Koledzy pod oknem wołają
Obiadu nie zjadłszy kanapkę
Do ręki chwyciłem zjadając
Spojrzenie rzuciłem na matkę
Biec znów móc to jest plan mój
Nie wlec się i wdech brać wciąż
Pęd po nic złap goń chwyć zdąż
Jeść gdy wiatr dmie lecz stój!
Kanapko, usta zbliżyłem
Niechcący Cię o! puściłem
Do piachu to czy do nieba
Co czułem spomiędzy chleba
Pamięć o smaku wytężam
Czy to smakowite zioła
Wraz ze śliską piersią węża
Już jedźmy, nie było woła
Jedno jednak mnie pociesza
gdybym Cię podniósł otrzepał
z dołka depresji wyciągnął
wciąż byłabyś dużo lepsza
od hindenburgera ze smakdonalda
5 lutego 2010
Fast Food
Fast Food
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Uwielbiam ten wiersz.
OdpowiedzUsuńAch, smak kanapki jedzonej na podwórku, bo przecież nie było czasu spokojnie zjeść, koleżanki czekały...