21 stycznia 2010

Chochlik studencki odc. 1

 Opowiadanie napisane dość dawno temu, opublikowałem je chyba jedynie na digarcie, gdzie przyjęte było dość ciepło. W teorii odcinek pierwszy, w praktyce bardziej wprawka, której póki co nie planuję dalej rozwijać. Może kiedyś, bo pisane oczywiście od razu z pomysłem i stworzoną całą nową rzeczywistością. Zachęcam każdego, kto przeczytał do oceniania pod każdym postem, komentowania i/lub propagowania na swoim facebooku, śledziku lub wykopie. Z wykopowym "klikaczem podpostowym" jeszcze będę musiał powalczyć, gdyż działa w pełni poprawnie jedynie na głównej albo po kliknięciu na tytuł posta, zaś po kliknięciu "czytaj dalej" wygląda co najmniej brzydko. Starych znajomych, którzy już ten materiał znają przepraszam, że niczego świeższego nie wrzucam, ale staram się obecnie nadrobić parę zaległości.



To był ambitny poranek. Przynajmniej dla budzika. Budziki, w przeciwieństwie do standardowych zwierząt domowych, kwiczą, gdy są nakarmione i pełne energii. Każdego ranka, gdy żądny wiedzy student najbardziej ich potrzebuje.
- I pomyśleć, że sam cię nastawiłem. - bąknął student w przedziwny sposób ugłaskując jęczące niczym niemowlę urządzenie. Nie odpowiedziało. Pod tym względem Karol zawsze cenił budziki w porównaniu do sposobu pobudki na "Mamo obudź mnie przed wyjściem do pracy". Budziki nie wdają się w dyskusje. I nie dodają Ci motywacji do ruszenia się z łóżka poprzez zadania bojowe, jak na przykład wynoszenie śmieci czy kupowanie chleba. Rano każdy chleb smakuje. Choćby był tak czerstwy, że można by o niego noże ostrzyć albo stosować zamiennie z ziemniakami i kamieniami do obrzucania wyjących za oknem kotów lub rozgniataczy puszek. Choćby nie wiem co, zawsze będzie lepszy niż wędrówka do sklepu.
Budzik nie dyskutował nawet, gdy przyłożyliśmy się ponownie na przysłowiowe "jeszcze pięć minutek", które to zazwyczaj dobrze rozumiało się z kolejnymi dziesięcioma. Poczucie obowiązku i wrażenie "Hej, czy ja dziś rano już wyłączałem budzik" zerwało go na równe nogi.
Pierwszą fundamentalną zasadą przed wyruszeniem w drogę jest zasada "Lepiej zrób teraz, bo potem Cię może pogonić". Tyczyła się w sumie wszystkiego, ale Karol stosował ją chyba tylko w przypadku porannej wizyty w toalecie. Wbrew pozorom wszystko było wymierzone. Czas na pobudkę, drzemkę, drugą pobudkę, pierwszą zasadę, wszelkie segmenty mycia, szybkiego śniadania (w tym dodatkowy zapas czasu na wypadek gdyby nóż odmawiał krojenia chleba w tradycyjny sposób, a jedynym sposobem spożycia było skruszanie środka na talerzyk), poszukiwania kluczy, pakowania się, szukania komórki, ponownego szukania kluczy* i biegu na autobus.

Nigdy nie rozumiał tego studenckiego rytuału spania na pierwszym wykładzie. Przecież spać można w domu. Po co, na bogów, przychodzić tutaj i spać niewygodnie w auli, skoro obecność na wykładach nie jest obowiązkowa? I tak nic z nich nie wynoszą. Może za wyjątkiem bólu głowy.
Usiadł z tyłu. Może i owego rytuału nie rozumiał, ale uznał, że dobrze mieć wybór. Tak na wszelki wypadek. Po dziesięciu minutach słuchania tej kobiety miał dość. Czy ona naprawdę nie widzi, że jest jedyną osobą, która śmieje się z własnych dowcipów? Reszta śmieje się z jej śmiechu. Nie wiadomo w sumie dlaczego, śmiech ów przypomina śmiech psychopaty, który właśnie otrzymał pocztową przesyłkę z zamówionym zestawem noży kuchennych.

