd też walka z Rodanem. A sam Rodan był chyba głównie po to, by nas zmylić, że wykluje się małe Rodaniątko. Prawie dałem się nabrać.
Okazuje się też, że czerwone oczy u Godzillasaurusa to wcale nie technika Kaio-Ken, a oznaka strachu. To Godzilla musiał być niezłym „badassem”, skoro przez tyle lat ani razu się nie wystraszył, dopiero przy okazji walki z Mechagodzillą.
A co najdziwniejsze – Godzilla dociera do budynku, w którym znajduje się jego syn (prawdopodobnie), niszczy górne kondygnacje i … odchodzi. Tak po prostu. Nie ma to, jak zniszczyć wszystko na drodze do celu, a będąc już tuż tuż, odpuścić i zawrócić. Cała ta rozpierducha wydaje się być całkowicie bez sensu teraz.


00:50:58
Żołnierz z G-Force za niestawienie się do akcji znowu zostaje przepisany, tym razem do ochrony parkingu.
Z kolei syna Godzilli (nazywają go „baby”) przewożą w samochodzie specjalnie oznaczonym wielkim wizerunkiem potwora. To tak dla pewności, żeby ewentualni złodzieje się nie pomylili i złego auta nie obrabowali. Naprawdę nie zdziwię się, jeżeli niczym w „King Kongu” znajdzie się ekipa, która ukradnie małego, żeby go w cyrku czy w TV pokazywać.
Ach, mały żre hamburgery. Najpierw promieniowanie, teraz niezdrowa żywność, źle skończysz, maleńki, oj źle.

00:55:22
Mam spory problem z rozróżnianiem skośnookich, ale już powoli się zaczynam orientować w temacie. Nasz kolega po przeniesieniu na parkingowego szybko wykazuje się pomysłowością i awansuje z powrotem do sztabu naukowców.
Naukowcy za to, badając małego, doszli do niezwykle ciekawego wniosku. Odkryli bowiem drugi mózg Godzilli, który znajduje się w dolnej części kręgosłupa. Po raz kolejny – a nie mówiłem, że ma sensor w dupie?!
Zatem sztab pracuje nad nową bronią, którą nazwali „G-Crusher”, która skupić się ma na tymże nowo odkrytym mózgu. Tak, budują kruszarkę do kruszenia Godzilli. I nasz bohater właśnie tu wykazuje się tą pomysłowością, podpowiadając wykorzystanie w tym celu Garudy i umieszczenie go na plecach Mechagodzilli. Wiedziałem, że jeżeli nieskończony i nieistotny projekt ma swoją nazwę, to na pewno okaże się do czegoś jednak przydatny.
Pokazana jest też krótka, lecz urokliwa z perspektywy czasu, symulacja komputerowa.
Po powrocie do sztabu oczywiście nasz bohater wraca też do podrywania mamki syna Godzilli. I nie zraża go przyszywany syn, on chyba chce się „wżenić” w tę rodzinę. Zaraz, czy mężczyzna może się „wżenić”? A może „wmężacić”? Nie wiem, ale moje problemy z językiem polskim w tym miejscu są prochem i niczem w porównaniu z tym, jaki problem mają aktorzy z wysławianiem się po angielsku. Może mają jakąś chorobę popromienną albo ktoś rzucił nań „drętwotę”, a może tylko kij od szczotki połknęli?


01:00:55
Nasz naukowiec na kolanie zbudował latający motorek z pyskiem i skrzydłami pteranodona. Przez moment nawet pomyślałem – „O, jak fajnie, czemuś jednak służyła ta scena z Rodanem”, ale zaraz potem uświadomiłem sobie, że w sumie te skrzydła i dziób to tylko ozdobniki i nie mają one żadnego wpływu na działanie maszyny. Za to randka na latającym motorku i dyskusje o zakładaniu rodziny i budowaniu domu tak wielkiego, by pomieścił ich adoptowane dziecko, miała już nieco więcej sensu.
Zaraz potem przybiega zgraja małych telepatologicznych Jedi, żeby wyśpiewać małemu G tę melodię, która była rzekomo słyszalna z jaja. Słyszymy najpierw, jak dzieciaki się drą, a potem jak w chórze mają dorośle brzmiące i miękkie głosiki. Nie jestem w stanie uwierzyć, że to ich głos, nie ma… no, nic nie ma we wsi.
Widzimy przebudzenie Rodana, który chyba nabrał jakichś dodatkowych mocy. Może to Biollante się w niego wcielił? W każdym razie scenka przy akompaniamencie chóru wygląda bardzo klimatycznie. Brutalnie przerywa ją Baby, który naparza ogonem w kraty. Wdał się w ojca.
Miki ma teorię, że ten chór dodaje małemu mocy, podobnie jak przy wykluwaniu. Ciekawe, jak jajo mogło słyszeć ten chórek puszczony z kasety w innym, oddalonym pomieszczeniu. Przez ściany i skorupy. Prawie, jak Gigan reagujący na taśmę puszczoną tysiące kilometrów dalej. W sumie sporo tu elementów zbliżonych do filmu „Godzilla kontra Gigan”. Park z Godzillą w roli głównej (tu mamy w sumie tylko mały ogródek, ale jednak podobieństwo występuje), wielki budynek w formie potwora przypomina mi Mechagodzillę, stwory reagujące na muzykę z taśmy.
Poza tym moim zdaniem ta melodia wcale nie dodaje mu siły, ale go po prostu wkurza. Może mały woli jednak nieco cięższe brzmienia, a wy mu ciągle jakieś smęty puszczacie? Zaraz, to jeśli ktoś mnie zdenerwuje, a ja mu sklepię miskę, to można powiedzieć, że ten ktoś dodał mi siły? Poza tym czy to są filmu kaiju czy jakieś musicale? Jak już nie ma kosmosek, to inny patent znajdą, żeby te ich śpiewy przemycić.
Tak bardziej serio, mały moim zdaniem nie zareagował na muzykę, a na przebudzenie, świecącego się niczym choinka, Rodana.


01:06:40
Wojsko ma plan zwabienia Godzilli na bezludną wyspę i tam zlokalizowania kręgosłupowego mózgu i sparaliżowania stwora. Jako przynęty chcą użyć małego. A w dokładnej lokalizacji słabego punktu ma im pomóc telepatka Miki. Nareszcie się dziewczyna do czegoś przyda. Wyczuwam nadchodzące sceny niczym z Gwiezdnych Wojen. Mocą Jedi będą wyczuwali słaby punkt G-wiazdy Śmierci.
Oczywiście Miki, mamuśka Gojo i jej facet nie są zbyt zadowoleni z tego, że rząd chce użyć małego jako przynęty. Na ich nieszczęście jedynym argumentem matki są słowa „On żyje na ten samej Ziemi, co my wszyscy”. Otrzymała oczywiście jedynie wzrokowe gratulacje siły argumentu, po czym rząd dalej robił swoje. I bardzo dobrze, tysiące ludzi giną z powodu Godzilli, a im się na sentymenty zebrało. Niewiarygodne jest to, że nawet Miki, która tyle śmierci widziała, zmieniła zdanie. Przy akompaniamencie lirycznej muzyki możemy zaobserwować wzruszającą wizję ponownego przejęcia władzy nad światem przez Godzillasaurusy. Gojo chyba zapomina powoli, że jest człowiekiem. Razem ze swoim dzieckiem postanawia być częścią przynęty.
Odnoszę wrażenie, że autorzy próbują wrócić do wizerunku dobrego Godzilli i że próbują wymusić jakieś pozytywne uczucia w kierunku potworów. Ja przez to raczej „znielubiłem” Gojo, która wcześniej wzbudzała pozytywne emocje.
A może przy realizowaniu efektów inspirowano się nie tylko „Parkiem Jurajskim”, ale i filmem „Super Mario Bros”? Wizualnie odniosłem właśnie takie wrażenie.
Rodan leci w kierunku miasta, w tle przygrywa jego muzyczka. Szczerze mówiąc, melodia ta już dawno mi się przejadła i raczej czuję się nią rozdrażniony. Stwór ma dziwną moc – gdy tylko nad czymś przeleci, to coś wybucha albo rozpada się w drobny mak. Tak nierealistycznie to nie wyglądało nawet w latach pięćdziesiątych, w pierwszym Rodanowym filmie. No, chyba że odkryją jeszcze jakiś wielki karabin maszynowy w jego brzuchu.
Powstaje teoria, że „Baby” czerwonymi oczami wezwał na pomoc Rodana i że są w jakiś sposób powiązani. Czyżby? Rodan i Godzilla mają ze sobą dziecko?! O kurcze, to ta walka na początku filmu była niezłą kłótnią małżeńską.

01:13:08
No, i to by było na tyle, jeśli chodzi o plan z przynętą. Rodan niszczy heliktopter i przechwytuje kontener. Wielki potwór porywający młodą dziewczynę? Hmm, dlaczego mam dziwne wrażenie, że gdzieś już to widziałem?
Nasz niedoszły kochanek panny Gojo ma teraz motywację do podjęcia akcji w teamie Mechagodzilli. Sam zasiada za sterami. Przy wyjeździe Garudy i Mechagodzilli z hangaru brakuje mi tylko melodii „Daimosu, Daimosu”.
Rodan zrobił się jakiś bardziej czerwony albo mi się wydaje. Przypomina przez to bardziej tego oryginalnego. Otwiera kontener i oczywiście w ostatniej chwili przybywa nasz wielki robot z misją ratunkową. Z miejsca w środku miasta stają do walki. Ciekawe, gdzie jest Godzilla i dlaczego tym razem jego dupny mózg nie wyczuł okazji do bijatyki.


