2 maja 2014

Godzilla kontra Destruktor (1995)


Godzilla kontra Destruktor

(1995) reż. Takao Okawara
Jest godzina 4:44, a ja właśnie obejrzałem film „Godzilla kontra Destruktor” i efekt tego jest taki, że chyba już dziś nie zasnę. Przyznaję - o tym, co się w tym filmie dzieje, słyszałem jeszcze, gdy był w miarę świeży. Chyba nawet w wiadomościach w TV zarzucili spoilerem, a było to jakoś w okolicy premiery wersji amerykańskiej z 1998 roku. Jest tu jednak sporo detali, których się nie spodziewałem. I nie wiem, czy mogę je wam ot tak sprzedać. Film jest całkiem niezły, więc jeśli widzieliście część pierwszą z 1954, to może warto obejrzeć i tę przed lekturą?

Nie? No to jedziemy. „Godzilla kontra Destruktor” to metaforyczna opowieść o autodestrukcyjnej sile syndromu wieku średniego u mężczyzn. Wielki potwór odczuwa po wielu latach egzystencji, że jego życie nie ma już sensu, serce zaczyna mu bić szybciej, wpada też w niekontrolowane napady szału. Możemy domniemać, że powodem rozgrzania jego serca do czerwoności jest nowa partnerka. Ostatecznie jednak reżyser zatrzymuje tę tajemnicę dla siebie. Widzimy zaś do czego może ów kryzys doprowadzić. Rozpad rodziny i zbliżający się zawał oraz problem z poradzeniem sobie w walce z rzeczywistością, która stawia przed naszym bohaterem kolejne wielkie wyzwanie.

Film ten jest wielkim ukłonem w stronę weteranów pamiętających jeszcze wersję z 1954 roku. Już sam początek subtelnie nawiązuje do pierwszego filmu. Widzimy ujęcia na wodę i słyszymy stąpanie potwora oraz jego ryk. A podczas najlepszej jak dotąd sekwencji tytułowej widzimy znaną nam doskonale broń. Główne role ludzkie należą do dalszej rodziny lub znajomych dr. Yamane i Serizawy. Odnosiłem wręcz wrażenie, że wszyscy są w jakiś sposób spokrewnieni z kimś z „jedynki”. Wstawek i czarno-białych zdjęć rozbudzających mój sentyment jest tu pod dostatkiem.

„Godzilla kontra Destruktor” jest także dziełem wieńczącym serię oficjalnie ochrzczoną jako „Heisei”. Kilka słów wyjaśnienia należy poświęcić tej klasyfikacji. Nazewnictwo serii brane jest z nazw okresów w historii Japonii. Showa to okres z grubsza od 1926 do 1989, Heisei zaś od 1989 do dziś. A jak ma się to do filmów o Godzilli? Do serii Showa zaliczane są filmy powstałe między 1954, a 1975, do serii Heisei oficjalnie filmy powstałe między 1984, a 1995. O ile seria Showa trzyma się nomenklatury należycie, tak do Heisei fabularnie siłą rzeczy należy zaliczyć pierwszą odsłonę cyklu z 1954, a także film z 1984, czyli spoza okresu. Okres Heisei jeszcze się nie skończył, a Japończycy zrobią jeszcze jedną serię filmów – i co teraz? Jak ją nazwać? Logika nazewnictwa lega w gruzach. Jak widać, Godzilla wszystko potrafi do tego stanu doprowadzić.

Narzekałem przy okazji omawiania filmu „Godzilla kontra Król Ghidorah” na to, jak bezczelnie zapomniano o zabitym w 1954 roku potworze. Tu seria nadrabia tę zaległość z nawiązką. Wraca temat destruktora tlenu, który odkryty zostaje ponownie. 40 lat zajęło naukowcom dojście do odkrycia, którego Serizawa dokonał w pojedynkę. Czy ja, kupując grę Nintendo, płacę japońskiemu koncernowi, który płaci podatki w Japonii, które częściowo idą do tych naukowców? Pytam, bo nie wiem, czy mam zacząć się oburzać, że za moje ciężko zarobione pieniądze bumelują. Odkrywają przy okazji potworny organizm z ery prekambryjskiej, który potrafił przeżyć i ewoluować, gdy na naszej planecie nie było tlenu albo był on w ilościach śladowych. Odkrycie to może i brzmi dziwnie, ale jest przeraźliwie prawdopodobne. I podobnie, jak bomba atomowa stworzyła Godzillę, tak destruktor tlenu na swój sposób zmodyfikował ten głęboko ukryty organizm.

Destruktor to zatem nazwa zarówno broni, jak i samego potwora z jej aktywności zrodzonego. Przypomina on nieco diabła z piekła rodem (albo z okładki „Diablo” rodem), ma też cechy charakterystyczne wyglądu Predatora i Obcego. Poza tym przypomina nieco znane z „Syna Godzilli” Gimantisy. Ten niezwykły miks koncepcji prezentuje się zadziwiająco dobrze. Potwór ewoluuje, zmienia formy, nabiera mocy. Kolejnego porównania do Dragon Ball Z nie muszę tu chyba nawet artykułować, prawda? Jest to jednak zgapienie samej idei i jest znacznie bardziej subtelne niż w poprzednim filmie. Pojedynek między Godzillą a Destruktorem jest satysfakcjonujący do samego końca. Rozstrzygnięcie już może podlegać dyskusji – zaskakuje, satysfakcjonuje i zawodzi jednocześnie.


Wątki ludzkie bardzo mocno skupiają się wokół spraw technicznych związanych z potworami, budowaniu napięcia i tajemnicy. Romans Miki nie jest niestety pociągnięty dalej. Chyba, że jako wątek romantyczny można uznać jej uwielbienie do Godzilli Juniora.

