30 marca 2014

Godzilla kontra Megalon (1973)


Godzilla kontra Megalon

(1973) reż. Jun Fukuda

Amerykański plakat nawiązujący
do plakatu King Konga.
Nie, WTC w tym filmie nie występuje,
proporcje też się nie zgadzają.
Powinienem mieć już utarty schemat tych recenzji. Nie taki standardowy i ogólny, ale w tym momencie już mógłbym mieć gotowca i tylko podmieniać nazwy potworów, niszczonych miast i głównego antagonistę. Winnym tegoż deja vu jest stara i już dawno niejara gwardia produkująca filmy w ekstremalnym tempie. Przez nich każdy kolejny jest tak bardzo podobny do pozostałych.

W ogóle mówiąc o filmie „Godzilla kontra Megalon” powinienem najpierw powiedzieć, że to kolejny film z serii, w którym Godzilli miało w ogóle nie być. Pojawił się tu po to, żeby film się sprzedał. Ktoś mądry bowiem zauważył, że pojedynek kolorowego robota (wymyślonego przez dziecko w konkursie) z nikomu nieznanym potworem, Megalonem, to jednak mało atrakcyjny produkt. Ale przecież konkurs jest konkursem, nie można go olać (co Amerykanie potrafili zrobić np. w przypadku filmu „Maska 2”). Zatem dołożono Godzillę, Sekizawa przerobił scenariusz Fukudy, w tydzień uszyto nowy kostium Godzilli, w trzy tygodnie zdjęcia i pozamiatane. I pomyśleć, że to ten sam scenarzysta, który jest z serią od jej początku.

Tu chronologia staje się jasna i klarowna. Rzecz dzieje się w roku 197X (bo ktoś nie mógł się zdecydować na jakiś konkretny rok, ale to już chyba jest tradycją serii). Zatem znacznie przed „Zniszczyć wszystkie potwory”. Pojawia się tu Gigan znany z poprzedniego filmu i ludzie go rozpoznają. A to oznacza, że poprzednik chronologicznie musiał być umiejscowiony także w latach siedemdziesiątych lub nieco wcześniej. Tylko wciąż średnio wyjaśniony jest powrót Angilasa. I w sumie Godzilli też. Może należałoby wyodrębnić dwa pierwsze filmy jako osobną podserię, która nie ma większego związku z kolejnymi?

Fabuła jest prosta, jak budowa cepa. Kolejne próby atomowe naruszają antyczną podziemną cywilizację. Ci, zamiast przyjechać na kawę i pogadać albo pikietować pod ambasadą postanawiają pokazać nam prawdziwe znaczenie słowa „rozpierducha” nasyłając swojego pupilka, „Megalona”. W jakichś bardzo tajemniczych okolicznościach i przy pomocy mętnych tłumaczeń scenarzysta próbuje wpleść w to wszystko wspomnianego wcześniej robota, którym jest pstrokaty Jet Jaguar.

Ogólnie filmowi przyświeca chyba motto „Deus ex machina”. Jet Jaguar musi gadać z ludźmi i bić się z potworami, więc zmienia rozmiar wedle woli bez jakiegokolwiek uzasadnienia. Chyba, że „sam sobie napisał program do zmiany rozmiaru” można uznać za uzasadnienie. Musi być robotem, który wykonuje polecenia ludzi, ale i mieć własny charakter, bo to przecież „główny bohater”. Zatem czasem słucha się wroga, potem się okazuje, że jednak bohaterowie mają zapasowy nadajnik, więc słucha się „naszych”, potem olewa wszystkich ciepłym moczem i robi co mu się żywnie podoba, by na koniec znowu słuchać się twórcy i pokazywać swoje przyjazne dzieciom nastawienie. Tego typu sytuacji można doszukać się tu więcej.

Widać, że film jest kierowany bardzo mocno do swojej grupy odbiorczej, czyli dzieci. Tym bardziej niezrozumiałe jest dla mnie serwowanie wyimaginowanych faktów historycznych jako prawdziwe lub prawdopodobne. Nie rozumiem też tańczących kobiet w samej bieliźnie i gołych babek na plakatach. Ja wiem, że to dzieci i cycki to w sumie one mogły widzieć dość niedawno przy ssaniu mamusi, więc może i są oswojone bardziej niż podniecone, ale nie zmienia to powszechnego braku akceptacji dla takich manewrów. A tu proszę – naguśka panienka świeci nam z ekranu cyckami i fakt, że nie widzimy niczego więcej zawdzięczać można tylko kadrowaniu i cieniowi. Mamy coś dla małych milusińskich chłopców, a co dla dziewczynek? Zarośnięta klata przywódcy cywilizacji Seatopii (ależ moc twórcza tkwi w tej nazwie, prawda?). Nie jest to jeszcze poziom znany z filmu „Zardoz”, ale wart wypunktowania. Jest też coś dla naszych małych masochistów - w tym filmie dorośli biją dzieci. Nie jakiś tam klaps, ale prawdziwy cios „z kolanka” powalający dzieciaka na miejscu. To znak – symbol. Słaby film dedykowany dla dzieci to jak mocny kopniak w nich właśnie wymierzony.