01:18:17
Rodan zieje godzillowymi prądami. To ciekawe, skąd ta dziwna symbioza? Nasz ulubiony pilot atakuje Garudą, ale ta szybko zostaje sprowadzona na ziemię. Przyznam, że lubię gościa i nawet z nim sympatyzuję, dlatego jego porażka wzbudziła we mnie emocje. Na szczęście przeżył, ale zamiast cieszyć się, że coś z niego zostało, to marudzi, że mu jakiś przycisk nie działa. Stary, wszystko w tej maszynie jest zrujnowane, czego Ty jeszcze wymagasz? I ciekawe jak macie zamiar teraz bez Garudy pokonać Godzillę.
Wykonanie walki stoi na całkiem niezłym poziomie. Konkretny rozpierdziel możemy zobaczyć szczególnie w scenie uderzenia Rodana o wielki budynek. Głowa Mechagodzilli obraca się, choć nie o 360 stopni, jak za dawnych lat. Wrażenie robi też monumentalny odgłos jego stąpania.
Rodan obrywa sromotnie i leży krwawiąc zieloną krwią. Dlaczego wciąż wyczuwam w tym sprawkę Biollante?
Na „ratunek” przybywa Godzilla. Swoją drogą ten cały „Baby” to też niezła, mała szuja. Za swoją matkę uznaje człowieka, ale gdy tylko poczuje cień zagrożenia albo coś mu nie przypasuje, wzywa wszystkie potwory i nie przejmuje się śmiercią tysięcy istnień jakże podobnych do jego mamusi.

01:24:38
Po kiego grzyba montowali w Mechagodzilli ryczenie i otwieranie pyska? I czy widząc tę walkę na oddechy, powinienem się powstrzymywać od dalszych porównań do Dragon Ball Z? I kto by się spodziewał, że będę kibicował Mechagodzilli, który przecież oryginalnie stał po złej stronie mocy?
Zauważyłem dopiero teraz, że robot jest nieco większy od Godzilli. Przy ich poprzednim starciu miałem wrażenie, że są równi wzrostem.
Godzilla łapie go za łeb i rzuca. Liczyłem na ukręcanie łba, ale chyba nic z tego. Stosuje okizeme nożno-ogonne. I wtedy właśnie okazuje się, że nie taki Garuda zniszczon, jak go me oczy widziały. Dinosaur-boy za sterami wraca do akcji i nie robi już sobie dnia wolnego, jak niegdyś. Łączy się z Mechagodzillą (nie wiadomo po co zgina działa, a potem je prostuje) i tworzą razem twór szybko nazwany jakże chwytliwie „Super Mechagodzilla”. To była super era, „Super Nintendo”, „Super Mario Bros”, "Super Saiyan". Wyczuwam ostateczne starcie. Ponad 20 minut do końca jeszcze.


01:30:39
Spodziewałem się znacznie dłuższej potyczki. Godzilla praktycznie od razu dostaje wpierdziel, obrywa strzałami obezwładniającymi, po czym wstaje i chybocze się jak pijany. Następnie ludzie chcą użyć swojej kruszarki do Godzilli. I oczywiście w decydującym momencie Miki przy namierzaniu ma wątpliwości. Kurcze, wiedzieliście, że dziewczyna ma wątpliwości, można było zatrudnić innego telepatę. Chyba mają innych telepatów, prawda? Czy istnieją tylko ona i mała szkółka Jedi? W każdym razie Miki (wyglądająca tu niczym z okładki Splinter Cella) w końcu decyduje się namierzyć dla nich cel. Nie ma pewności czy zrobiła to w pełni poprawnie, ale wydaje się być załamana, a Godzilla leży bez ruchu, więc chyba się udało.
Po tym Wielki G powinien pozostać sparaliżowany. To ja jestem ciekaw jak będą wyglądały następne filmy z serii. Już widzę oczami wyobraźni Godzillę na wielkim wózku inwalidzkim. O, powinni z tego dramat psychologiczny zrobić, o przezwyciężaniu przeciwności i o zemście.
Dinosaur-boy wylatuje na swoim małym mecharodanie i leci do swojej ukochanej.

01:37:38
Mały zaczyna się robić nerwowy, że mu chcą tatusia załatwić. Ryczy wniebogłosy, że zmarłego mógłby tym rykiem obudzić. I … budzi. Rodan otwiera oczy i robi najdziwniejszą rzecz w całym filmie. Wlatuje na Godzillę i niczym Biollante zamienia się w złoty proszek, który regeneruje kręgosłupowy mózg potwora. Ten wstaje, pojawia się jakaś czerwona świecąca kulka, potem światła za plecami Godzilli. No, Kaio-ken, jak nic, jak ja mam tego do Dragon Ball Z nie porównywać? Oddech Wielkiego G zmienia kolor na czerwony, a Rodanowy proszek zaczyna roztapiać powłokę Super Mechagodzilli.
Pilot dobrze to wszystko komentuje: „Niemożliwe! To nie ma żadnego sensu!”.
Dlaczego wcześniej walczący z Godzillą Rodan nagle postanawia poświęcić dla niego swoje życie? Może faktycznie to taka porąbana rodzinka i ich maleńki synalek.
Miki zostaje ranna w oczy za sprawą tego Splinter Cellowego noktowizora i nawet przez moment miałem nadzieję, że od tego oślepnie. Nie to, żebym jej źle życzył, ale byłby to niezwykle ciekawy motyw, gdyby musiała się posługiwać głównie swoimi mocami telepatycznymi. Choć ten motyw już mieliśmy częściowo w Matrixie.
Super Mechagodzilla rozwalona, Godzilla odchodzi. Co ciekawe, komputer pokładowy informuje, że maszyna została zniszczona i że nie nikt nie przeżył. Na co pilot mu odpowiada, że wszyscy przeżyli. Zapewne miał to być moment niepewności dla widza. Ja jednak myślę, że komputer pokładowy miał rację, tylko że mówił o mieszkańcach miasta, w którym rozgrywała się walka.


