9 maja 2014

Godzilla, Mothra, król Ghidora: Gigantyczne potwory atakują (2001)


Godzilla, Mothra, król Ghidora: Gigantyczne potwory atakują

(2001) reż. Shûsuke Kaneko
Po raz kolejny borykam się z problemem – jak oceniać filmy o Godzilli? A w szczególności jak ocenić film tak późno w serii zrealizowany, którego zrozumienie wymaga pełnej znajomości stylistyki wczesnych filmów z serii Showa? Cóż, chyba muszę być szczery i oceniać przede wszystkim zgodnie z tym, jak dobrze bawiłem się w trakcie seansu. A bawiłem się rewelacyjnie. Przestrzegam i zachęcam – każdy kto lubił kampowość tych najstarszych filmów o Godzilli (albo przynajmniej lubił o nich czytać) powinien obejrzeć film o jakże barwnym tytule „Godzilla, Mothra, król Ghidora: Gigantyczne potwory atakują”. I od razu odpowiadam na pytanie – tak, wszystkie nadzieje, jakie można mieć po przeczytaniu tego tytułu są tutaj spełnione. Coś czuję, że będę musiał uznać to dzieło za swoje „guilty pleasure”.

Niemal od samego początku do samego końca wgapiałem się w ekran, jak zaczarowany, a uśmiech nie schodził z mych ust. Spróbuję wam to opowiedzieć od początku, choć już czuję, że nie będzie mi łatwo. Będę się czuł trochę jak idiota opowiadający komuś puentę jakiegoś dowcipu sytuacyjnego.

Pierwsza dobra wiadomość już na samym początku – po ataku Godzilli z 1954 roku ludzkość miała święty spokój przez niemal 50 lat. A co to oznacza? Tak, to kolejny, piąty już reboot serii. Cieszę się po prostu, że wątki z fatalnego „Megaguirusa” nie zostały pociągnięte dalej. Jest jeszcze jedna, dość dziwna rzecz. Tak, jak „Godzilla kontra Megaguirus” wybrał sobie uznanie nie tylko pierwszej części cyklu, ale i „Rodana”, tak „Godzilla, Mothra, król Ghidora: Gigantyczne potwory atakują” uznaje dodatkowo… amerykański reboot „Godzilli”. To jak to w końcu jest, można go nazwać rebootem czy jest raczej jakimś dziwnym sequelem? Sytuacja powoli zaczyna się wymykać spod kontroli.

Japończycy stwierdzają, że „amerykańcy naukowcy twierdzą, że to był Godzilla”, przy czym ich eksperci "mają pewne wątpliwości". Tego typu drobiazgi, motywy, scenki przewijają się przez cały film, który wprost tryska czarnym i jakże zabawnym humorem. Wyobraźcie sobie taką oto scenę: Do miasta zmierza Godzilla. Następuje szybka ewakuacja (czyt. wszyscy uciekają, gdzie pieprz rośnie, drąc się wniebogłosy), jednak ktoś zapomina o biednej nastolatce, która ma połamane kończyny i mimo usilnych prób nie może uciec ze szpitala. Godzilla zmierza w jej kierunku, pot spływa po jej czole, widzimy jak próbuje pogodzić się ze swym losem. A Godzilla przechodzi obok. Ogromna ulga maluje się na jej ustach, ociera pot, gdy nagle pojawia się wielki ogon w jej oknie i booom!