Cały film, nie wiedzieć czemu, jest sponsorowany przez kolory: czerwony i żółty. I literkę G. Nie, nie jak Godzilla, g jak… no… gigantyczna porażka… powiedzmy. Jet Jaguar jest usiany czerwonymi i żółtymi elementami. Głównie bohaterowie ubrani są na czerwono albo na żółto i jeżdżą samochodami czerwonymi albo żółtymi. Może i miało być dla dzieci, zatem kolorowo, a wyszło dwukolorowo. To jednak nie to samo.

W filmie pojawia się nowy potwór, Megalon. Jego wygląd jest równie fascynujący, co nazwa. Przypomina bliżej nieokreślonego owada z wiertłami zamiast rąk. Naprawdę, po Giganie z hakami i teraz po Megalonie czekam na potwora z piłami łańcuchowymi zamiast rąk. Ach, właśnie, Gigan też tu się pojawia. Jakim sposobem? Dlaczego? Zostaje wezwany, czyli de facto kolejna popłuczyna nawet nie za dobrze maskująca proceder „deus ex machiny”. Tak naprawdę pojawia się tu, bo kostium można wykorzystać z poprzedniego filmu. Jest zapewne jeszcze w dobrym stanie. No i dlaczego masa materiału filmowego, który jest już nakręcony miałaby leżeć i się kurzyć? Po co wielokrotnie kręcić to samo? Bez sensu. Co? Film będzie trwał niecałą godzinę? Dorzuci się jakąś walkę wojska z potworami, przecież tego materiału też mamy masę.

A co ja mam wam potem na screenshotach pokazywać? W sumie mógłbym śmiało wykorzystać część złapaną z poprzednich filmów. Trzeba to powiedzieć jasno: wkurza mnie taki recycling scen.


To nawet nie jest „tak złe, że aż dobre”, przez większość filmu jest tylko „złe”. Jest po prostu nudno. Nie ma już komizmu, nie ma zbyt wielu powodów do facepalmów, nie ma nic, nic nie ma, Kononowicz ten film reżyserował. No dobra, trochę przesadziłem. Scena pościgu bywa zabawna, szczególnie pisk opon na piachu. Pod koniec filmu można zobaczyć niezwykłą scenę czegoś na kształt „kopniaka z wyskoku” w wykonaniu Godzilli. Przedziwna figura, ale jakże zabawna. W ogóle Godzilla przyjmuje tu jakieś pozy mistrza sztuk walki. Można też popatrzeć, jak kostium Godzilli zajmuje się ogniem. To już drugi taki przypadek w serii. Na koniec jeszcze facepalm wywołany piosenką Jet Jaguara i już.

Chyba zacznę aplikować sobie coś znieczulającego przed seansem następnych części.

Ocena: 1+/10

29 marca 2014

Godzilla kontra Gigan (1972)


Godzilla kontra Gigan

(1972) reż. Jun Fukuda
Po całkiem niezłym „Godzilla kontra Hedora” można się było spodziewać albo utrzymania dobrej passy albo znacznego spadku formy. Zgadnijcie, które się sprawdziło.

Właściwie odnoszę wrażenie, że niewiele nowatorskiego można o tym filmie powiedzieć. Znowu to samo – kosmici kontrolują potwory, te niszczą Tokio, przybywa Godzilla i spuszcza wszystkim manto.

Pierwsza rzecz, która zdziwiła mnie dopiero tutaj, to towarzysz Godzilli, Anguiras (czy też „Angilas”, ciężko stwierdzić, różnie tłumaczą). Co z nim? No właśnie, on żyje. A został przecież zagryziony w „Godzilla kontratakuje”. Tak, wiem, że wrócił jeszcze w „Zniszczyć wszystkie potwory”, ale tam w natłoku potworów jakoś mi to umknęło. Druga rzecz to powrót Ghidory. Ten też już nie żyje. Mało tego, Godzilla i Angilas zamieszkujący wyspę potworów mogą ją opuszczać kiedy chcą. Jak to wytłumaczyć? Wygląda na to, że akcja ma miejsce przed wydarzeniami ze „Zniszczyć wszystkie potwory”, Ghidora jeszcze żyje (a i pod koniec walk nie ginie), a wyspa potworów mogła jeszcze nie być tak chroniona. Ale jak wytłumaczyć to, że Angilas żyje? Może „Godzilla kontratakuje” miała miejsce w jeszcze dalszej przyszłości? I dlaczego Godzilla z Angilasem się kumplują? Nie, jednak coś mi tu nie gra.