01:43:06
Obejrzałem właśnie smutną scenę pożegnania mamusi i jej wyrośniętego gadziego synalka, któremu nawet łezka po policzku spłynęła. Może nawet bym się nieco wzruszył, bo scena jest dobrze zrobiona, gdyby nie to, że przed chwilą tenże synalek był przyczyną przegranej ludzkości z wielkim potworem-zabójcą. Za wrogiem w szeregach płakał nie będę.
Realizatorzy się wykosztowali, mają nawet helikoptery z napisem „G-Force”. Zapewne ten znaczek na ciężarówce przewożącej wówczas małego to było po prostu ich logo. Chwilę później widzę scenę przyspieszonego wchodzenia Baby’iego do kontenera. Wygląda to bardzo nienaturalnie i przypomina przyspieszane sekwencje z „Godzilla kontratakuje”. Potwory wyglądają dość ciekawie, nawet języki mają animowane. R
Różnica wielkości jest bardzo duża, znacznie większa niż między synem Godzilli a Godzillą z serii Showa. Tu na szczęście nie wyczułem błędów w proporcjach.
Gojo prosi Miki o telepatyczne przekazanie tej pieśni małemu, by go zachęcić do powiązania rodzinnego z Godzillą. Dziwne, wcześniej twierdzili, że ta pieśń dodaje małemu mocy. Może moc oznacza tu także swego rodzaju odwagę? Miki wchodzi na zepsutego robota, rozpuszcza włosy i zamyka oczy. Gdy nie widać jej zeza, gdy wiatr rozwiewa jej fryzurę, to nawet mimo odstających uszu zaryzykuję stwierdzenie, że kobiecina wygląda sexy.
Godzilla z małym dogadują się na ryki. Na szczęście bez komiksowych dymków. Wypada mi tylko powiedzieć – tu na razie jest rykowisko, ale będzie… hmm, Kioto? Właściwie to pogubiłem się w tym, jakie miasto właśnie zostało zrównane z ziemią.
Zapauzowałem film w momencie odchodzenia Wielkiego G w kierunku oceanu. Stoi tak na jednej nodze teraz. Myślicie, że długo tak wytrzyma?


01:47:38
Na koniec oczywiście wszystkim zebrało się na podsumowania i na nadawanie sensu całej tej akcji. Próbują mi wmówić, że była to walka życia ze sztucznym życiem i że to prawdziwe ostatecznie wygrało. Po czym zwariowana mamuśka optymistycznie stwierdza, że choćby miało im to zająć kolejne 65 milionów lat, to Godzillasaurusy ostatecznie wybiją ludzkość i przejmą na powrót kontrolę nad światem.
Ewidentnie zdają się nie traktować ludzkości jako części życia na Ziemi. A może rzucają takimi górnolotnymi stwierdzeniami, bo stoją tyłem do zgliszczy miasta i nie widzą stosów ludzkich ciał. To jakim prawem można stwierdzić, że życie wygrało tę walkę, gdy za plecami masz tyle śmierci?
Żegna nas klimatyczna muzyczka i odchodzenie Godzillasaurusuów do oceanu. Poziom dna się chyba nie zmienia w tym miejscu, bo idą cały czas równo zanurzeni. Ciekawi mnie też na ile muszą przyspieszać napisy w wersjach niejapońskojęzycznych – w końcu te Japońskie muszą być z natury krótsze.

Tak, porozwodziłem się niesamowicie i ze szczegółami. Przyznaję, że nie spodziewałem się, że ten tekst rozrośnie się do tak niebotycznych rozmiarów, a jego konstrukcja zajmie mi tyle czasu. Dlatego będę wdzięczny, jeśli dacie znać czy taka forma jest lepsza czy gorsza. Moja dziewczyna, gdy usłyszała ile tekstu będzie miała do sprawdzenia zakrzyknęła tylko „Sleszu, zlituj się nad nami”.
Winny jest oczywiście także film, w którym działo się dużo i z reguły ciekawie. Wielki powrót Rodana i pojawienie się syna Godzilli było dla mnie sporym zaskoczeniem. Wątek ludzkiej matki małego Godzillasaurusa był ciekawy, napięcie było dawkowane umiejętnie. Fakt, że ta wersja nie ma praktycznie żadnego związku ze starszym pierwowzorem wyszedł filmowi na dobre. Wątek przeniesienia bohatera do G-Force i z powrotem, by mógł na końcu pilotować statek był trochę naciągany, ale zdecydowanie lepiej wypadło to z jakimkolwiek wyjaśnieniem.
Oczywiście, jak każdy film z serii, tak i ten musiał być "na czasie". Mamy sporo nawiązań do "Dragon Ball Z" i do "Parku Jurajskiego". Widoczne są inspiracje westernem, a także "mechowe" zboczenia Japończyków. Jakimś cudem dobrze się to wszystko się ze sobą komponuje i miałem sporo przyjemności, wychwytując dla siebie te smaczki.
Całość zepsuło nieco zakończenie, które nawet w przedstawionych realiach było mało wiarygodne i nie doczekało się żadnego sensownego wyjaśnienia. Podobno oryginalnie Godzilla miał rzeczywiście zostać pokonany i zginąć, ale zmienili zdanie.
A próba wciśnięcia mi morałów kompletnie niezgodnych z przedstawionym obrazem nie należała do najbardziej udanych. Mimo to warto zobaczyć film, nawet jeżeli czytasz ten tekst bez uprzedniego obejrzenia. Głównie dlatego, że jest to dobrze skrojony wizualnie spektakl. Można powiedzieć, że się nie zawiodłem, ale jednak mogło być lepiej. Tak, dramat psychologiczny z Godzillą na wózku inwalidzkim to byłby dopiero hicior…