A dosłownie do łez doprowadziła mnie inna piękna scenka. Sielankowa sytuacja, młodzież gra w ping ponga. Ktoś zarzuca żartem, że fajnie by było mieć Godzillę jako zwierzątko domowe. Wszyscy się śmieją, ale nie na długo, bo po chwili trzęsienia ziemi wywołane stąpaniem wielkiego potwora zaczynają siać postrach. Wszyscy panikują. Widzimy biedną kucharkę, na którą lecą wszystkie garnki i talerze. Widzimy też biednego człowieka, który usilnie próbuje w tej sytuacji trafić … swoją strużką do pisuaru. Oczywiście efekt jest zbliżony do tego, który zapewne znacie z dowolnej przygody w rodzimym PKP. Nasz bohater próbuje wytrząchnąć resztę z siebie, kamera się oddala, a budynek jest zmiażdżony przez ogromną stopę Godzilli, która spada z góry niczym wyjęta z Monty Pythona. Gdy otarłem łzy z policzków, pokazałem tę scenkę swojej dziewczynie, skomentowała to mówiąc „No, czego sam nie wytrząchnął, to Godzilla na pewno z niego wycisnął”.


Humor to nie wszystko. Film potrafi zbudować nam także ciekawy, choć wciąż nieco kampowy klimat. Fabuła opiera się o legendę trzech wielkich potworów broniących Ziemi w obliczu zagrożenia. Dlaczego potwory nie aktywowały się w 1954 roku? Zdaje się, że nie miały dość mocy. Ich moc, jak również moc Godzilli podobno składa się z dusz ofiar ludzkich. Demon’s Souls / Dark Souls pełną gębą, prawda? Szczególnie dużo czasu zbieranie mocy schodzi Ghidorze, który budzi się nie do końca jeszcze przypakowany. Ale spokojnie, to japoński film, Ghidora jeszcze nabiera złotych kolorków i zaczyna siać postrach swoimi głowami i przedziwnym rykiem rodem z najstarszych produkcji.


Atmosfera tajemniczości budowana jest umiejętnie i naprawdę da się poczuć lekki dreszczyk, który tkwi gdzieś tam pod skórą.

A jak muzyka? Och, lepiej nigdy nie było. Główne motywy robią niezwykłe wrażenie, choć po raz kolejny coś mi przypominały. Co takiego? Muzykę z Metal Gear Solid 2. Wprawdzie gra wyszła nieco później, ale muzyki można było zasmakować jeszcze w demie dołączanym do Zone of the Enders, a może i wcześniej w jakichś trailerach, zatem inspiracja jest tu całkiem prawdopodobna. I wiecie co? Wcale mi to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Przy muzie z MGSa 2 ciarki były częstym gościem na mych plecach i przy okazji tegoż seansu także nie omieszkały ich odwiedzić. Dynamiczny elektroniczny beat doskonale komponuje się z obrazem i wprowadza w niezwykła atmosferę. Przypomina się nam także te najbardziej klasyczne utwory Ifukube, ale nie jestem pewny czy można je było usłyszeć gdziekolwiek poza napisami końcowymi. Na pewno w trakcie akcji słyszalna jest przerobiona wersja melodii Mothry. Ryki stworów także brzmią nieźle, choć z rykiem Godzilli bywa różnie, nieraz brzmi zupełnie jak nie ten sam potwór.

Wkręceni zostajemy nie tylko w główny motyw dziennikarki (ofkors!) i jej ojca na dowódczym stanowisku wojskowym (double ofkors!!), ale i w drobne smaczki i sytuacje. Dziennikarze planują nakręcić swojego „Nanuka z Północy”, ale z sensacyjną narracją i z Godzillą w roli głównej. Oczywiście żadnego Godzilli nie ma, wszystko jest udawane, a celem jest głównie nakręcenie dochodowego materiału. Pada nawet stwierdzenie, że niektóre wioski mają nadzieję, że Godzilla przybędzie właśnie do nich, bo po takim ataku tłumnie przyjeżdżają turyści, którzy chcą pooglądać zniszczenia. Może to właśnie miał na myśli Ryszard Ochódzki mówiąc „Pan wie, kto po nim stąpał?!”