Całość wraca w znacznym stopniu do formuły dla dzieci. Widoczna jest spora fascynacja komiksem. Główny bohater projektuje i rysuje swoje wersje potwora do parku rozrywki. Wymyślił potwora, który będzie stworzony z najstraszniejszej dla dzieciaków rzeczy w całym wszechświecie. Potwora powstałego z prac domowych. Naprawdę już powoli ciężko mi odróżnić co jest wątkiem komicznym z premedytacją, a co wyszło niechcący. Żeby było śmieszniej, Godzilla z Angilasem rozmawia. Ich rozmowy brzmią jak zdarta płyta gramofonowa i towarzyszą im komiksowe dymki. Hah, a w amerykańskiej wersji dymki zastąpiono dubbingiem. Uśmiechnąłem się, nie powiem, ale i trzymałem się za czoło – a nuż miałem gorączkę i to, co widzę może być tylko moim majakiem.

Nie jest. Pisałem, że kosmici kontrolują potwory, prawda? Troszkę uprościłem sprawę, co byście od samego początku nie trzaskali się po czole, jak i ja się trzaskałem w trakcie seansu. Otóż są to kosmiczne karaluchy w ludzkich powłokach. I kontrolują potwory na ogromne, kosmiczne odległości przy pomocy odtwarzanych kaset magnetofonowych. Taka kaseta odtworzona gdziekolwiek przywołuje potwora i przy okazji kosmiczne karaluchy wykrywają fakt ich odtworzenia na dowolną odległość. No i strzelają z suszarek. Ach, jak poznać takiego kosmokaralucha w ludzkiej skórze? Po cieniu. Rzucają karaluszy cień. Pewno jeszcze chcielibyście wiedzieć jak takich pokonać? Otóż bierzesz kilka beczek ładunków wybuchowych, stawiasz je za dużym komiksowym rysunkiem głównych bohaterów. Gdy kosmokaraluchy otwierają drzwi, widzą rysunek, myślą, że to wróg, strzelają i wysadzają wszystko w powietrze. Tak, wiem że można samemu wysadzić te ładunki, ale jeśli można użyć umiejętności rysowania komiksów przeciwko kosmitom, to dlaczego nie?

Ciekawe jest poczucie prędkości w tym filmie. Gdy ludzie muszą gdzieś się szybko przemieścić samochodem, mówią „To jakieś 40 km, będziemy tam za godzinę”, po czym widzimy samochód jadący drogą, bez korków, poza miastem. Naprawdę, jeżdżą tam po terenie niezabudowanym z prędkością 40 km/h i to jest ich pośpiech? Z kolei Ghidora i Gigan pędzą z prędkością 4 machów. Mogą rozwijać takie prędkości, ale gdy są na Ziemi, to już idzie im to ślamazarnie. Za to mistrzami ślamazarności są Godzilla z Angilasem, którzy płyną na pomoc i płyną i dopłynąć nie mogą. Może dlatego, że wodę tę bardziej gwałcą niż się w niej poruszają. Taki dziwny styl pływacki.

Jest jedna ciekawa nowość, tytułowy potwór – Gigan. Jest on zaprojektowany… hmm, dziwnie. Zamiast rąk ma jakieś haki, na brzuchu piła elektryczna, a twarz przypomina bardziej La Forge’a ze Star Treka. Przecina brzuchem, rozwala hakami i sieje ogólne zniszczenie. Zaraz, La Forge chyba tego nie robił, prawda?

Potwory niszczące Tokio prezentują się w większości nieźle. Razi czasem jakieś ujęcie z lalkami w sklepie (to miało wyglądać jak ludzie?) albo Ghidora, która podczas lotu potrafi się w ogóle nie ruszać. Godzilla wciąż w tym samym, zużytym kostiumie, co niestety jest czasem widoczne. Montaż też pozostawia nieco do życzenia. Widzimy Godzillę idącą w kierunku kamery i nagle jest w uścisku z Ghidorą, padają i okładają się. Zamiast przeplatać wątek kosmitów walczących z ludźmi i walki potworów – oglądamy najpierw jedno, potem drugie.

Ciekawie rozwija się walka – Godzilla z Angilasem w jednej scenie nawet walczą jak w prawdziwym tag teamie. Szkoda tylko, że przez większość czasu Angilas jest tylko mało pomocnym leszczem. Za to Godzilla, jak się okazuje, zna tajniki boksu. No i co to by była za Godzilla, która by choć raz kamykami w zbijaka nie zagrała z przeciwnikiem?

Pomyślałbym, że to film bardziej dla dzieci. Te komiksy, to masowe jedzenie owoców i warzyw, cała otoczka i ogólny poziom. Z drugiej strony bohaterowie palą papierosy bez większych ceregieli (to jeszcze czasy, gdy papierosy nie szkodziły zdrowiu? ;), a podczas walk stworów leje się krew. W sumie chyba po raz pierwszy, we wcześniejszych filmach krew lała się tylko z ludzi.

A co ludzie mają do powiedzenia w walce z potworami? Daliby sobie już spokój, prawda? Jakoś atakowanie w sposób konwencjonalny, czyli czołgami i samolotami nigdy jeszcze im nic nie dało. Elektryczność, fortele, tajne bronie, owszem, ale zwykłe ataki nigdy. A jednak dowódca wiedząc, że jego wojsko może coś sensownego zdziałać na innym polu, atakując kosmitów kontrolujących potwory, decyduje się zostawić wojsko na obecnym froncie. No tak, po co wysyłać żołnierzy, czołgi i helikoptery na kosmitów, skoro można wysłać sympatycznego grubaska, kobietę i nerda rysującego komiksy. I tak, w tej konfiguracji najdzielniejsza okazuje się kobieta, która kilkoma niepozornymi ciosami „z karata” potrafi załatwić w kilka sekund dwóch uzbrojonych facetów.

„Godzilla kontra Gigan” to wszystko to, co już wielokrotnie było w serii. Nawet szereg scen żywcem ściągnięto z poprzednich filmów zmieniając tylko kolorystykę zdjęć. Muzyka ta sama, motyw ludzki po raz kolejny ten sam, tylko tym razem do reszty zdurniały. Film ratują sceny walk i humor, który pozwala się rozluźnić i czerpać przyjemność z rodzaju „tak złe, że aż dobre”. Szkoda tylko, że po tak fajnym powrocie w poprzednim filmie, tu otrzymujemy odgrzanego kotleta, który już chyba pleśnią podchodzi.

Ocena: 3/10

24 marca 2014

Godzilla kontra Hedora (1971)


Godzilla kontra Hedora

(1971) reż. Yoshimitsu Banno
Zadziwiające, jak bardzo tytuły tych filmów wprowadzają w błąd. „Zniszczyć wszystkie potwory” brzmiało fantastycznie, a wyszło kiepsko (i coś mało tytułowych potworów). „Rewanż Godzilli” – cóż za tytuł! I jakaż okropna porażka! Do kolejnego filmu podszedłem z nastawieniem negatywnym, a tytuł „Godzilla kontra Hedora” nie obiecywał absolutnie niczego. A dostałem chyba najlepszy film od w tej serii od czasu pierwszej części.

Nie to, żeby to było jakieś wielkie osiągnięcie, bo seria ta z natury lata dość nisko nad ziemią, niemniej jednak póki co to jeden z ciekawszych filmów o Godzilli. I jeden z dziwniejszych.
Z jednej strony stara się utrzymać więź z ustanowioną już grupą docelową małych dzieci. Mamy dziecko – bohatera, który podpowiada ojcu – naukowcowi swoje pomysły. Dzieciak jest ciekawski, spostrzegawczy i nawet dobrze zagrany. Widać jego przywiązanie do Godzilli i nie jest ono tak potwornie (get it?) nakreślone, jak w poprzednim filmie u Ishiro.

Z drugiej strony film ten mocno odcina się od serii. Po bublu w postaci „Rewanżu Godzilli” zapewne chciano nieco odświeżyć wizerunek serii i nawet słusznie. Godzilla nie znajduje się już na wyspie potworów odgrodzona od ludzi i jest postacią jednoznacznie pozytywną (choć starsi ludzie nie byli co do tego w 100% przekonani). Niegdysiejszy słaby punkt potwora, czyli elektryczność, obecnie nie tylko nie jest słabym punktem, ale wręcz jest mu kompletnie obojętnym. Zdaje mi się, że Godzilla potrafi tu także wygenerować różne rodzaje swojego oddechu. Na pewno jeden z nich daje ładunek elektryczny, drugi zaś potrafi działać… niczym wydech rakietowy. Tak, tego jeszcze nie było, Godzilla w tym filmie lata. Naprawdę. Niesamowite. Powiem więcej, to jest tak idiotyczne, komiczne i pomysłowe, że aż fajne. Oprócz latania wykazuje się ogólnie znacznie większą inteligencją niż w poprzednich częściach. Pozostaje nie do końca wyjaśnionym co spowodowało jego odmianę i chęć obrony ludzkości przez zagrożeniami.