Ocena: 5/10

24 kwietnia 2014

Godzilla kontra Mothra (1992)


Godzilla kontra Mothra

(1992) reż. Takao Okawara
Po całkiem fajnym „Godzilla kontra Król Ghidorah” liczyłem na przyzwoity poziom kolejnego filmu z serii. Tym bardziej, że wciąż w pamięci trzymam wersję z 1964 roku, choć już sam za dobrze nie pamiętam, dlaczego wywarła na mnie tak pozytywne wrażenie. Chyba nie byłem jeszcze skażony taką liczbą filmów z gatunku.

Prawdopodobnie by uniknąć pomieszania wersji z 1964 z tą z 1992 roku, dodawano tu i ówdzie podtytuł „The Battle for Earth”. Sam pomyliłem filmy wstawiając pierwotnie do swojej poprzedniej recenzji plakat z niewłaściwej wersji. Historia z Mothrą na tyle się spodobała producentom, że zasponsorowali jeszcze 3 kolejne filmy, w których potwór ten gra główne skrzypce. To znaczy - prawdopodobnie, jeszcze na 100% tego nie wiem, nie oglądałem.

Czyli musi być całkiem nieźle, prawda? Nieprawda. Oglądałem ten film na kilka razy, regularnie przerywając seans. Nie byłem w stanie usiedzieć przy nim dłużej niż pół godziny jednorazowo. Do napisania tego tekstu zbierałem się cały dzień, a piszę go ostatecznie około godziny pierwszej w nocy (kończę w okolicy trzeciej) i wciąż nie mogę się otrząsnąć. Może to zmęczenie materiału, może to usypiający śpiew kosmosek, sam nie wiem. Spróbujmy przeanalizować, dlaczego ten film to jednak padaka i/lub dlaczego nie rozumiem jego geniuszu. W końcu dorobił się nie tyle własnego spin-offu, co całej ich serii, musi w nim tkwić coś, co się widzom podobało.

Fabuła jest miksem wszystkiego, co już było. Mamy motyw żywcem wzięty z „Motry” – porwanie kosmosek i próba wykorzystania ich do celów zarobkowych. Te oczywiście wzywają potwora, by je uwolnił (niszcząc przy okazji całe miasto). W serii Showa, jak na ironię, później same pchają się w szpony showbiznesu, zatem całe to niszczenie miasta było o kant dupy. Nikt nie wini małych szuj, że z pełną premedytacją poświęcają życie setek ludzi, by ratować swoje małe dupcie. Co ja z tymi dupami tak zacząłem? Może dlatego, że ciągle wymawiają Mothra jako „moSRA”? A może dlatego, że cały film jest


Czytając komentarze i niektóre teksty o starszych filmach, dziwiłem się, że te dwie małe wróżki nazywane są wciąż „kosmoskami”. Nazwa ta pada dopiero tutaj, choć nazywane są jako „Cosmos”, czyli jakiś ogólny dziwny byt.

Miałem nawet taką teorię, że może jednak Mothra w tej serii nie reaguje na śpiewy dziewczyn, jak na nawoływanie. Może słyszy je w swojej głowie i nie może znieść ich śpiewu, dlatego czym prędzej próbuje znaleźć źródło i je zneutralizować. I po cichu liczyłem na to, że larwa w szale niszczenia wszystkich budynków po drodze, zniszczy także ten z kosmoskami w środku. I prawie tak się stało. Potem niestety okazało się, że stosunki między nimi są przynajmniej poprawne. Za to Godzilla, jeśli słyszy te śpiewy, na pewno jest dodatkowo nimi podkurzony. Ja byłem.

Mam jeszcze taką teorię, że nasza zezowata Miki powstała tylko po to, by być wypełniaczem dziur fabularnych. Jakaś postać czegoś nie wie, a wiedzieć powinna? Nie ma problemu. Oprócz tego pojawia się bez większego sensu i regularnie robi wielkie oczy.

Jej oczy mogą nieco drażnić, za to miłym powrotem jest rólka odegrana przez Akirę Takaradę, który grał także w wersji z 1964 roku, a także w „Inwazji potworów” i „Ebirah”. Przyznam, że w pierwszej chwili go nie poznałem po latach. Zresztą, jako typowy białas, miewam problemy z rozróżnianiem niektórych skośnookich braci.