Postaci nie tylko da się lubić, ale i po prostu nie sposób ich nie polubić i im nie kibicować. Dzięki temu, gdy dziennikarka (w końcu jakąś ładną aktorkę wybrali) naraża swoje życie, by nakręcić świetny materiał o Godzilli, a jej ojciec osobiście podejmuje walkę z wielkim potworem – jesteśmy w to maksymalnie wkręceni. Trzymałem kciuki, by córeczka przeżyła, a ojczulek uszedł z życiem z tej nierównej batalii. Nie jest to do końca pewne, bo widzimy tuż przed akcją dość standardowe, lekko liryczne pożegnanie rodzinne w japońskim stylu. A sama walka… och, cóż to jest za bitwa i jak niebywale zakończona! Siedziałem z szeroko otwartymi oczami i lekko uchylonymi ustami całe ostatnie pół godziny filmu, które po brzegi wypełnione jest wszystkim tym, czym powinien być film o walkach wielkich stworów.

Dziwnym sygnałem jest pokazanie niczym w amerykańskim filmie ryjącego Godzilli. Ryjem ryjącego. Z jednej strony podkreśla się różnicę między Zillą (nie pada tu ta nazwa, ale rzeczywiście wypadałoby odróżniać te dwa designy potwora), a Godzillą, z drugiej wykorzystuje się te same cechy charakterystyczne. Całkiem możliwe, że to tylko moment mający na celu bycie efektownym, ale i od japońskiej serii też całkiem oderwany nie jest. Podziemny Godzilla, o czym już wspominałem, pojawiał się trochę w „Ebirahu”, trochę podczas pojawiania się w „Godzilla kontra Mothra” z 1964, jak i z wersji z 1992, w której ryje pod skorupą ziemską i wyłania się z innego wulkanu.

Tyle już napisałem, a ani słowem nie wspomniałem o tym, że Król Potworów znowu zmienił swój wygląd. Gdy zobaczyłem, że po „Powrocie Godzilli” nakręcono aż tyle kolejnych filmów, byłem przekonany, że chcieli wykorzystać wykonane kostiumy maksymalnie. Może trochę zbyt ostro je podpalali przy okazji kręcenia poprzedników? Nieee, to była przemyślana decyzja designerska. Godzilla ma kostium jako żywo przypominający serię Showa. Owszem, bardziej razi przez to sztucznością i muppetowością, ale także podkreśla niezwykły urok, do którego cały film silnie nawiązuje i który próbuje odwzorować. Godzilla zieje po raz kolejny niebieskim ogniem, już bez Kaio-kena, a oczy jego to same białka. A może ma takie fikuśne, hipsterskie soczewki?

W filmie „Godzilla, Mothra, król Ghidora: Gigantyczne potwory atakują” pojawia się jeszcze jeden, niewymieniony w tytule, potwór. To Baragon. Teraz troszkę żałuję, że pominąłem film, w którym Baragon walczy z potworem Frankensteina. Cóż, nie wymienianie go w tytule ma swoje uzasadnienie – potwór ten leszczuje tutaj dość mocno. W walce z Godzillą trochę się szamocze, trochę wykorzystuje swoje umiejętności, nawet fajnie się tę walkę ogląda. Ostatecznie jednak możemy go nazwać „Krilanem” tego filmu, dostaje wpierdziel stosunkowo wcześnie i tylko dodaje motywacji pozostałym obrońcom do działania. Ach, no i wyglądem przypomina Muppetową wersję słonia Dumbo!

Mothra za to nareszcie doczekała się porządnego unowocześnienia. Nawet w serii Heisei, która przecież pod względem technicznym prezentowała się tak dobrze, nasza wielka ćma przypominała pluszaka. Tutaj nabiera bardziej owadziego charakteru. I na całe szczęście nie musiałem oglądać zbyt długo formy larwalnej, za którą nie przepadam. No i oszczędzono nam też kosmosek (nareszcie!) choć pojawia się tu mały ukłon w ich kierunku. Pierwszy raz też widziałem, żeby Mothra zjadała ludzi. A może ich tylko utopiła?