„Godzilla kontra Hedora” to jednak nie jest film tylko dla dzieci. Właściwie jest on bardziej dla młodzieży. Klimaty hippisowskie bardzo mocno udzieliły się tej produkcji. Z jednej strony mamy sceny bez znacznego uzasadnienia, w których widzimy tańce, hulańce i jakieś „odjazdy”. A nawet umalowaną tancerkę w jednoczęściowym stroju z namalowaną muszelką na cipie. Film przeplatany jest dziwnymi, nieco narkotycznymi animacjami. Z jednej strony to klimat, który do mnie nie do końca przemawia, z drugiej – oglądało się naprawdę nieźle i z zaciekawieniem. Tak, muszę przyznać, że Godzilli w klimacie hippisowskim się nie spodziewałem.


Jest i przekaz – sprzeciw wobec zaśmiecania planety. Podobno wbijany do głowy młotkiem, osobiście tego jednak nie odczułem. Może dlatego, że nie rozumiałem tekstów piosenek.
Ach tak, no przecież, nie wspomniałem o tym - mamy główną piosenkę, a wstępniak przypomina mi serię o Jamesie Bondzie. Kobieta śpiewa i wije się, w tle jakaś pseudoanimacja o silnych kolorach i napisy. Od samego początku wiemy, że to nie będzie zwyczajny film o Godzilli.


Całość charakteryzuje się mocnym, mrocznym klimatem. Kolory są albo przesadzone w „tripach” albo ciemne, szarobure i mulaste. Wszystko uwalane jest szlamem przez potwora (prawdopodobnie przybyłego z kosmosu), który żywi się nieczystościami. Pierwsze co pomyślałem o Hedorze – świetnie, toć wchłaniając nasze brudy oczyści środowisko, cóż za pożyteczne zwierzę. I nawet byłem zaskoczony, że scenarzyści także i o tym pomyśleli, bo moje spostrzeżenie powtarza jedna z postaci. Okazuje się jednak, że potwór w dalszych swoich etapach będzie bardziej śmiercionośny. Efekty jego „trawienia” to trujące gazy.


To także zdecydowanie najbardziej brutalny film z serii od czasu pierwszej części. Możemy zobaczyć kotka uwięzionego w szlamie, ludzkie szczątki na środku miasta widziane przez dziecko, ludzi utopionych w tymże szlamie potwora i wiele innych. Efekt pierwszego starcia Godzilli z Hedorą widzimy także z perspektywy wiadomości telewizyjnych, które podają liczbę ofiar, rannych oraz spowodowane zniszczenia. Do tej pory walki potworów były raczej bezmózgimi naparzankami, nikt się ofiarami ludzkimi nie przejmował zanadto, liczyły się potwory i rozwałka otoczenia. Nie tym razem. Dużą wartość stanowią dla mnie także sceny, w których obserwujemy pojawianie się i walkę potworów z perspektywy zwykłych ludzi i przez pryzmat ich codzienności, co dodaje wiarygodności i smaczku.

Walka między potworami trwa długo i jest nawet ciekawa, potrafi przytrzymać w napięciu. Przyłapałem się na tym, że mówiłem do siebie w głowie „no dawaj, jeszcze kawałeczek” albo „szybciej, szybciej”. I ludzie także mają tu coś do powiedzenia, nie są tylko bezbronnymi ofiarami. Sam zastanawiałem się, jak chcą pokonać potwora, który ma właściwość podobną do T1000 z „Terminatora 2” (właściwie to chronologia jest odwrotna, więc i porównanie powinno być).

Troszkę za dużo czasu i uwagi poświęca się tu na te hippisowskie wstawki. Można się czepiać, że jest to „zbyt dziwna” część cyklu. Dla mnie to nie zarzut, a w przypadku tej serii to niezbędne orzeźwienie i powrót na właściwe tory.

Ocena: 6/10

22 marca 2014

Rewanż Godzilli (1969)


Rewanż Godzilli

(1969) reż. Ishirô Honda
„Rewanż Godzilli”, kolejny tytuł po którym obiecywałem sobie wiele. W końcu w ostatnich scenach „Zniszczyć wszystkie potwory” działo się wiele, cóż za jatka musi nas czekać tutaj? Och, „Rewanż” na pewno będzie rewanżował nam wszystkie niedociągnięcia i mielizny poprzednich filmów, jakże mogłoby być inaczej?

Żebym to ja wiedział jak bardzo się myliłem. Jest to pierwszy przypadek, w którym specjalnie wam zespoileruję film, żebyście nie mieli przypadkiem ochoty go obejrzeć. Główny zarzut wobec filmu to lenistwo realizatorskie. Seans trwa godzinę z niewielkim hakiem, z czego większość to materiał żywcem wzięty z poprzednich filmów z serii. Niewiele brakowało, by można nazwać ten film „kompilacja walk Godzilli z kilku ostatnich filmów”. Scenariusz miejscami jest mocno naciągany tylko po to, by móc wykorzystać kolejne zużyte i znajome sceny. I nie jakieś drobne fragmenty tu i ówdzie, ale całe długie sceny walk praktycznie bez zmian. Całość można skrócić do około 15 minut i oszczędzić widzowi oglądania po raz kolejny tego samego.

