29 marca 2010

Autor Widmo (2010)

Autor Widmo
(2010) reż. Roman Polański
Minęło nieco czasu od ponownego wybuchu afery Polańskiego. Film ten był kręcony zanim Roman mógłby mieć choćby cień podejrzeń, że zostanie ponownie schwytany, zatem wszelkie przypatrywanie się temu filmowi przez pryzmat wydarzeń wydaje mi się pozbawione sensu. Niemniej jednak, przyznam, kusi, gdyż Polański wykazał się tutaj niezwykłym zmysłem przewidywania. Autor filmu był uwięziony podczas końcowych faz postprodukcji, nie było go (bo i nie mogło go być) na premierze filmu ani na Berlinale, zatem w pewnym sensie możemy go nazwać "autorem widmo". W samym filmie również można się doszukać analogii... ale po co, skoro są one tak naprawdę niezamierzone i nieistotne.

Gdy usłyszałem, że "Autor Widmo" zdobył srebrnego niedźwiedzia na Berlinale i jak to krytycy chwalą film, wciąż tkwiło we mnie przeświadczenie, że wszystkie te decyzje w jakiś sposób podjęto pod wpływem wydarzeń, jakby na przekór, chcąc podkreślić jakim to Polański "wielkim reżyserem był", może chcąc dać do zrozumienia, że dla dobra sztuki USA mogłoby dziadkowi już odpuścić przeszłe ekscesy. Gdy afera ucichła, a ja sam zdążyłem o niej nieco zapomnieć, wybrałem się do kina i obejrzałem film bez tego bagażu. I muszę przyznać, że faktycznie zasługuje na najwyższe noty.

W tym filmie po prostu czuje się klimat Polańskiego od początku do końca. Bohater snuje się, przemyka przez wydarzenia, które zaczynają się splatać wokół niego coraz ciaśniej, by w końcu zdusić go bezlitośnie. Już na początku widzimy, że bohater wplątywany jest jakby odgórnie w całość. To jego agent załatwia mu tę robotę. Później, niczym w "Lokatorze", otoczenie zaczyna "wcielać go" w poprzednika, ale - i tu rozbieżność - do czasu, gdy bohater sam z zaciekawieniem zaczyna grać inaczej, zachowywać się inaczej niż postaci z poprzednich filmów Polańskiego. W "Lokatorze" widzieliśmy stawiany opór, w "Dziewiątych wrotach" jakiś rodzaj przebiegłości i oportunizmu, tutaj mamy coś innego (nie zdradzę co, bez spoilerów).

Genialnie odegrane role, w pełni wiarygodne i wyjątkowo dobrze i wiernie odtwarzające stylistykę i klimat najlepszych filmów reżysera. Należy tu nadmienić, że Polański poniekąd "wskrzesił" i przywrócił do łask Pierce'a Brosnana, Jamesa Belushiego i Kim Cattrall oraz wykorzystał w pełni niewątpliwy talent Ewana McGregora oraz aktora, którego bardzo lubię, Toma Wilkinsona. I to zakończenie, które oczywiście jest doskonałe fabularnie, ale nakręcone po prostu zjawiskowo. Końcowe sceny, a w szczególności ostatnia, uświadamiają zwykłemu widzowi czym różni się kino wielkie, stylowe i dojrzałe od "amerykańskiej" papki plus popcorn gratis. Nie wiem czy warto pójść do kina, bo teraz od kinowych seansów oczekuje się przede wszystkim zjawiskowych efektów specjalnych, ale obejrzeć ten film absolutnie trzeba. Obowiązkowo i bez wymówek, bo to jeden z najlepszych filmów Polańskiego i jeden z najlepszych, z jakimi ostatnio miałem okazję się spotkać. Siedzi w głowie jeszcze długo po seansie.

Ocena: 9/10

P.S. Dziewczyna, z którą byłem na tym filmie, twierdzi, że nie przepada za filmami w ogóle, a tego typu filmów to już w ogóle nie lubi. Po seansie podziela w pełni moją opinię i choć od obejrzenia filmu minęły cztery dni, wciąż go przeżywa i wspomina.

