30 marca 2014

Godzilla kontra Megalon (1973)


Godzilla kontra Megalon

(1973) reż. Jun Fukuda

Amerykański plakat nawiązujący
do plakatu King Konga.
Nie, WTC w tym filmie nie występuje,
proporcje też się nie zgadzają.
Powinienem mieć już utarty schemat tych recenzji. Nie taki standardowy i ogólny, ale w tym momencie już mógłbym mieć gotowca i tylko podmieniać nazwy potworów, niszczonych miast i głównego antagonistę. Winnym tegoż deja vu jest stara i już dawno niejara gwardia produkująca filmy w ekstremalnym tempie. Przez nich każdy kolejny jest tak bardzo podobny do pozostałych.

W ogóle mówiąc o filmie „Godzilla kontra Megalon” powinienem najpierw powiedzieć, że to kolejny film z serii, w którym Godzilli miało w ogóle nie być. Pojawił się tu po to, żeby film się sprzedał. Ktoś mądry bowiem zauważył, że pojedynek kolorowego robota (wymyślonego przez dziecko w konkursie) z nikomu nieznanym potworem, Megalonem, to jednak mało atrakcyjny produkt. Ale przecież konkurs jest konkursem, nie można go olać (co Amerykanie potrafili zrobić np. w przypadku filmu „Maska 2”). Zatem dołożono Godzillę, Sekizawa przerobił scenariusz Fukudy, w tydzień uszyto nowy kostium Godzilli, w trzy tygodnie zdjęcia i pozamiatane. I pomyśleć, że to ten sam scenarzysta, który jest z serią od jej początku.

Tu chronologia staje się jasna i klarowna. Rzecz dzieje się w roku 197X (bo ktoś nie mógł się zdecydować na jakiś konkretny rok, ale to już chyba jest tradycją serii). Zatem znacznie przed „Zniszczyć wszystkie potwory”. Pojawia się tu Gigan znany z poprzedniego filmu i ludzie go rozpoznają. A to oznacza, że poprzednik chronologicznie musiał być umiejscowiony także w latach siedemdziesiątych lub nieco wcześniej. Tylko wciąż średnio wyjaśniony jest powrót Angilasa. I w sumie Godzilli też. Może należałoby wyodrębnić dwa pierwsze filmy jako osobną podserię, która nie ma większego związku z kolejnymi?

Fabuła jest prosta, jak budowa cepa. Kolejne próby atomowe naruszają antyczną podziemną cywilizację. Ci, zamiast przyjechać na kawę i pogadać albo pikietować pod ambasadą postanawiają pokazać nam prawdziwe znaczenie słowa „rozpierducha” nasyłając swojego pupilka, „Megalona”. W jakichś bardzo tajemniczych okolicznościach i przy pomocy mętnych tłumaczeń scenarzysta próbuje wpleść w to wszystko wspomnianego wcześniej robota, którym jest pstrokaty Jet Jaguar.

Ogólnie filmowi przyświeca chyba motto „Deus ex machina”. Jet Jaguar musi gadać z ludźmi i bić się z potworami, więc zmienia rozmiar wedle woli bez jakiegokolwiek uzasadnienia. Chyba, że „sam sobie napisał program do zmiany rozmiaru” można uznać za uzasadnienie. Musi być robotem, który wykonuje polecenia ludzi, ale i mieć własny charakter, bo to przecież „główny bohater”. Zatem czasem słucha się wroga, potem się okazuje, że jednak bohaterowie mają zapasowy nadajnik, więc słucha się „naszych”, potem olewa wszystkich ciepłym moczem i robi co mu się żywnie podoba, by na koniec znowu słuchać się twórcy i pokazywać swoje przyjazne dzieciom nastawienie. Tego typu sytuacji można doszukać się tu więcej.

Widać, że film jest kierowany bardzo mocno do swojej grupy odbiorczej, czyli dzieci. Tym bardziej niezrozumiałe jest dla mnie serwowanie wyimaginowanych faktów historycznych jako prawdziwe lub prawdopodobne. Nie rozumiem też tańczących kobiet w samej bieliźnie i gołych babek na plakatach. Ja wiem, że to dzieci i cycki to w sumie one mogły widzieć dość niedawno przy ssaniu mamusi, więc może i są oswojone bardziej niż podniecone, ale nie zmienia to powszechnego braku akceptacji dla takich manewrów. A tu proszę – naguśka panienka świeci nam z ekranu cyckami i fakt, że nie widzimy niczego więcej zawdzięczać można tylko kadrowaniu i cieniowi. Mamy coś dla małych milusińskich chłopców, a co dla dziewczynek? Zarośnięta klata przywódcy cywilizacji Seatopii (ależ moc twórcza tkwi w tej nazwie, prawda?). Nie jest to jeszcze poziom znany z filmu „Zardoz”, ale wart wypunktowania. Jest też coś dla naszych małych masochistów - w tym filmie dorośli biją dzieci. Nie jakiś tam klaps, ale prawdziwy cios „z kolanka” powalający dzieciaka na miejscu. To znak – symbol. Słaby film dedykowany dla dzieci to jak mocny kopniak w nich właśnie wymierzony.