Może jestem trochę niesprawiedliwy, w końcu film ukazał się pod koniec lat 60, gdy głównym źródłem doświadczeń audiowizualnych było kino. Przegapiłeś poprzednie części w kinie? Nie będzie Ci łatwo nadrobić tę zaległość. Nie to, co dziś. Co nie zmienia faktu, że praktyka ta wymknęła się tu totalnie spod kontroli.

No dobra, a co ze scenami, które zerżnięte nie są? Pomysł na fabułę ma potencjał i jest nawet niezły, ale wykonanie woła miejscami o pomstę do nieba.

Głównym bohaterem, którego będziemy oglądać przez większość czasu jest Ishiro, dzieciak w wieku około 9 lat. Żyje on w industrialnym i brudnym świecie biedy i walki o przetrwanie. Jego rodzice zaharowani wiecznie w pracy, a mały Ishiro wiecznie wiedziony jest na pokuszenie przez bezwzględnych, małych kolegów. Sprzeciwia się im skutecznie, ale głównym jego sposobem na radzenie sobie z nimi jest ucieczka. Ucieka także od tej szarej rzeczywistości w świat snów i wyobrażeń. I tam właśnie znajduje się świat potworów – Godzilli i całej reszty. I te wyobrażenia, walka między potworami przełoży się na jego rzeczywisty świat i to tam nabierze odwagi i poczucia samodzielności. Nie wiadomo czy jego świat jest światem znanym z poprzednich filmów w serii czy jest on tylko dzieckiem o wybujałej wyobraźni, który widział to i owo w kinie. O ja, brzmi jak bardzo fajna odmiana i fabuła z potencjałem.

Gdy tylko dzieciak trafia do świata marzeń sennych, jesteśmy zanudzani jego bieganiem po krzakach i tym, jak ogląda kolejne sceny z recyclingu. A potem spotyka swojego odpowiednika, Minyę, czyli sławetnego szpetnego „syna Godzilli” i z nim rozmawia. Tak, Minya w tym filmie mówi i to ludzkim głosem, bez żadnych tłumaczeń. No cóż, można sobie na to pozwolić, w końcu to tylko jego świat wyobrażeń, prawda? Minya może być tak duży, jak tylko chce. Raz jest wielkości dziecka, później jest znacznie większy, ale jakoś nie może zmienić swojego rozmiaru, by być większym niż jego przeciwnik. No tak, ale to przecież nie o to chodzi. Sny i wyobrażenia nie muszą się trzymać logiki i sensu, prawda? W większości przypadków nie trzymają się ich wcale. Dlatego przymykam oko.

I ten dzieciak, który opiera się swoim rówieśnikom i czynnie odmawia uczestnictwa w ich „gangu” pod koniec filmu robi coś dziwnego i nie do końca zrozumiałego. Powala swojego „prześladowcę”, a potem… robi to, co tenże chciał od niego wcześniej. I na koniec to „prześladowca” goni za Ishiro i wszyscy jakoś się kumplują. Nie wiem sam co o tym myśleć. Z jednej strony to przecież rażąca niekonsekwencja i wywijanie morału do góry nogami. Z drugiej, jakież to prawdziwe i pasujące do tego świata.

Mamy też postać opiekuna – wynalazcy. Czuwa nad dzieciakiem pod nieobecność rodziców, sam zajmuje się konstrukcją zabawek dla dzieci i tworzy na przykład… „TV computer”. Co on robi? Przechowuje dane. I pokazuje je w formie filmu. Taka audiowizualna wikipedia. To słodki motyw i fajnie wpisuje się w klimat nieco „Falloutowy”.


Hola! Zauważyłem, że opisuję ten film, jakby był naprawdę dobry. A nie jest, miejcie to na uwadze. Świat w tle i motyw paraboli z potworami to jedyne pozytywy tego filmu. Pojawiają się też dość karykaturalni złoczyńcy – złodzieje. Ganianie się złoczyńców z dzieciakiem to potworna dłużyzna bez jakichkolwiek emocji.

Godzilla pojawia się także w kilku „świeżych” scenach i za wroga ma potwora Gabarę, który jest odzwierciedleniem kolegi Ishiro, a także jednego ze złodziei. Potwór wygląda przekomicznie i zajmuje się głównie znęcaniem się nad Minyą. Kilka świeżych scen z potworami (nawet niezłych i zabawnych) nie ratuje jednak sytuacji. Grupa docelowa, czyli dzieci, jest tu tak wyraźnie zarysowana, że film staje się praktycznie nie do zniesienia dla każdego, kto jest nieco starszy i widział poprzednie filmy z serii.

