7 stycznia 2010

Raport z oblężonego miasta

Tekst napisany w okolicach września 2009 roku. Przeleżał trochę, choć pisany "na gorąco" , to do tej pory nigdzie jeszcze nie publikowany, a oprócz mnie czytała go jedna osoba. W zasadzie powstał, bo nie chciało mi się później opowiadać co mniej więcej się wydarzyło, a uznałem zjawisko za ciekawe. Teraz, gdy przeglądam tekst kolejny raz, szczerze mnie on nudzi. Może dlatego, że jest już prawie rano, a może po prostu jest potwornie nudny. Wciąż borykam się z różnymi pomysłami i obowiązkami, z którymi z pewnością się nie wyrobię na ten weekend. I wciąż nie jestem zdecydowany nad wyglądem i designem bloga, generalnie stawił on pierwsze, minimalne edycyjne opory (z którymi szybko sobie poradziłem). Chciałem jeno wrzucić coś więcej niż tylko powitanie z okazji powstania bloga. Kawałek mięska, najlepiej jeszcze niepublikowanego, żeby chociaż znajomi mieli coś nowego do czytania. 

Zapraszam do lektury.




To nie jest kraj dla starych ludzi

Godzina 6:00. Pobudka. Rodzice jeszcze śpią, mają na siódmą do pracy. Szczęście mnie kopnęło, gdyż dostałem się na studia. Mam wszystkie papiery, brakuje jeszcze zaświadczenia lekarskiego, że mogę się uczyć na wybranym kierunku studiów. Papiery trzeba złożyć w terminie do 7 dni od momentu ogłoszenia wyników. Ogłoszono w piątek, zatem 3 dni poszły na zmarnowanie z powodu weekendu. Nie mam czasu na prysznice i śniadania, szybko się myję i ubieram. Wkrótce wstają rodzice. Zabieram książeczkę zdrowia i książkę do poczytania i wychodzę z domu. Przychodnię otworzą o 7:00.

Godzina 6:30. Gdy doszedłem do przychodni, przed nią ustawiona była już spora kolejka. Trochę mi ulżyło, gdy dowiedziałem się, że część czeka w kolejce, by oddać krew, a część do rejestracji. Siadam na schodach i czytam książkę. Jakiś starszy pan, po którym widać już zmęczenie życiem, podchodzi z uśmiechem na ustach i pyta żartobliwie czy to ja jestem przedostatni, bo on dopiero podszedł, zatem to on jest ostatni. Przyszedł oddać krew, zatem idzie w głąb małego tłumu dowiadywać się, kto ostatni do jego kolejki. Podziwiam go, mimo widocznego od razu po nim sędziwego wieku wstał o tak wczesnej porze i pełen dobrego humoru przybył po to, by oddać krew.


Godzina 6:45. Ktoś się zorientował, że frontowe drzwi od przychodni są otwarte, a zamknięte są tylko te drugie wejściowe. Zorientowanym był jakiś młodszy facet. Dziwi mnie, jak ta tłuszcza przepuściła go bez kolejki, może myśleli, że to jakiś pracownik. A może on stał tam z przodu w kolejce, tylko ja nie zauważyłem. Nie przyglądałem się wcześniej, byłem zaabsorbowany książką. Przejście tego pana dalej wprowadziło niemały chaos. Każdy nagle chciał wejść częściowo do środka, bo przecież już niedługo otwierają, kolejka się posypała i zrobił się jeden wielki tłum. Niby każdy miał pamiętać za kim stał, ale mam szczere wątpliwości, że tak się stało. Ja pamiętam za kim stałem i osoba, która przyszła za mną również pamięta, tyle wiem na pewno. Widzę też, że kobieta przede mną wpuściła przed siebie inną starszą panią, która również była wyraźnie zmęczona życiem (albo dobrze to zmęczenie udawała, żeby pozyskać litość i miejsce w kolejce, bo pojawiła się o 6:50, czyli bardzo późno). Pani przede mną opowiada, że mieszka naprzeciwko przychodni i przez okno widzi, że ludzie przed przychodnią ustawiają się już od szóstej. Opowiada też o rejestracji telefonicznej. Ja wiedziałem, że telefonicznie nie da się teraz zarejestrować na jutro, że można liczyć na szczęście jeżeli się uda zarejestrować w ogóle przez telefon, ale moja matka uparła się i dzwoniła wczoraj. Oczywiście bezskutecznie. Panie opowiadają o swoich próbach rejestracji telefonicznej. Dzwoniąc około południa informowane są, że rejestracja telefoniczna zaczyna się od 8:00 i że mogą spróbować następnego dnia. A następnego dnia od 8:00 ciągle jest zajęte. Niczym w audio-tele, trzeba mieć szczęście, żeby "trafić na wolną linię", a i trafienie na nią niczego nie gwarantuje.