Na oparciu przed nim ktoś wykaligrafował wyznanie miłosne i aby podkreślić złożoność swojego uczucia dorysował obok narząd, którym ma zamiar swoją miłość wyznawać. Rysunek nie był w pełni satysfakcjonujący anatomicznie, ale był rozpoznawalny, niczym logo. Prawdopodobnie klasyczne logo miłości w postaci serca już się przejadło albo za słabo i za mało dosłownie wyrażało eksplozje uczuć. Obok znajdowała się "Honorowa lista tych, którzy odważyli się rzucić książką w wykładowcę". Listę tę honorowano także na wyższych szczeblach, a studenci Ci już nie uczęszczają na zajęcia. Nie mają po co. Odeszli w chwale. Pamięć po nich zostanie tu na wieki.

Karol spojrzał się na panią doktor habilitowaną inżynier. Akurat się śmiała. Po lewej usłyszał gromkie "Juhuu". Ktoś chyba z utęsknieniem czekał na ten jakże dynamiczny moment wykładu. Gdy co drugie słowo jakie słyszysz z ust pani doktor habilitowanej inżynier to "eeee" ,"yyyy" lub bardziej tajemnicze "mmmm", to napad psychopatycznego śmiechu staje się nie lada atrakcją.

Spojrzał ponownie na tył siedziska przed nim i ujrzał coś, czego nigdy nie spodziewałby się tam ujrzeć. Był to rysunek chochlika. Chochlika, którego przed sekundą jeszcze tam nie było. A przyglądał się. Przetarł oczy. To niewyspanie. Tak, to na pewno to. Chochlik nadal tam był. Nawet z trochę jakby bardziej zdziwioną miną niż poprzednio.
"Śpię. Tak, na pewno padłem i zasnąłem. Musiało się to stać jakoś nagle, bo nie pamiętam żebym się przykładał do snu choćby na momencik. Pewno mocno łupnąłem głową zasypiając i mam dziwny sen. Ciekawe czy ktoś słyszał to łupnięcie." W swej naiwności rozejrzał się dokoła. Nikt na niego nie patrzył. "No tak, ale jeśli to sen, to widzę zapewne rzeczywistość snu. Czyli z założenia nie tę prawdziwą." Gdy spojrzał ponownie na oparcie, chochlik miał dopisany dymek z tekstem. "Jeśli spróbujesz mnie zamalować, to pożałujesz." Chochlik miał groźną minę i zmarszczone oczy. Karol nerwowo zaczął się rozglądać. "A może nie śpię, tylko mam omamy wzrokowe. Albo wybujałą wyobraźnię. Ten chleb rano chyba nie był spleśniały." Gdy spojrzał ponownie, chochlik miał już inną kwestię dopisaną "3.22 rozbierz ją". Na rysunku widać było zatroskaną i pełną nadziei minę.
Spisał wiadomość. Spróbował też przerysować chochlika, ale nie wychodziło mu to najlepiej. "Czy naprawdę tylko ja go widziałem?" To fundamentalne pytanie było pytaniem, na które nie oczekiwał odpowiedzi (retorycznym), a może nawet o poziom wyżej w hierarchii braku sensu udzielania nań odpowiedzi (egzystencjalnym). Koleżanka po prawej po prostu spała, a ta po lewej grała z sąsiadem w kropki. "Kogo mam rozebrać?". Brzmiało kusząco. Wiadomym jest, że wiadomościom astralnym artykułowanym przez rysunkowe chochliki nabazgrane na oparciu ufa się bezgranicznie i że cokolwiek by one do nas nie mówiły - zawsze będziemy się odnosić do nich, jak do świętości. Gdyby chochlik kazał mu kupić ogórki i dwa kilo masła, Karol z pewnością by to zrobił wierząc, że kryje się za tym jakaś tajemnica, życiowa prawda albo wielka magia. To jedna z tych odpowiedzi, które nie wymagają pytań.



* O dziwo nie zawsze znajdują się tam, gdzie je włożyliśmy za pierwszym razem. Niektórzy studenci twierdzą, że klucze żyją własnym życiem, możliwe że nawet tworzą społeczności i komunikują się ze znikającymi zapalniczkami. Karol nie palił, więc klucze musiały wykonywać robotę za dwóch.


Publikuj    

2 komentarze:

  1. bardzo fajnie się czyta

    OdpowiedzUsuń
  2. "Czy ona naprawdę nie widzi, że jest jedyną osobą, która śmieje się z własnych dowcipów? Reszta śmieje się z jej śmiechu".
    Czyżby historia filozofii? :D

    Od dzisiaj zamiast spać na wykładach będę szukać chochlików. Może powiedzą mi coś ciekawego.

    OdpowiedzUsuń