Tak, syna Godzilli zwanego wcześniej „Baby” możemy już śmiało nazwać Godzillą Juniorem. Przypomina on mniejszą wersję swojego tatki. W sumie ich więzy krwi nigdy nie zostały potwierdzone, jednak możemy śmiało nazywać Godzillę tatusiem nawet jeśli to rodzina zastępcza. Wygląda dobrze, choć strasznie się garbi. Potrafi już to i owo włącznie z zionięciem energią.


A jak sprawuje się nasz Król Potworów? Ma na stałe „włączonego” Kaio-kena. Jego przypadłość wygląda ciekawie, jest intrygująca, interesująca. Gdybym wam opowiedział o co chodzi, zapewne byście uznali to za motyw idiotyczny, jednak w kontekście tego filmu brzmi to naprawdę fajnie i nawet wiarygodnie. Stan ten dokłada ciekawy element – ludzkość nie może atakować Godzilli i musi jego ataki przyjmować na klatę. A potem uruchamia trzecią wersję ich superbroni jakże oryginalnie nazwaną „Super X3”. Nareszcie wykorzystuje się tu coś, co już sprawdziło się w walce z potworem – pociski kadmowe. Jest też nowa broń – co powiecie na to, żeby spróbować Godzillę zamrozić?

Małym spoilerem zarzucę, a co mi tam – Godzilla potrafi przetrwać nawet bezpośrednie ataki destruktorem tlenu. To prawdziwy madafaka.

Bardzo spodobał mi się typowy japoński motyw „ostatniej, ostatecznej walki” i zbudowany wokół niego klimat. Zaprezentowany został wyśmienicie. Są tu sceny, przy których ma się ochotę zakrzyknąć „Hell Yeah!”.

Oprócz praktycznego braku jakiejkolwiek intrygi w sferze międzyludzkiej boli mnie tu jeszcze jedna drobna rzecz. Największym ekspertem, „najdłużej badającym” Godzillę naukowcem jest jakiś szczaw, który wygląda na jeszcze-nie-golącego-się studenta. To co robiło przez cały ten czas G-Force i sztab państwowych naukowców? Naprawdę, dwa razy pomyślę przed zakupem kolejnej gry od Nintendo! Ale od Sony to kupię, bo przecież pokazali mi w filmie telewizor tej marki, a jak widzę jakąś markę na ekranie, to, jak każdy, od razu biegnę do sklepu i kupuję!

A kto wpadł na genialny pomysł zwabienia Wielkiego G przy pomocy Juniora? Przecież mieli już w „Godzilli” z 1984 roku opracowaną lepszą technologię wabienia Króla Potworów. I dlaczego, na Teutatesa, chcą ich zwabić do Tokio? Bo Destruktor już tam jest? Nie uwierzę, bo dopiero teraz planują całkowitą ewakuację miasta. Gdyby potwór tam szalał wcześniej, czy ewakuacja nie byłaby już w trakcie wykonywania albo nawet dokonana? I całkowite przeniesienie ludności z tak dużej Metropolii, jaką jest Tokio, w niecałe 24 godziny? Och, powodzenia. I że też nie szkoda im budynków – ale w odbudowywaniu tych muszą już być niezwykle dobrze wyszkoleni. Firma budowlana w tamtejszej Japonii to doskonały pomysł na interes życia. Z kolei firmy ubezpieczeniowe już zapewne dawno zbankrutowały.

I kto montował ten system kamer w akwarium? Dlaczego jedna z nich skierowana była z dużym zbliżeniem na jedną z rybek? Trzeba pilnować czy przypadkiem rybki z ferajny nie obrabują przechodniów? Społeczeństwo tego świata jest już na tyle spaczone, że nie dba w ogóle o bezpieczeństwo. Po co zamykać auto? Po co wyciągać kluczyki ze stacyjki? Hej, a może dziś zamiast wycieczki nad jezioro polecimy helikopterem popatrzeć, jak potwory niszczą Tokio? Dobry pomysł! Co jak co, ale po tylu atakach w podstawowych zasadach BHP powinni mieć punkt „Gdy gigantyczne potwory atakują miasto, uciekaj!” i podpunkt A „Gdy atakują nieco mniejsze, ucieczka również jest wysoce wskazana”.

„Godzilla kontra Destruktor” to mimo wszystko naprawdę solidne i godne zakończenie serii. Oglądałem z nieukrywanym zainteresowaniem. Tak dobrze, jak w „Godzilla kontra Król Ghidorah” to nie jest (i już chyba nie będzie), ale dla każdego choćby odrobinę zainteresowanego tematem jest to lektura obowiązkowa.

Ocena: 6/10

7 komentarzy:

  1. Popłakałeś się na końcu? :o

    OdpowiedzUsuń
  2. rzucę luźnym spoilerem i powiem że nasza godzilla nie takie rzeczy jak mrożenie i kadmowe pociski wytrzyma ;-)w filmach które przed tobą przetrwa coś co hawkinga i fizyków o zawał by przyprawiło ;D a wracając do meritum sam film udany rozpierducha na poziomie efekty nie złe warto oglądać :) ps.a w nowej wersji na którą czekamy angilas się pojawi tak przynajmniej wynika z ostatniej sceny trailera na azje

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Angilasa nie widziałem, to raczej przygarbiony Godzilla był. Zresztą nie wiem. Za to coś latającego jest, ale chyba nie Rodan :o

      Usuń
  3. Godzilla kontra destruktor jest jednym z najlepszych filmów w serii

    OdpowiedzUsuń