Siódma. Otwierają przychodnię, a tłuszcza wlewa się do wewnątrz. Każdy wykonuje szybkie kroczki, nerwowo stąpając przed siebie, aby zająć odpowiednie miejsce w kolejce. Robi się spory chaos. Panie rejestrujące próbują go ogarnąć najpierw spokojnie uprzedzając, że ludzie tylko opóźniają rozpoczęcie rejestracji tym, że nie potrafią się ustawić i dogadać. Później, nadal delikatnie starają się uzmysłowić, że w takim hałasie nie da się pracować, bo nie słyszą pacjenta, proszą aby tłum się uciszył. Jako jeden z nielicznych stoję w milczeniu i przyglądam się temu zjawisku. Przypominają mi się czasy podstawówki, gdy pani nauczycielka nie mogła uciszyć grupy rozwydrzonych dzieciaków, które nie potrafią się skupić na niczym dłużej niż na 10 minut. Tutaj średnią wieku oceniam na około 60 do 65 lat. W końcu jedna z recepcjonistek wydziera się "Czy mogę coś powiedzieć?!", musi powtórzyć kilka razy zanim tłum się uciszy i pozwoli jej powiedzieć. W końcu, gdy następuje cisza, informuje, że w takim hałasie nie rozpoczną rejestracji. Po cichych słowach i minach dwóch pozostałych recepcjonistek widać, że sytuacja ta jest tutaj niemalże codziennością. Nie dziwę się zasępionym i wkurzonym minom pań, które każdego dnia muszą się użerać z takimi pacjentami. Recepcjonistka informuje także o nieobecności dwóch lekarzy. Tłum zaczyna dopytywać kto jest w zastępstwie i kiedy będą. Bez kolejki, żeby zapytać o to, co przed chwilą było ogłaszane i co zostało wywieszone na kartce na drzwiach, podchodzi niejedna osoba, każdego trzeba poinformować z osobna. Słyszę, jak jedna pani jest odesłana z kwitkiem. Lekarz, do którego przyszła się zarejestrować, ma już zajęte terminy do końca roku, a jeszcze nie rejestrują na styczeń. Dziś jest 23 września. Dodaje, że w zeszłym roku rejestracja na styczeń była otwarta od grudnia.


Trzy panie obsługują pacjentów, także kolejka posuwa się do przodu w miarę chwatko. Gdy w kolejce są jeszcze dwie osoby przede mną słyszę, że recepcjonistka informuje wszem i wobec, że do lekarza ogólnego, do którego chciałem się zarejestrować, nie ma już miejsc dzisiaj. Widzę, jak dwie osoby opuszczają kolejkę. Przychodzi pani doktor, widzę, jak zabiera karty. Postanawiam być uparty, zostało mi tylko jutro do załatwienia papierów, muszę zrobić wszystko, aby zdobyć je jak najprędzej. Po drodze Pani doktor nie ma spokoju, jestem trzecią osobą, która ją zaczepia. Pani, która ją zaczepiła przede mną chciała też jakieś zaświadczenie dla swojej mamy, która sama przyjść nie może żeby stać i przeciskać się w tym tłumie, gdyż ma już blisko 90 lat. Pani doktor odmawia przyjęcia poza kolejnością, wszyscy, czy po zaświadczenie, czy chorzy muszą się rejestrować normalnie. Nie zrażony tym próbuję osobno, w końcu wypisanie mojego zaświadczenia nie wymaga żadnego badania, zajmuje to 2 minuty, góra 5 minut (jeżeli pani doktor się rozgada za bardzo na tematy prywatne). Pani doktor odmawia. Może jest zrażona ilością tego typu prób i próśb, w każdym razie na to mi wygląda. Z tego, co wiem, rejestrowane są góra dwie osoby na pół godziny, ale mogę się mylić. W zeszłym roku, gdy również potrzebowałem takiego zaświadczenia, pani doktor zajęło wypisanie go dosłownie chwilę. Wyjęcie kartki, podpisanie, wpisanie kierunku i przybicie pieczątek. Minuta.


