24 października 2013
Była sobie dziewczyna (2009)
Była sobie dziewczyna
(2009) reż. Lone Scherfig
„Była sobie dziewczyna” to jeden z najgorzej „kreatywnie przetłumaczonych” tytułów z jakimi się spotkałem. Tak potwornie nieinteresująco brzmiący tytuł do w gruncie rzeczy dość ciekawego filmu z naprawdę pasującym idealnie i jakże mądrym oryginalnym tytułem "An Education".
I dlaczego przypisano mu gatunek „komedii romantycznej”? Nijak nie można go potraktować jako komedii. Gatunek „romansidło” bardziej by tu pasował.
O czym jest ten film? W zasadzie o edukacji. Niekoniecznie tej szkolnej. Widzimy konserwatywne, poukładane i nudne życie 16-latki, które wstrząśnięte zostaje przez starszego od niej faceta, który w strugach deszczu zajeżdża po nią luksusowym autem i w dodatku „ma gadane”. No która na takiego nie poleci? Jakby tego było mało, chłopak ten o wiele sprawniej potrafi oczarować także jej rodziców, złamać ich wychowawczy konserwatyzm. Koleżanki jej zazdroszczą, a nasza bohaterka chodzi dumna jak paw.
A co na to rówieśnicy? Albo mocno niedojrzali albo fajtłapowaci i jeszcze przestraszeni. Nie mogą stanowić jakiejkolwiek konkurencji.
„Samo życie”, jak powiedziałaby babcia jedna z drugą. I widz także daje się oczarować bohaterom i wydarzeniom i wierzy we wszystko, co widzi. Teksty są inteligentne, a reżyseria nie rzuca nam morałów i objaśnień prosto w twarz. Oglądanie, jak rodzice ulegają czarowi chłopaka bawiło mnie niezmiernie. Jednak pod tym wszystkim widać subtelnie podsuwane myśli, które procentują dopiero pod koniec filmu. Tę subtelność można dostrzec już na początku, gdzie wystarczy jedna krótka scena bez słów, aby nakreślić pełne spektrum relacji między główną bohaterką, a jej rówieśnikami.
Cóż więcej można o tym filmie powiedzieć bez zdradzania zbyt wielu szczegółów? Mógłbym się rozpisać na temat morału, który za sobą niesie, ale ten oczywiście ujawniony jest dopiero pod koniec i robi to na tyle dobrze, że nie ma sensu powielać tej treści.
Fabuła jest przewidywalna, ale nie razi to specjalnie. Gdy widzimy sielankę, wiemy już, że musi nastąpić jakieś tąpnięcie, coś musi się zepsuć. I oczywiście tak się dzieje, ale otrzymujemy kilka możliwych rzeczy, które mogą się spieprzyć, zatem do końca nie jesteśmy pewni która wersja zdarzeń okaże się prawdziwa. Moim faworytem było pomysł nie do końca przez film podsunięty (ale jakże barwny), że rówieśnik-adorator głównej bohaterki wparuje któregoś dnia z giwerą i rozstrzela wszystkich. Niestety, a może na szczęście, tak się nie dzieje. To zbyt subtelny film na takie Tarantinowskie posunięcia.
Chłopaki, pokażcie ten film swojej dziewczynie, a gdy będziecie sami, odreagujecie sobie dobrym kinem akcji. A wy, dziewczyny, podczas seansu poczujecie się jak dojrzewające szesnastki, a po… no cóż, po seansie możecie się odwdzięczyć za to, co wam pokazano… „Taki fajny film mi pokazałeś, teraz ja Ci pokażę coś fajnego…”
Ocena: 7/10
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz