10 maja 2014

Godzilla kontra Mechagodzilla 3 (2002)


Godzilla kontra Mechagodzilla 3

(2002) reż. Masaaki Tezuka
„Godzilla X Mechagodzilla” – tak, rzeczywiście dzięki tej zmianie w tytule wszyscy odróżnimy go od pozostałych dwóch „Godzilli kontra Mechagodzilli”. Amerykanie zamiast „versus” wpisali „against” i też uważają sprawę za załatwioną. A Polacy dali na końcu trójkę, niby logicznie, ale to wciąż czwarty film o tym pojedynku, więc nie do końca prawdziwie.

Plaga rebootowania serii trwa – jest to szósty reboot serii i także wybiera on sobie kilka filmów, które uznaje. Oczywiście nie do ruszenia jest święta krowa serii, czyli oryginał z 1954. Do kolekcji wybiera sobie także film „Motra” z 1961 oraz … hmmm, to chyba „Pojedynek potworów” z 1966, choć nie mogę potwierdzić na sto procent, bo jeszcze go nie widziałem. Dobranie do kolekcji dodatkowych filmów nie ma absolutnie żadnego sensu, w sumie mogliby ograniczyć się do uznania pierwszej części i tyle. Żadnych konkretnych nawiązań do pozostałych nie ma.

Cały film można podsumować w dwu słowach: ekspozycja i patos. Ciągle wprowadza się widza w świat przedstawiony, co kończy się dopiero gdzieś około 20 minut przed końcem. Tego typu zabieg powinien być umiejscowiony gdzieś na początku filmu. Sprawne rozsianie go po całości wymaga nie lada umiejętności subtelnego wplatania informacji w fabułę. Subtelność to jedna z podstawowych cech, których ten film nie posiada. Wszyscy opowiadają tu jakąś historię, czasem wymieniając się ogólnie znanymi w świecie przedstawionym faktami tylko po to, by dowiedział się o nich widz. I to się, niestety, bardzo silnie wyczuwa. Gdy po raz kolejny musiałem wysłuchiwać kolejnej historii życia, miałem już dość. Jest tak wiele sposobów, na które można tego typu wspomnienia przedstawić, ale wybrano najmniej oryginalny i najbardziej nudny – rzucanie go w twarz. Wszyscy są podpisywani na dole ekranu. Zupełnie jakby istotne było dla mnie to, jak się nazywa i jaką funkcję pełni jakiś koleś w teamie naukowców, który pojawia się na ekranie może ze dwa razy.

Jest to jeden z ważniejszych zarzutów. Ciężko się przywiązać do postaci, których historię poznajemy przez opowiadanie jej i wbijanie nam do głowy tego, co powinniśmy czuć. Mój umysł staje okoniem, zapiera się i nie idzie. A żeby tego było mało, wszystko od początku do końca pływa w sosie patetycznego liryzmu i dramatyzmu. I topi się w nim. Czyżby także seria o Godzilli poszła w kierunku popularnego trendu „emo”? Główna bohaterka wciąż chodzi smutna, czuje się winna śmierci kompanów w walce z Godzillą z 1999 roku. Smutna bardzo często bywa córeczka naukowca, chociaż ta to przynajmniej ma jakieś przebłyski pozytywnego nastawienia. Tylko nasz naukowiec ratuje troszkę sytuację. Jego podryw jest tak niesubtelny, jak tylko możecie sobie wyobrazić. Potrafi z bomby wyjechać z pytaniem o to, czy obiekt jego podrywu chce mieć dzieci. Robi to w sposób zabawny i uroczy. Wielka szkoda, że film jest równie niesubtelny wobec widza. Panie reżyserze, nie chcę mieć z Panem dzieci!


Muzyka stara się silnie podkreślać poetyckość dramatu przedstawionego i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że tej poetyckości tej prawie całkowicie tu nie ma, a dramat to dobre określenie na opisanie scenariusza filmu. Ja rozumiem, że tego typu wątki można zawrzeć i przełknąłbym to, ale jest tego po prostu za dużo, stanęło mi w gardle i szykuje się do zwrotu do nadawcy. Gdy na ekranie postaci po raz kolejny się uzewnętrzniają, przed ekranem mój żołądek postanawia robić to samo. Jednak muzyka to nie tylko liryzm, mamy też kawałki bardziej dynamiczne, trochę nawiązań do starszych filmów z serii, jest dobrze.

Godzilla doczekał się kolejnej zmiany wyglądu. Pysk ma nieco bardziej „szpiczasty”, na szyi widoczne są ścięgna szyjne, głowa zaś wydawała mi się dziwnie mała w stosunku do reszty cielska. Ma też tendencję do wybałuszania oczu. Ogólnie wygląda dobrze, jak stadium pośrednie między serią Heisei, a „Powrotem Godzilli”. I jakże efektownie się pojawia. Tuż za jakimś dziennikarzyną, w silnych strugach deszczu. Do scen ze starym Godzillą dorobiono kilka nowych, niestety CGI, co nie wyszło tak dobrze, jak remake tych paru scen z filmu „Godzilla kontra Megaguirus”. Za to szkielet prezentuje się okazale.


Mechagodzilla też doczekał się paru zmian. Wygląda fajnie, jest idealnym kompromisem między złowieszczym wyglądem designu z lat 70, a tym nowoczesnym z lat 90. Z przodu przypomniał mi nieco Titanosaurusa. Ciekawa jest jego, znów zmieniona, geneza. Pierwszy Mechagodzilla zbudowany był przez kosmitów, drugi przez ludzi z wykorzystaniem technologii przyszłości, trzeci zaś… to swoisty cyborg zbudowany na bazie kości i materiału genetycznego pierwszego potwora, tego z 1954. Czyli pojedynek Godzilla kontra Mechagodzilla to de facto starcie starego stwora z nowym. No i „Mechagodzilla” to nazwa używana tu głównie przez dzieci, główną nazwą stwora wykorzystywaną przez cały film jest „Kiryu”. Nazwa nie brzmi źle, nie jest też specjalnie istotna, ale mimo wszystko – chciałem oglądać film „Godzilla kontra Mechagodzilla”, a nie jakiegoś „Kiryu”. Krytyka starej nazwy, jako dziecinnej, nie do końca do mnie przemawia. Ach, no i dlaczego po raz kolejny zamontowano w nim funkcję ryczenia na wroga?


Jak już jesteśmy przy nazewnictwie – „Anti-Megalosaurus Force” (AMF)? Naprawdę? Po to wprowadzono do uniwersum dwa inne filmy o potworach, żeby uzasadnić wykorzystanie tej nazwy? I dlaczego Ci żołnierze witają się nazistowskim gestem? Brakowało tylko słów „Heil Hitler!”. Z drugiej strony, to przecież Japończycy, może mają jakiś ukryty sentyment. Zaczynam rozumieć dlaczego, zarządzając ewakuację miasta, blokują wszystkie drogi wyjazdowe.


Walki potworów stoją na dość nierównym poziomie. Tradycją starć między Godzillą i Mechagodzillą jest rozbicie pojedynku na dwa. I ten pierwszy ogląda się po prostu tragicznie, jeśli rzeczywiście traktować go jako pojedynek. Akurat w momencie oddania do użytku Mechagodzilli (cóż za przypadek!), przybywa Godzilla i staje w miejscu. Obrywa licznymi rakietami i nawet o milimetr się nie ruszy. Gdy już oberwie całą masą rakiet, postanawia zaryczeć charakterystycznie. DNA oryginalnej Godzilli usłyszawszy ten dźwięk przebudza się i przejmuje władzę nad maszyną. I to by było na tyle, jeśli chodzi o pierwszą walkę. Wprawdzie destrukcja, którą sieje po tym Mechagodzilla jest całkiem udana (nie przejmuje się w ogóle stojącym przed nim drapaczem chmur, przechodzi przez niego jakby był z bitej śmietany zbudowany), ale przecież oczekiwaliśmy czegoś więcej, prawda?