Jutro planuję wstać o 5 i zjawić się przed przychodnią około 5:30. Może będę pierwszy, może nie. Jeżeli jutro nie dostanę tego zaświadczenia, mogę się pożegnać ze studiami w tym roku. Podejrzewam, że spora część tych ludzi, którzy stoją tam od 6 to hipochondrycy, co zresztą zdawała się potwierdzać rok temu pani doktor mówiąc o swoich "stałych klientach". Tak sobie myślę, że pani doktor, gdy się u niej zjawię, powinna mi to zaświadczenie dać bez zaglądania mi w kartę i nawet na mnie nie spoglądając. Bo żeby wstać o 5, to trzeba mieć zdrowie.


---

Dotarłem przed przychodnię o 5:50. Późno, ale to dlatego, że budzik nie był w stanie mnie obudzić. Próbował przez pół godziny. Przede mną cztery osoby (miałem farta, 5 minut później tyle osób jest już za mną). Gdy pytam, kto ostatni do rejestracji, jeden dziadek odpowiada, że on już nie. To chyba dość popularny żarcik w środowisku pacjentów. Czytam książkę, ale o 6 gaszą światło przed przychodnią, a na dworze jeszcze ciemno, także muszę się dobrze ustawiać do światła z wewnątrz przychodni.
Około 6:30 jest już ze 20 osób, a mi zaczyna lecieć katar. Przyszedłem zdrowy do przychodni, ale wygląda na to, że wcale taki zdrowy z niej nie wyjdę. Jedna starsza kobieta chcąc się ogrzać schroniła się we wnęce między pierwszymi, a drugimi drzwiami. Jakiś starszy facet (wyszukany kapelusz, typ lowelasa wśród emerytek) zagaduje panią między drzwiami i mówi jej, żeby tam nie siedziała, bo tam siedlisko wszystkich chorób jest, że tam wszystkie zarazki mieszkają. Oczywiście żartuje, ale kobieta mu wierzy. Później rozmawiają, wychodzi na to, że niby taki to sobie lekki żarcik, a jednak niezły chwyt. Na flirtowanie nigdy nie jest za późno.


Pozostali przez cały czas toczą zażarte dyskusje na tematy, na które nie mają żadnego wpływu, a i pojęcie mają średnie. Ale temat do rozmowy jest przedni, a swoje zdanie każdy emeryt lubi wypowiadać. Młodzi raczej stoją w milczeniu. Może to wynik książki, którą czytam ("Gottland" Mariusza Szczygła), a może faktycznie coś w tym jest, ale wydaje mi się, że starsi pamiętając czasy cenzury i donosicielstwa dopiero teraz wygadują się na wszystkie tematy za wszystkie czasy. Nadrabiają zaległości w obgadywaniu i narzekaniu na stan obecny, bo dziś już nie muszą się bać, że ktoś niepowołany usłyszy, doniesie.


Słyszę m.in. że mówią o tym, jak to teraz prawie wszystkie banki są w rękach zagranicznych prywaciarzy. Raczej wypowiadane w sensie negatywnym.


O godzinie 7:00, wraz z biciem dzwona w pobliskim kościele, otwarto przychodnię. W tym przedsionku, w którym stała tamta starsza kobieta, faktycznie czymś śmierdzi. Powoli i ja zaczynam wierzyć, że tam jest jakieś siedlisko chorób. Obsługują dwie panie, a ja jestem piąty, nikt przede mną do ogólnego się nie zapisuje, jestem pierwszy. Recepcjonistka pyta mnie czy chcę się umówić zaraz od momentu, gdy pani doktor zacznie przyjmować. Uszczęśliwiony mówię, że tak, że chcę jak najwcześniej. Wiem, że komisja rekrutacyjna urzęduje od 10:00 do 13:00, ale w końcu im prędzej, tym lepiej, dobrze by było mieć to już z głowy.


Recepcjonistka informuje mnie, że zapisała mnie na 13:45, bo pani doktor przyjmuje dzisiaj popołudniu.


Będę jechał do rekrutacji i próbował z zeszłorocznym zaświadczeniem. Umówionej godziny nie anuluję, bo może uda mi się na komisji wybłagać jakieś doniesienie świstka papieru później, jeśli się zorientują.