Zasmuca mnie ta produkcja, bo widać niezwykły potencjał w tle. Potencjał tego niemal postapokaliptycznego, industrialnego świata i tej nieskomplikowanej, ale skutecznej paraboli o wyspie potworów. Potencjał zmarnowany po całości.

Ocena: 2/10

P.S. Ten „ptak z dupy” z „Ebirah – potwór w z głębin” otrzymał imię – Oowashi. Ciekawe jest też to, że w świecie wyobraźni dziecka ludzie atakują potwory na wyspie za każdym razem, gdy są w jej pobliżu. Świetnie, zaryzykujmy życie i drogie samoloty na atakowanie potworów, które na wyspie są uwięzione i nie stanowią już dla nas żadnego zagrożenia. I komu kibicuje dziecko? Godzilli. Cieszy się z brutalnej śmierci swoich krajan. Only in Japan?

21 marca 2014

Zniszczyć wszystkie potwory (1968)


Zniszczyć wszystkie potwory

(1968) reż. Ishirô Honda
Zabierałem się za obejrzenie tego filmu bardzo długo. Głównie dlatego, że nie spojrzałem w ogóle jaki film ma być następny z serii. Gdybym wiedział, że czeka na mnie „Zniszczyć wszystkie potwory”, zapewne wziąłbym się za niego prędzej. Jednak po obejrzeniu filmu nie zabrałem się od razu za opis, odwlekałem to z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, w końcu zebrało się to w kilka miesięcy. Jak ten czas leci. Wydaje się, jakby ledwie wczoraj był rok 1999, a tu już stulecie wybuchu pierwszej wojny światowej.

Właśnie, pamiętacie rok 1999? Taaak, to były czasy. Świat poszedł naprzód. Eksploracja księżyca poszła do przodu. Dobrze, że nikt jej nie porzucił, bo pewno nigdy byśmy się nie dowiedzieli, że po ciemnej stronie Księżyca czają się naziści. Ale to zupełnie inna historia. A pamiętacie potwory? Nooo. Dobrze, że zamknęli je na tej wyspie. Prawie jak w filmie. Był taki jeden, „Park Jurajski”. Ale tam bujdy na resorach były, a te dinozaury nijak nie podobne do takiej na przykład Godzilli.

Od jakiegoś czasu staram się, w obrębie kina kaiju, ograniczać do filmów właśnie z Godzillą, omijam wybitne dzieła Hondy i inne ciekawe produkcje Toho. Nie mam na nie czasu, chcę łyknąć możliwie dużo materiału zanim do kin wejdzie najnowsza Godzilla. Z tego też powodu wiele potworów, które pojawiają się w „Destroy All Monsters” jest mi kompletnie nieznana. Zresztą, nie robi mi to zbyt dużej różnicy, bo i tak większość z nich pojawia się tu tylko przez chwilę. I w sumie to jest największy zarzut z mojej strony – po filmie o takim tytule spodziewałem się więcej akcji, większego skupienia na głównych aktorach spektaklu. Miał być wystawny obiad, a tu jakiś, za przeproszeniem, seler i kawałek kabanosa na deser.

Angilas pojawia się po raz pierwszy od czasów „Godzilla kontratakuje” i aż dziw bierze, że ktokolwiek jeszcze o nim pamiętał. Pojawia się także „Gorosaurus”, który podobno miał okazję pokazać się wcześniej w „King Kong Escapes” od Hondy. Tak, nie mogę chyba uniknąć opowiadania o Godzilli bez napomknienia o King Kongu. Jest także Rodan, Mothra, Baragon, Manda, Minya (sławetny „Syn Godzilli” został tak mianowany), ogromny pająk wcześniej znany jako „Spiga”, tu nazywany „Kumonga” i oczywiście King Ghidorah. Ach, no i udało im się wyjąć totalnie z dupy kolejnego potwora – „Fire Dragona”, który wygląda jak ognista maziaja na niebie. Większość potworów poznasz głównie po tym, że wymieniono jego imię albo przez chwilę pokazano, jak niszczy jakiś obiekt. Czy mój entuzjazm jest wyczuwalny? Nie? I słusznie.

Ach, pamiętacie, jak w 1999 roku telefonia poszła do przodu? Co? Jakie komórki? Nieee, chodzi mi bardziej o doskonałą jakość i brak jakichkolwiek opóźnień w rozmowach między Ziemią, a Księżycem. Pociągnęli kabel do Księżyca, czy co? Ciekawe ile kroją za minutę.

Podoba mi się to, że destrukcja dotyczy już nie tylko Japonii i okolic, ale całego świata.

W każdym kolejnym filmie z serii zastanawiam się czy to Ci sami obcy, co w poprzednich. Tym razem dorobili się nazwy, „Kiraku” i wszystko wskazuje na to, że jednak nie mają nic wspólnego z poprzednimi obcymi (może poza technologią kontroli potworów). Zresztą, słowo „obcy” średnio do nich pasuje, bo ofkors przybierają formę ludzką przez większość czasu. Ich prawdziwą formę widzimy bardzo krótko, ale warto to zobaczyć. Chyba wiem, skąd Cameron czerpał inspirację do „Terminatora 2”.

>A po czym możemy poznać czy to człowiek, czy nie? Recepta jest prosta, jak kobietę próbujesz zmacać po cycku, a ona Cię pieści… prądem, to jest spora szansa, że jest nie z tej Ziemi. Taka kobieta, gdy tylko tego chce, potrafi być na tyle odpychająca, że nawet kule się jej nie imają.

A pamiętacie, jak w 1999 lądowały statki międzyplanetarne? Wahadłowce to przeżytek, te statki potrafią lądować praktycznie tak samo, jak startują. Ach, a pamiętacie broń laserową? Dobra, koniec żartów, pytałem czy broń laserową z 1999 roku pamiętacie? Bo ja pamiętam, sprzedawali to ustrojstwo w każdym kiosku. A potem, gdy szkoła robiła spęd do teatru, biedni byli „olaserowani” aktorzy.
Z filmu „Zniszczyć wszystkie potwory” możemy się dowiedzieć wielu przydatnych rzeczy. A wiecie, jak skutecznie chodzić w szpilkach po plaży? Ja, przyznaję, nie mam bladego pojęcia, dla mnie w ogóle chodzenie w szpilkach zakrawa o sztukę, niczym chodzenie na szczudłach. Jeżeli jednak kogoś temat ciekawi, może się tego dowiedzieć z arcyciekawego filmu instruktażowego pod tytułem „Destroy All Monsters”.

A pamiętacie, jak wyglądały pistolety laserowe w 1999 roku? Ja pamiętam, głównie dzięki anegdocie, w której kobieta na muszce odparskuje „Pan mi grozi suszarką czy wibratorem? Bo nie wiem czy mam mokre włosy czy mokro w gaciach.”. Teraz, gdy ją czytam, wydaje mi się bez sensu, ale w 1999 na pewno było śmiesznie! Chyba w jakimś teleturnieju to prowadzący opowiadał.

Nabijam się troszkę z wizji przyszłości zaserwowanej nam tutaj, ale szczerze mówiąc, jest to chyba najciekawszy aspekt tego filmu. Jest kilka momentów ciekawych pod względem montażowym czy operatorskim, jest większa akcja z potworami pod koniec filmu i jakaś szczątkowa akcja na początku. Jest trochę strzelaniny (w której nikt się nie chowa, nikt nie trafia do celu, a niektórzy chyba zastygli w swych pozach „Uwaga! Strzelam!”). Nic jednak tak nie przykuwa uwagi, jak „w dalekiej przyszłości, w roku 1999”. Zawsze lepsze to niż „w roku 19XX”. Te super skomplikowane komputery, których moc można poznać po wielkości i liczbie świecących lampek i długości przewijanych szpul. Ma to swój niesamowity urok, który można docenić tylko z perspektywy naszych czasów.

Z drugiej strony film jest słabo przemyślany i niejednokrotnie wykonany na „łapu capu”. Facet spada z klifu, a na jego ciele widoczne jest raptem kilka małych sińców i zadrapań. Przyznam, że nie wiem, jak wygląda człowiek po takim upadku i średnio mnie to interesuje, ale chciałbym móc choć trochę uwierzyć w to, co widzę. A lekarze przy tak poważnych ranach opatrują pacjenta wacikami. Po czym na salę operacyjną w trakcie operacji wpuszczają jakichś gapiów w garniturach. Only in Japan.

Nigdy nie rozumiałem też dlaczego King Ghidorah, który jako jeden z niewielu potrafi latać, nie wykorzystuje tej przewagi w walce? Praktycznie tylko Rodan mógłby coś poradzić w takiej sytuacji. Ach, no i ten jeden latający jaszczur, który pojawia się na chwilę, a którego nawet za bardzo nie kojarzę. A tak, gdy tylko schodzi bliżej Ziemii, wpada w objęcia Godzilli i jego wesołej kompaniji i oczywiście dostaje łupnia. Zresztą, wcześniej już oberwał w walce praktycznie z samym Godzillą i Rodanem, także nic dziwnego, że w tym „gangbangu” nie miał za bardzo szans.

Oglądało się nawet przyjemnie, ale znacznie rozbudowany wątek ludzki w stosunku do dania głównego, czyli potworów mocno stoi temu filmowi ością w gardle. Muzyka usypia monotonią i pojawia się głównie w momentach pojawiania się potworów. Można doszukać się dodatkowego uroku futurystycznych wizji naszej przeszłości, co dodatkowo bawi, ale niestety nie na tyle, by z czystym sercem móc polecić ten film.
Ocena: 4/10