28 marca 2010

Piraci 3




Publikuj    

27 marca 2010

Piraci 2




Publikuj    

25 marca 2010

Killer




Publikuj    

24 marca 2010

Nagły atak zimy




Publikuj    

23 marca 2010

Wezwanie (John Grisham)

Wezwanie
John Grisham
Miałem okazję zapoznać się już z "Czasem zabijania" oraz z "Zaklinaczem deszczu" Grishama. Podchodziłem też do "Komory", ale dość szybko poległem. Pisarz to nierówny, generalnie funkcjonuje jako "maszyna do tworzenia bestsellerów na tematy prawnicze", ale są to książki typowo amerykańskie, czyli przewidywalne, potrafią wzbudzić emocje, ale o głębszą refleksję ciężej, a gdy takowa występuje, to prędziutko wylatuje drugim... okiem? Prosta, przyjemna rozrywka.
"Wezwanie" jest na razie najlepszą książką Grishama, z jaką miałem styczność. Akcja posuwa się do przodu w miarę chwatko i trzyma w napięciu. Wątki poboczne, jeśli występują, są potrzebne albo do odpowiedniej korelacji z głównym bohaterem albo do zbijania czytelnika z tropu. W zasadzie to taki dość prosty kryminał. Jest śmierć, są pieniądze, jest tajemnica. Grisham odwołuje się do prostych schematów ludzkich zachowań. Duża kasa zaczyna wprawiać głównego bohatera, Raya, w schizofrenię. Mamy także kilka pobocznych przykładów na to, jak pieniądze wpływają na człowieka. Kobiety tutaj lecą głównie na kasę, cechuje ich w tej kwestii potworna bezwględność. I Ray, którego problem ten dotyka osobiście, którego takie zachowanie odstręcza, zaczyna nieświadomie, powoli je przypominać.
Ta prostota przekazu do samego końca ma swój urok. Sprawia, że książka nie jest pusta, jak wydmuszka i co istotne, w przeciwieństwie do "Czasu zabijania" nie dobija nas nachalnym patosem i banalnymi morałami. Owszem, one są wyczuwalne, są banalne, ale na pewno nie są nachalne, wkradają się niepostrzeżenie.
Standardowo, tempo zwiększa się pod koniec dzięki czemu końcówkę łyka się na miękko i ciężko się oderwać. Tajemnica sprawnie zaciekawia. Ale nadal coś tu delikatnie cuchnie. To jakby przerobić tekst piosenki hip-hopowej na trzynastozgłoskowca, niby jest nieźle, ale nadal wali śledziem. Moralniak w postaci hasła "pieniądz jest zły, pieniądz demoralizuje" z małą wariacją pod koniec jest wyraźny niczym wnioski z jednowymiarowego filmu dokumentalnego. Można je wyciągnąć jedynie zgodnie z myślą autora, praktycznie brak innej możliwości interpretacji. I niestety, książka nic ponadto nie oferuje, poruszony jest ten jeden problem, reszta skupia się na narracji, wydarzeniach i budowaniu tajemnicy. Tym samym większość treści zajmuje coś, co powinno być środkiem przekazu.
Czyta się przyjemnie, jak ktoś ma ochotę na coś lekkiego i ciekawego, na pewno warto sięgnąć po "Wezwanie". Chwilkę zastanowienia zapewnia, ale bez głębszej strawy duchowej czy umysłowej.

Ocena: 6+

22 marca 2010

to tylko sterta kresek

to tylko sterta kresek
PO CO
SŁOWA Z DUSZĄ PISANE
SĄ BEZ DUSZY CZYTANE
SREBRZĄ


Publikuj    

21 marca 2010

Wykrakała sobie wrona

"WYKRAKAŁA SOBIE WRONA"

SIEDZIAŁY WRONY  I   RAZEM   KRAKAŁY
SIEDZIAŁA JEDNA     , OSOBNO  KRAKAŁA
WRONY KRAKAŁY   I    RAZEM SIEDZIAŁY
JEDNA    KRAKAŁA   , OSOBNO SIEDZIAŁA

TA JEDNA SIEDZIAŁA I Z RESZTĄ BYĆ CHCIAŁA
TA BIEDNA, CO CHCIAŁA, TAK SOBIE MYŚLAŁA
ŻE AŻ CZASEM STRASZNIE JEJ SIĘ CHCIAŁO PŁAKAĆ
"NIE BĘDĘ SIĘ INNYM WRONOM NARZUCAŁA
NIE KRAKNĘ IM, ŻE TEŻ BYM CHCIAŁA TAM KRAKAĆ

WIDOCZNIE NIE ŻYCZĄ SOBIE TAM ŻADNYCH GOŚCI
WIDOCZNIE NIE ŻYCZĄ SOBIE MEJ OBECNOŚCI"
W TOWARZYSTWIE TE WRONY TAK SOBIE WYMYŚLIŁY
ŻE TA JEDNA NIE CHCE, WIĘC JEJ NIE ZAPROSIŁY


(31.10.2002 / 01.11.2002)

20 marca 2010

Irytacja

Ok, niniejszy felieton nie jest mój, niemniej jednak otrzymałem zgodę autorki na zamieszczenie go tutaj. Niech to będzie ciekawy początek nowego działu na blogu, działu felietonów. Miłej lektury.
Slesz 