---

Spakowałem dokumenty, w tym zaświadczenie z zeszłego roku i cztery zdjęcia. Zdjęcia mierzyłem, w stosunku do wymaganych wymiarów są za małe. Z tych o dobrych wymiarach zostały mi 3, z czego jedno różni się od dwóch pozostałych. Liczę na to, że przejdzie, podobnie, jak zeszłoroczne zaświadczenie.
W tramwaju czytam książkę, ale słyszę też rozmowę dwójki starszych ludzi.
- Dzisiejsza młodzież nic nie wie o historii. Ale czemu mamy się dziwić, w końcu uczą ich przekłamanej historii z tych książek. - mówi dziadek
- Gdyby nie Rosja, to po wojnie mielibyśmy tutaj straszną biedę. - narzeka babcia. Później podkreśla jeszcze, jak straszną biedę byśmy mieli.
- Teraz jest wszystko w rękach prywaciarzy z zagranicy. - mówi dziadek. Ciężko rozpoznać czy narzeka czy stwierdza fakt. Podejrzewam, że stwierdza fakt, który napawa go niepokojem.
Na uczelnię dojeżdżam o 12:20 i na 40 minut przed zakończeniem zbierania papierów przez komisję rekrutacyjną zastaję kolejkę - około 6 osób przede mną. Pytam czy wszyscy też tutaj i czy ktoś jest w środku. Nie są pewni czy ktoś jest, także od razu sprawdzam. Ktoś jest.


Uczniowie w kolejce wszyscy znają się, składają papiery na studia drugiego stopnia. Dopiero teraz, na ławeczce, część wypełnia podanie o przyjęcie na studia, podpisują zdjęcia i teczkę. Po chwili przychodzi jeszcze jedna osoba z teczkami dla tych, którzy jej jeszcze nie mieli. Przypomina mi się krzyk matki, która miała pretensje przed moim wyjściem, że wszystko robię na ostatnią chwilę i dlatego nie zdążam nawet jej przygotować ciuchów do prania.


Jeden ze studentów mówi, że nie odebrał jeszcze dyplomu, bo trzeba za niego zapłacić 60 zł i poza tym do niczego nie jest mu on potrzebny. Drugi zaczyna żałować, że odebrał, w sumie sam nie wie po co. Chyba tylko po to, żeby mieć wyższe. Zaczynam żałować, że przyszedłem na te studia. W ogóle na studia. Zastanawiać się nad sensem tego, co robię.


Przyjmującym i sprawdzającym dokumenty jest starszy pan, na oko około pięćdziesiątki. Po obsłużeniu jednego studenta wychodzi i mówi, że musi sobie zrobić przerwę 5-7 minut. Po powrocie przyjmuje kolejnego studenta po czym rozmawia przez telefon przez około 10 minut. Zaczynam się stresować, wydawało mi się że te 6 osób spokojnie da radę obsłużyć w 40 minut, ale na razie się na to nie zapowiada, bo zostało 5 minut do 13, a przede mną jeszcze jedna osoba. Sprawdzający wychodzi i pyta kto na pierwszy stopień. Przyznaję się, że ja, prosi mnie w pierwszej kolejności. Zdjęcia tylko sprawdza, czy podpisane i wkłada do koperty. Nie zauważa, że są trochę mniejsze niż powinny. Na zaświadczenie tylko zerka. Sprawdza maturę ze stanem podanym przeze mnie w internetowym systemie rekrutacji kandydatów. Tam  wiem, że się wszystko zgadza. Czyta na głos oceny, co przyprawia mnie o odrobinę dumy. Mam tam dobre stopnie i jestem na szczycie listy, podejrzewam że jestem jednym z nielicznych, którzy przychodzą tu jeszcze ze starą maturą.


W drodze powrotnej na jednym z przystanków widzę, że wszyscy wysiadają i się rozglądają. Wysiadam również, wygląda na to, że coś się stało. Starsza kobieta kierująca tramwaj przechodzi wszystkie wagony i sprawdza czy ktoś nie został, po czym wraca do tramwaju. Zamyka drzwi i odjeżdża. Ktoś komentuje "Najwidoczniej nie miała ochoty jechać dalej z pasażerami."


Resztę drogi wracam pieszo. Rozmyślam o tym, co napisać. Dochodzę do wniosku, że napiszę, że się nie dostałem na studia ze względu na to zaświadczenie lekarskie. Będzie dramatycznie i martyrologicznie, a czytelnicy będą mogli się pobulwersować i podyskutować na temat szkolnictwa i służby zdrowia.


Publikuj    

5 komentarzy:

  1. zwykła proza życia ....

    OdpowiedzUsuń
  2. Skądś znam te wspaniałe czekanie pod przychodnią o 7 rano... Cóż, tak właśnie wygląda nasz wspaniały kraj.

    OdpowiedzUsuń
  3. Polska Polska uber alles, a może lepiej Ade Polenland ?

    OdpowiedzUsuń