W mitologii Mothry pojawiają się nowe motywy. Właściwie całą mitologię przepisano i upstrzono dość solidnie. Historia potwora sięga dwunastu tysięcy lat wstecz, a może i dalej. Pojawia się także nowy potwór, zły brat bliźniak Mothry, Battra. I tu chyba zgłupiałem, czegoś nie zrozumiałem. Pierwotnie Battra pokazywany jest jako potwór niszczący Ziemię, jest egzekutorem i karą dla ludzkości. Mothra zaś jest dobrym duchem tej opowieści i pokonuje złą Battrę, więzi ją gdzieś tam. Po „gdzieś tam” widzicie zapewne, jak bardzo zajmowało mnie zgłębianie tej historii. Pod koniec zaś Battra nagle ni z tego ni z owego dogaduje się z Mothrą i okazuje się, że Battra miała bronić ludzkości przed jakimś meteorem, który dopiero ma zniszczyć naszą planetę. To w końcu Battra miała być dobra czy zła? Co to za porąbana rodzinka potworów? Nie ogarniam tej kuwety.

Autorzy próbują tu także przemycić jakieś przesłanie, ale jest ono niezwykle wymuszone i dołożone na siłę. Ludzki wątek składa się głównie z tutejszego odpowiednika Indiany Jonesa (zjada cytrynę z niewzruszoną miną ze słowami „Nie ma rzeczy, którym nie podołam” – cóż za wzór męskości!) oraz jego byłej dziewczyny, która zmuszona jest prosić go o pomoc w sprawach służbowo potwornych. I mają razem dziecko. Przyznam, że ich wątek był jedynym naprawdę ciekawym i zajmującym. Szkoda, że nie rozwinięto go nieco silniej. I tu próbowano wpleść analogię wykluwania się i dorosłości w ich zachowaniach do wykluwania się Mothry z jaja. Niezbyt trafione, ale doceniam wysiłek. W pozostałych miejscach dosłownie wbijane do głowy sentencje typu „To przez nas! To przez to, co robimy z Ziemią!” nie robią żadnego wrażenia. Jeżeli chodzi o wątek ekologiczny, wolałem „Godzilla kontra Hedorę”.

Wykonanie nie robi już takiego wrażenia, jak w poprzednich odsłonach. Moje oko już się zdążyło przyzwyczaić do wysokiej jakości szczegółowych makiet, do spektakularnych wybuchów, nawet do przemycanej gdzieniegdzie grafiki komputerowej. Śmiem twierdzić, że stwory wyglądają tu nawet gorzej niż poprzednio. Na szyi Godzilli widoczne są dziwnie i „gumowo” zachowujące się zmarszczenia. Mothra wygląda na mało skomplikowany obiekt. A w postaci rozwiniętej przypomina wręcz pluszaka, fakturę ciała ma jakby z wełny. Nigdzie jednak nie miała metki „100% cotton”, zatem pewności nie mam. Odnoszę wrażenie, że jej model bardzo niewiele różni się od tego używanego przed laty. Za to Battra wygląda znacznie ciekawiej.


Wszystko zdaje się być bardziej mroczne i ciemne. Wyraźnie kontrastuje to z pstrokatością kolorków na skrzydłach naszych ciem. Czasem jest tak ciemno, że musimy wytężać wzrok by cokolwiek dojrzeć. Szczytem jest scena walki, która odbywa się pod wodą. Tam to już nic prawie nie było widać. Przynajmniej dźwięki były fajnie „owodnione”.

No właśnie, muzyka to oczywiście powtórzenie klasycznych motywów. Stare „mosurowe” brzmienia w nowej aranżacji, kilka znanych „godzillowych” kawałków i klasyczne dźwięki. Repertuar jest niezły, ale nie jest zbytnio rozbudowany, dlatego szybko zaczyna nużyć swoją powtarzalnością. Wyśpiewywane „Mosuraaaa” nadal usypia i nudzi niemożebnie.

Wspominane przeze mnie wcześniej nawiązania do Indiany Jonesa nie sprawdzają się w najmniejszym stopniu. Nie są ani parodią ani pastiszem, są nieudaną próbą zerżnięcia, czyli zarżnięciem.

Standardowo mam przygotowany zestaw pytań, które należałoby zadać bogom i bohaterom. Dlaczego pojedynczej gałązki przed Twoim nosem nie możesz ominąć albo odsunąć/odgiąć ręką, jak normalny człowiek, tylko musisz się na niej wyżywać maczetą? Z jaką prędkością po nieboskłonie musi poruszać się Słońce, aby wpadające promienie mogły w kilkanaście sekund z podłogi wejść na ścianę jaskini? Naprawdę, most linowy, to dla tych, którzy przegapili „Indianę Jonesa i Świątynię Zagłady”? Wiem, że już o to pytałem, ale zastanawia mnie to tu jeszcze intensywniej – jakim sposobem w jednej scenie Godzilla stoi po pas w wodzie, by chwilę później w tym samym miejscu nurkować na dużej głębokości? Wciąż zastanawia mnie też jakim cudem zawsze te potwory schodzą się w jednym miejscu, by ze sobą walczyć? Od kiedy kosmoski potrafią latać? Po co w takim razie dziecko brało je na rękę, by je podsadzić?