Irytacja to wiercąca nam dziurę w brzuchu mieszanka bezsilnej złości, politowania dla przejawów głupoty, lenistwa i braku empatii oraz poczucia uciekania szansy na szeroko pojętą „normalność”. Duszona wewnątrz człowieka powoduje frustrację, jednak odpowiednio wykorzystana staje się źródłem motywacji do walki o zmiany. To z poczucia irytacji ciasnotą umysłową, nieposzanowaniem godności, miernotą i ignorancją bierze się większość cennych idei, innowacji technologicznych, ruchów reformujących i wszelkich zjawisk kształtujących świat.
Przyjmując powyższe założenie, pozwolę sobie utekstowić zalegające we mnie pokłady irytacji. Ograniczę się do zjawisk zewnętrznych, przykrywając to, co irytuje mnie w samej sobie i to, czym irytuję innych obszerną zasłoną milczenia.
Cały wodospad irytogennych sytuacji zalewa mnie każdego dnia w związku z najczęściej zażywanym przeze mnie sposobem przemieszczania się, czyli korzystaniem z komunikacji miejskiej. Zaczyna się już na przystanku. Szklana wiata jest tłuczona średnio raz na dwa tygodnie. „Jest tłuczona” nie jest może najlepszym określeniem, bo przecież za te zniszczenia ktoś odpowiada. Ktoś z pełną premedytacją wali w szkło czymś ciężkim, co specjalnie ze sobą przynosi, bo gołą ręką nie da się narobić takich zniszczeń. Pojęcia nie mam,co ta wiata komuś przeszkadza. Jeśli tłucze ją jakiś amator uderzeń wiatru i kropli deszczu na policzkach, polecam otwieranie okna w domu i spacery. Jeżeli niszczą ją wandale, radzę uderzyć się czymś ciężkim w głowę – ubytek energii ten sam, a strata dla społeczeństwa dużo niższa.
Jeśli już wiata ostoi się przez kilka dni, to nie ma najmniejszej szansy, żeby wiszący w gablocie rozkład pozostał nietknięty chociażby jedną noc po jego powieszeniu. Zaraz jeden czy drugi niedoceniony, domorosły artysta uliczny znaczy go, niczym piesek, swoim tagiem: „Jestem ziom, mam spray i tu byłem”. Centralnie na rozkładzie. Domniemywam, że osoba wpadająca na takie pomysły nie jeździ ani do pracy, ani do szkoły i z rozkładu nie korzysta, ale dlaczego karać za swoją nieudolność całą społeczność – nie wiem, nie rozumiem, nie akceptuję!
Kolejna kwestia jest zachowanie osób stojących na przystanku. Drażnią mnie szczególnie tzw. amatorzy dymka, którzy ledwo zdążyli wyjść z domu, a już muszą zajarać. Na przystankach komunikacji miejskiej w Gdańsku obowiązuje bezwzględny zakaz palenia. Ciężko to niektórym zaakceptować, a nawet zrozumieć. I ciężko zrozumieć, że przystanek nie oznacza tylko wiaty, że jego granica wyznaczona jest na kilkanaście metrów od niej. Wymowne kaszlenie, głośne komentarze, czy wypowiedziana wprost prośba na panu/pani swojego i mojego powietrza nie robią zazwyczaj większego wrażenia. Zupełnie nie rozumiem argumentu palaczy głoszącego, że zakazy ograniczają ich wolność. Ciekawe jak zareagowaliby, gdybym ja, w ramach swojej wolności, zwymiotowała jednemu czy drugiemu na buty – przecież zakazywanie tego na świeżym powietrzu, gdzie smrodek szybko się rozejdzie to absurd.
Decydując się na transport miejski zgadzam się na przebywanie w stosunkowo niewielkiej przestrzeni z obcymi osobami. Sytuacja ta bardzo ogranicza poczucie prywatności, czasami jednak jest konieczna. Dlatego wszelkie próby ( a są one nagminne) zabierania mi resztek intymności uważam za naganne. Pierwszy ich przejaw to niezwykle drażniące głośne odsłuchiwanie muzyki z telefonów. Naprawdę nie wiem, dlaczego ludzie to robią. Chcą pokazać, że nie stać ich na słuchawki, czy może wzbudzić litość demonstrowaniem zazwyczaj tandetnego gustu muzycznego? Kiedy czytam, a muszę przerwać, bo współpasażer raczy mnie jakąś żałosną melorecytacją, jak to źle się żyje na podwórku to trafia mnie przysłowiowy szlag. Grzeczne prośby są co najwyżej zbywane śmiechem, ale zazwyczaj, po prostu, ignorowane. Jeśli głośne beaty umilkną, tramwaj wypełniają rozmowy. Rozumiem – pogawędka o pogodzie, ale dzielenie się z współrozmówcą i połową tramwaju swoimi problemami ginekologicznymi, gastrycznymi, rozwodowymi i tymi związanymi z wymiarem sprawiedliwości, a do tego okraszanie ich całym szeregiem najwymyślniejszych bluzgów to gruba przesada. Nie wiem dlaczego brak tym osobom poczucia wstydu, jakiejś (niewielkiej nawet) dozy skromności i uszanowania dla ucha innych.
Kończę. Nie chcę wspominać nawet o stanie technicznym niedogrzanych tramwajów, o ciągłych awariach, kiepskiej sprawdzalności rozkładów i złośliwości co poniektórych motorniczych. Jestem wystarczająco zdenerwowana bezsilnością i świadomością, że nadal będę terroryzowana przez grupę przypadkowych współpasażerów. I tak codziennie od lat i jeszcze pewnie przez lata.
P.