A jak wygląda Król Ghidora? Gdy jest makietą, kostiumem albo legendą na jakiejś ścianie, to całkiem nieźle, choć momentami przypominał mi Falkora z „Neverending story”. Są jednak sceny, w których mimo zaprezentowania potwora z dużej odległości widać rażącą obłość komputerowej grafiki. Na tych nielicznych ujęciach wygląda wręcz mniej szczegółowo nawet od smoka z polskiego „Wiedźmina” (i nie mam tu na myśli gry). I nie wiem czy to wina tłumaczenia, które miałem, ale wg przedstawionych tu legend Ghidora miał być smokiem o ośmiu głowach. Cóż, co trzy głowy, to nie osiem. Dowiadujemy się też, że ostatnie pojawienie się potwora miało miejsce ok. 2000 lat temu. Jesteście w stanie to sobie wyobrazić? Ja lubię sobie wyobrażać scenkę, w której Barabasz uniewinniony przez Piłata wychodzi na wolność, wtem przylatuje wielki smok o trzech głowach i pożera zbrodniarza. Swoją drogą ciekawe po co się wówczas aktywował? Może ziemię atakował inny potwór? Czekam na film „Godzilla w czasach Jezusa” z obowiązkowymi nawiązaniami do dzieła Marqueza.

Egzaltuję się na całego? Tak, bo to świetny pastisz, który nadaje sens całej mojej podróży filmowej przez serię Showa. Gęba mi się wykrzywia w wyraźny uśmiech za każdym razem, gdy widzę zbliżenie na kolejne rozdziawione w przerażeniu ludzkie paszcze, na wszystkie te uwydatnione komiczne miny i reakcje tłumu. Gdy widzę kolejne Boom! Boom! BOOM! Rozpierducha nabiera nowego znaczenia, jeden Godzilla przeciwko trzem różnym potworom potrafi urządzić tak niebywały spektakl, na jaki liczyłem zawodząc się przy filmach takich, jak „Zniszczyć wszystkie potwory”. Mamy tu dosłownie wszystko – romans, dramat rodzinny, cały ogrom przezabawnego i bezkompromisowego czarnego humoru, wielkie potwory w najlepszym, kampowym stylu wykonane. I oczywiście mięsko główne, czyli choreografia ich walk. Mamy tu sporo klimatu oryginalnych filmów i moje ulubione nawiązanie do „jedynki” z Godzillą wychylającym się zza wzgórza.


Zdradziłem wam jedynie część pysznych smakołyków, które możecie zobaczyć. „Godzilla, Mothra, król Ghidora: Gigantyczne potwory atakują” to film, którego żaden fan nie może przegapić.

Widziałem ten film wczoraj i biłem się z myślami czy zasługuje on na siódemkę. Z jednej strony, to wciąż kino klasy B, ma kilka drobnych błędów realizacyjnych, a grafika komputerowa wygląda naprawdę cienko. Postanowiłem się z tym przespać. Dziś, gdy sam jestem dziadkiem i piszę te słowa, pamiętam oglądanie tego filmu jako czystą, niczym nie skażoną zabawę pełną gębą. I doszedłem do wniosku, że jednak na siódemkę nie zasługuje.

Ocena: 8/10

P.S. A teraz... reakcja czytelników:



3 komentarze:

  1. 100% funu w najlepszym stylu godzilli :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No i wreszcie Godzilla jest zły do szpiku kości, a to nie czesto się zdarza :D

    Ten ośmiogłowy potwór to nawiązanie do innej historii/filmu: "Orochi, the Eight-Headed Dragon" aka "Takeru Yamato" z 1994 roku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeden z lepszych z serii,świetny wygląd godzilli (nareszczie usunęli mu te uszy),świetny wygląd mothry,która nareszcie wygląda jak ćma!,baragon który jest jednym z moich ulubionych kajiu,tylko ghidorah troche mnie rozczarował

    OdpowiedzUsuń