To nie jest dobry film. Zbiorowisko wszystkiego, wygrzebywanie nagle jakichś wątków znikąd, monotonia dźwiękowa, wszystko nie do końca dobrze ze sobą zgrzane i zgrane. Wyczuwalny jest brak pomysłu na to, jak pociągnąć niektóre walki i jak doprowadzić do satysfakcjonującego finału. Godzilla wciąż łapie przeciwnika za ogon i łupie nim o podłoże wbrew ogólnym prawom fizyki, Mothra gryzie Godzillę w ogon, G niszczy linie wysokiego napięcia – naprawdę, to już widzieliśmy wielokrotnie. Wszystko jest naprędce łatane i rozsypuje się przy pierwszej próbie tknięcia jakąkolwiek analizą. Motywy w rodzaju pływających w magmie pod skorupą Ziemii Godzilli i Battry, „ukosmicznienie” mitologii Mothry kierują tę serię niebezpiecznie w kierunku obranym dawniej. Godzilla nabiera dziwnych gestów – zaciska pięści w trakcie chodzenia, przytakująco kiwa głową w stylu „No, należało mu się, załatwione”. To nie są dobre znaki.

Ocena: 3/10

Do następnego seansu siadam już z piwem w ręku. Co my tu mamy? „Godzilla kontra Mechagodzilla 2”. Jeszcze nie zacząłem oglądać, a już mam cały zestaw pytań o tytuł tego filmu. Mechagodzille w serii Showa były całkiem niezłe, może jednak będzie lepiej.

14 kwietnia 2014

Godzilla kontra Król Ghidorah (1991)


Godzilla kontra Król Ghidorah

(1991) reż. Kazuki Omori
Wooooooow!

To w sumie tyle, jeżeli chodzi o rzeczy, które mogę wam opowiedzieć o tym filmie bez spoilerów. Jest to zdecydowanie najlepsza odsłona od czasu pierwszego filmu z serii. Tak, lepsza nawet od „Godzilla kontra Hedora”. Może nawet ciekawsza od pierwszej odsłony, trudno porównać. To ciekawy film nawet dla tych, którzy w temacie nie siedzą. Zatem tych, którzy chcą obejrzeć, zachęcam. A tych, którzy nie obejrzą albo już widzieli zapraszam do lektury.

Jest to pierwszy film z serii, który nie doczekał się swojego wydania na zachodzie. To znaczy, doczekał się w obecnych czasach, ale zaraz po premierze był z tym duży problem. I muszę powiedzieć, że domyślam się dlaczego. Amerykanie przedstawieni są w dość niekorzystnym świetle. Nie tylko ich przyszłość ukazana jest jako znacznie słabsza od japońskiej, ale i gdy bohaterowie znajdują się w czasach drugiej wojny światowej, widzimy, jak potwór zabija masę amerykanów. Wprawdzie nigdzie jednoznacznie nie komentuje się słuszności walki po żadnej ze stron konfliktu, ale i tak wystarczyło na bana.

Na dzień dobry wybieramy się od razu w podróż do dalekiej przyszłości, do roku 2204. I żadnych iksów w dacie, dokładność godna podziwu. Do tej pory wyjeżdżaliśmy najdalej około 30 lat do przodu. I dostajemy dziwny spoiler – widzimy King Ghidorę bez jednej głowy na dnie oceanu, chyba martwego. Dowiadujemy się, że oryginalnie potwór miał trzy głowy, ale jedną stracił w walce z Godzillą w XX wieku. I bum – muzyka, czołówka. Cóż za wprowadzenie! Manewr pokazywania fragmentu środka filmu na samym wstępie nie jest nowy, ale wówczas jeszcze nie był tak nadużywany, jak obecnie. Wiadomo było po samym tytule, że do walki dojdzie, ale żeby na starcie dowiadywać się jaki będzie efekt? Przyznam, że w pierwszej chwili byłem nieco zawiedziony, że zdradzono mi coś takiego na samym początku. Później jednak otrzymałem sowite zadośćuczynienie. Bo, jak się okazuje, to nie był wcale koniec tej historii.


Trzymając w pamięci filmy z serii Showa, spodziewałem się podobnej genezy Ghidory. Autorzy doskonale wiedzieli, czego widz oczekuje. I zagrali mi na nosie. Spodziewałem się przybycia kosmitów i ich ostatecznej broni w postaci stwora. Byłem przekonany, że w UFO są kosmoludki i zaśmiałem się w głos, gdy zobaczyłem, że po raz kolejny wyglądają jak ludzie. Co się okazuje – wyglądają tak, bo są ludźmi. To przybysze z przyszłości.

Opowiadają historię o przyszłych tragicznych wydarzeniach i o tym dlaczego trzeba się pozbyć Godzilli. A myśleliście, że to ja spoilery sprzedaję? Ci to dopiero mają rozmach. I dlaczego właściwie wybrali sobie rok 1992, a nie inny? Dlaczego sami, bez towarzystwa nie przybyli do roku 1944, żeby zapobiec powstaniu potwora? Dlaczego słyszymy okrzyk „Time warp”, ale w pobliżu nie ma nigdzie pana Sulu? Tego nie wie nikt. Sporo takich dziwnych dziur fabularnych tu napotkałem i zebrała mi się cała masa pytań. I co ciekawe – bzdury te w ogóle nie zepsuły mi odbioru.