Cały film, nie wiedzieć czemu, jest sponsorowany przez kolory: czerwony i żółty. I literkę G. Nie, nie jak Godzilla, g jak… no… gigantyczna porażka… powiedzmy. Jet Jaguar jest usiany czerwonymi i żółtymi elementami. Głównie bohaterowie ubrani są na czerwono albo na żółto i jeżdżą samochodami czerwonymi albo żółtymi. Może i miało być dla dzieci, zatem kolorowo, a wyszło dwukolorowo. To jednak nie to samo.

W filmie pojawia się nowy potwór, Megalon. Jego wygląd jest równie fascynujący, co nazwa. Przypomina bliżej nieokreślonego owada z wiertłami zamiast rąk. Naprawdę, po Giganie z hakami i teraz po Megalonie czekam na potwora z piłami łańcuchowymi zamiast rąk. Ach, właśnie, Gigan też tu się pojawia. Jakim sposobem? Dlaczego? Zostaje wezwany, czyli de facto kolejna popłuczyna nawet nie za dobrze maskująca proceder „deus ex machiny”. Tak naprawdę pojawia się tu, bo kostium można wykorzystać z poprzedniego filmu. Jest zapewne jeszcze w dobrym stanie. No i dlaczego masa materiału filmowego, który jest już nakręcony miałaby leżeć i się kurzyć? Po co wielokrotnie kręcić to samo? Bez sensu. Co? Film będzie trwał niecałą godzinę? Dorzuci się jakąś walkę wojska z potworami, przecież tego materiału też mamy masę.

A co ja mam wam potem na screenshotach pokazywać? W sumie mógłbym śmiało wykorzystać część złapaną z poprzednich filmów. Trzeba to powiedzieć jasno: wkurza mnie taki recycling scen.


To nawet nie jest „tak złe, że aż dobre”, przez większość filmu jest tylko „złe”. Jest po prostu nudno. Nie ma już komizmu, nie ma zbyt wielu powodów do facepalmów, nie ma nic, nic nie ma, Kononowicz ten film reżyserował. No dobra, trochę przesadziłem. Scena pościgu bywa zabawna, szczególnie pisk opon na piachu. Pod koniec filmu można zobaczyć niezwykłą scenę czegoś na kształt „kopniaka z wyskoku” w wykonaniu Godzilli. Przedziwna figura, ale jakże zabawna. W ogóle Godzilla przyjmuje tu jakieś pozy mistrza sztuk walki. Można też popatrzeć, jak kostium Godzilli zajmuje się ogniem. To już drugi taki przypadek w serii. Na koniec jeszcze facepalm wywołany piosenką Jet Jaguara i już.

Chyba zacznę aplikować sobie coś znieczulającego przed seansem następnych części.

Ocena: 1+/10

5 komentarzy:

  1. Z piłami łańcuchowymi zamiast rąk? Hahahahahaha! No to sobie jeszcze poczekasz, ale zapewniam Cię, że się doczekasz :D

    1/10? Okrutny jesteś :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, ja tam się zgadzam z 1+/10. Chociaż w sumie to nie, plusa bym usunął :D

      Usuń
    2. No weź! To nie jest zły film! Gdyby nie to, że Gigan był wcześniej to i ocena by podskoczyła :P

      Usuń
  2. Godzilla kontra megalon jest okropnym gównem,megalon jest tak dziwny że aż fajny :) , Jet jaguar.... Ehh o nim nie chce mi się nic pisać bo każdy wie co o nim sądzę,i ten bezsensowny plakat,ja się pytam jak godzilla może wejść na jakiś wieżowiec!!i do tego w filmie się nie pojawia żaden wieżowiec!

    OdpowiedzUsuń
  3. Obejrzałem dziś to dzieło :) - Halo Gigan, co tam w kosmosie, wpadaj do nas na małą imprezkę! :D Dobre jest też, jak wszyscy, nawet ci będący daleko, doskonale wiedzą, co w danej chwili potwory zamierzają uczynić... np. Jet Jaguar postanowił polecieć po Godzillę, a złoczyńcy za sekundę już o tym wiedzieli :D

    OdpowiedzUsuń