Sporo czasu poświęca się też sprawom technicznym, nasz cyborg ma ograniczoną moc, ograniczony arsenał.

Drugie starcie to prawdziwa petarda. Zmiany tempa akcji, kilka istotnych zwrotów, podbijająca wszystko muzyka razem dają doskonały efekt. Po raz kolejny możemy zobaczyć klasyczne, tradycyjne już, westernowe ujęcia zza nogi. Główna broń Mechagodzilli to coś nowego – wypuszcza z siebie zamrażającą kulkę o temperaturze bliskiej zera absolutneego, pożerając przy okazji 40% energii maszyny. Dochodzi nawet do tego, że nasza bohaterka musiała wysiąść z kabiny i trochę fizycznie pokombinować, by postawić maszynę z powrotem na nogi. Coś, czego nie mieliśmy do tej pory. Końcowe ujęcia w walce są naprawdę spektakularne i warte obejrzenia. Wielka szkoda jednak, że nie doczekujemy się żadnego konkretnego rozstrzygnięcia. Powiedziałbym, że liczę na sequel, ale o to chyba nie będzie łatwo w tej serii.


Przez większość czasu ziewałem i czekałem aż w końcu bohaterowie przestaną się nad sobą użalać i przedstawiać mi kolejne szczegóły techniczne, historię świata i postaci, aż zacznie się coś dziać. Doczekałem się na krótko przed zakończeniem filmu, trochę późno. Podobała mi się postać naukowca, wraca tu też Akira Nakao (ten podobny do Maurice’a z „Przystanku Alaska”) w ciekawej roli i z dylematem. Wadliwie oprogramowana Mechagodzilla zabiła wielu ludzi, czy należy ryzykować i ponownie ją wysyłać w bój? Dla widza niestety odpowiedź jest oczywista. Równie pompatycznie, co dramaty postaci, przedstawia się przesłanie filmu, które brzmi mniej więcej tak: „To wszystko nasza wina, ludzi, jesteśmy najgorsi!”. Stylistyka „emo” to nie jest to, na co liczyłem, naprawdę.

Silnym punktem jest drugie starcie Godzilli i Mechagodzilli, które ogląda się przyjemnie, z zaciekawieniem. Ładna główna bohaterka, jej spocone ciało i podskakujące cycki także mają prawo się spodobać (jej ćwiczenia nawiązują chyba do serii „Rocky”). Na pewno bardziej niż spocone ciało i podskakujące cycki Seana Connerego w filmie „Zardoz”…

Ocena: 4/10

3 komentarze:

  1. zbliżasz się do finału acz ten ostatni film będzie wymagał popijania herbatki z melisą i butelki wina po zakończeniu seansu ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Mamy tutaj dwie najładniejsze Godzilla-girls w jednym pakunku.Z tego powodu ten film jest szczególny.Przede wszystkim Kumi Mizuno.Ponętna kosmitka z Monster Zero (1965) oraz jednocześnie mieszkanka wyspy Infant z Ebirah (1966)której nawet Godzilla poświęcił uwagę przez parę minut broniąc ją przed atakiem niedobrych przemytników.Mizuno zagrała również w "War Of The Gargantuas" i "Frankenstein Conquers The World" co czyni ją rekordzostką ponieważ w przeciągu dwóch lat wystąpiła w czterech kaiju-movies.W rzeczonym filmie z 2002 zagrała ustępujacą panią premier.No i Yumiko Shaku,nasza dzielna wojskowa.Scena w której wychodzi na ramię Kiryu przyglądając się odchodzącemu Godzilli uważam za jedną z najlepszych ze wszystkich trzech serii.
    P.S.Oglądam wszystkie po kolei,potem czytam Twoje recenzje,Slesz.Kawał dobrej roboty.Nie ze wszystkim się zgadzam ale jest ok.

    OdpowiedzUsuń
  3. Godzilla kontra Mechagodzilla 3 jest bardzo słabym filmem, jak poprzednie filmy z Mechagodzillą były bardzo dobre to ten jest słaby,przynajmniej walki potworów dają radę

    OdpowiedzUsuń