Zadbano o taki detal, jak brak możliwości podróży w czasie celem spotkania samego siebie z przeszłości. Rzekomo jedna z wersji uległaby natychmiastowej anihilacji. Jednak nie zadbano o taki detal, jak modyfikacja wiedzy świata przedstawionego w oparciu o zmienione wydarzenia. Gdy Godzilla przestaje istnieć, ludzie tego świata wciąż wiedzą czym on jest, choć nigdy się nie pojawił na powierzchni. Okazuje się później, że dziwnym zbiegiem okoliczności Godzilla i tak powstał, ale narażony na nowszą wersję bomby atomowej, o wiele silniejszą, stał się jeszcze większy i potężniejszy. A myślałem, że promieniowanie zabija, a tu proszę, można zamiast sterydów stosować.


Po raz pierwszy poznajemy prawdziwą genezę Godzilli. Jest nim dziwna odmiana tyranozaura. Krwawi czerwoną krwią, kule z broni maszynowej nie wyrządzają mu krzywdy. Nawet wystrzał z RPG nic mu nie robi. Gruboskórny jakiś. Nie znam żadnego zwierzęcia, nawet bardzo dużego, od którego kule by się odbijały, jak od Supermana.

Po raz kolejny pojawia się nasza zezowata wizjonerka Miki. Tym razem jest przywódczynią… Drużyny G (i nucimy: tu tu tuuuum, tum tum tuuuuum!). Niestety, nie dorobiła się własnego vana. Tak naprawdę drużyna nazywa się „Godzilla Team”, ale biorąc pod uwagę zapędy do skracania imienia stwora do samego „G” wiele nie naciągnąłem. Wspomina ona też o tym, że Wielki G wciąż jest osłabiony po atakach bakteryjnych z poprzedniego filmu. Patrzcie, jednak skubańce pamiętali i odnieśli się do tego.

O każdej postaci można coś sensownego napisać, nikt tu nie umyka. Ciekawą postacią jest android, który w dużej mierze przypomina mi T1000. Całkiem możliwe, że jakaś inspiracja mogła wystąpić, „Terminator 2” ukazał się raptem pół roku wcześniej. Stroi on miny nieprzeciętne, można powiedzieć wręcz, że „głębinowe”. Soft wgrywany ma z płytek (cd?). Kto by pomyślał, że ludzie z przyszłości nie będą już używać taśm i kaset, a nawet dyskietek, prawda?

Niezwykle ciekawą postacią jest także weteran wojenny i biznesmen Shindo. Jest tu niesamowita scena, gdy po latach się spotykają, Shindo roni łezkę, Godzilla też go najwyraźniej poznaje i zdawać by się mogło, że także swoją łzę roni, po czym… potwór atakuje i niszczy swojego starego znajomego wraz z całym budynkiem!

Kilku rzeczy nie rozumiem. Wspominałem już o problemie wiedzy społeczeństwa. Zadziwia mnie także fakt, że zapomnieli już o tym, że tę oryginalną, pierwszą Godzillę przecież permanentnie zabili jeszcze w 1954 roku! A teraz okazuje się, że jest tylko jeden Wielki G i tylko jego wystarczy przenieść z dala od terenu testów nuklearnych? Gdy ludzie planują poddać dinozaura promieniowaniu, by stworzyć potwora ponownie – skąd mają tę pewność, że będzie on w ogóle chciał walczyć z Ghidorą? Może połączyliby siły, przecież oba stwory zajmują się głównie niszczeniem ludzkich domostw i linii wysokiego napięcia (stały motyw)? Dlaczego Godzilla na środku oceanu wyłania się z morza stojąc po pas w wodzie? Jak on zawsze znajduje aż takie mielizny? I dlaczego towarzyszy temu Disneyowski „błyszczący” dżingiel? Skąd się wzięły, do diaska, te kartony przed samochodem? Jakim sposobem podnosi całego Ghidorę za ogon i uderza nim o ziemię? Czyżby prawa fizyki traktował jedynie jako „takie bardziej wskazówki”? Jakim cudem Ghidora przeżywa pod wodą bez jednej głowy 200 lat i nawet nie próbuje się przez ten czas ruszyć z miejsca? No i skoro po przeniesieniu się do przyszłości ludzkość nadal ma się całkiem nieźle, po co w ogóle wracać? Czyż ludzie ostatecznie jednak nie poradzili sobie z Godzillą? Dlaczego są tacy bezbronni, przecież mieli tyle opcji w poprzednich filmach? Czy ta kobieta steruje tylko jedną głową Mecha Ghidory czy całym cielskiem?


Tak wiele pytań! Cóż, gdy fabuła dotyka podróży w czasie, o pomyłki i paradoksy ekstremalnie łatwo. Co nie zmienia faktu, że temat jest bardzo chwytliwy i po prostu się sprawdza. Postaci są barwne, bawią i przywiązują do siebie. Oglądałem z zainteresowaniem i gorąco polecam tę odsłonę każdemu. Oprócz wizualnego spektaklu na poziomie znanym z poprzednich filmów serii Heisei czeka was tu coś więcej.

Ocena: 6+/10

„- Enemy plane, sir?
- Impossible. No plane can fly that fast. That looked to me like it was from another planet.
- I have to agree, sir. It did look like it was from another planet, but … shall we report it, sir?
- What, that we’re being invaded by little green men from outer space? Let's just keep it as our secret. You can tell your son about it, when he’s born, major Spielberg.”