Publikuj    

19 marca 2010

Zielone jabłko

Zielone jabłko
Dwa serca biją we wspólnym rytmie
Siebie nawzajem lub sobie nawzajem
Melodię miłości grają.
A może to jedno wspólne serce
Którego spotkały się dwie połówki
I trą o siebie, aby tylko nadgryzienia dopasować.

Bolała wciąż ta sama samotność
Znalazła mnie i uspo-ukoiła
Twoja miła niemała miłość
Samotność nasze serca zabiły
Mocniej, szybciej, cieplej

Jesteś dla mnie wszystkim i moją nadzieją
Jesteś dla mnie światem i światłem moim

Niech nam wieje w twarz na załzawione oczy
A my pod górę, pod prąd, pod wiatr
Trzymając się za ręce dojdziemy na sam szczyt


18 marca 2010

Terrorysta

Terrorysta
Dobrze zaplanował akt terrorystyczny
Po pędzi po drodze po czucie po wieki
Tej mokrej roboty skutek fantastyczny
Cel ów był opodal wyschłej jeszcze rzeki.

Najpierw zbiegając w dół zabłądził wokół wzgórz
Chwycił zapachem się kwiecistych szczytów róż
Dalej do celu szedł, poprzez nizinę brnął
Drżący fundament nóg do serca sobie wziął.

Jego ciepłe nozdrze już z dala cel czuje
Docierał na miejsce, poczuł dreszcz podniety
Wiedział już, że bomba zaraz eksploduje
Paluszek wędrując po ciele kobiety.

17 marca 2010

Straż przednia

Straż przednia
na desce nastąpiła z tłuczka
prosto w jej pierś
nawet następczyni nie wiedziała dlaczego
ktoś zobaczył sztuczkę
nawet sztukę
taniec z po mysłem

16 marca 2010

Alicja w Krainie Czarów (2010)

Alicja w Krainie Czarów
(2010) reż. Tim Burton
Sleszu obejrzał pierwszy raz w swoim życiu film kręcony w tak zwanym "3D". Wprawdzie pamiętam jeszcze te czasy, kiedy próbowano stary wynalazek sprzedać ponownie i ponownie. Oglądałem jakieś próby w "Tik-Taku" z okularkami papierowo-foliowymi z jakiegoś pisemka. Wyglądało to słabo, ale faktycznie coś tam wystawało z ekranu. Tutaj spodziewałem się czegoś podobnego. Jakże się zdziwiłem widząc obiekty, które faktycznie sprawiały wrażenie, że są na wyciągnięcie ręki. To, co mnie boli, to nadużywanie tego efektu. Nowa-stara zabawka kusi, by wykorzystać ją maksymalnie i wykorzystuje się to wszędzie tam, gdzie tylko jest to możliwe. Elementy lecą w kierunku ekranu, wszystko śmiga i bryka w trzech wymiarach. Mamy ładny efekt, ale nie efekt w tej technice mnie zachwycił. Gdy byłem na wycieczce w górach albo niezbyt daleko od domu, nad morzem, robiłem nieraz zdjęcia. Przeglądając je później żałowałem, że nie dało się oddać w pełni tego wizualnego wrażenia ogromu i majestatu gór albo klimatu sztormu widzianego z plaży. Kino 3D daje właśnie tę unikalną możliwość. Największe wrażenie zrobiły na mnie sceny nie te, w których jakieś kamyki leciały w moim kierunku albo jakieś stworzenie próbuje mnie pożreć, ale te, w których pokazywano (choć wciąż sztuczne, bo komputerowo wygenerowane) pejzaże, sceny zbiorowe, panoramy. Realizm nareszcie w pełni możliwy do oddania. Wrażenie wizualne robi także wysoka jakość obrazu, ostrość i sprawne połączenie grafiki komputerowej ze scenami kręconymi.

A jak tam film? Ciekawa koncepcja stworzenia czegoś na kształt kontynuacji znanej nam "Alicji w Krainie Czarów", gdzie Alicja ma prawie dwadzieścia lat. Ma to zasugerować nam, że tym razem celujemy w inny target, w innego widza. Nie ukrywam, że filmy Tima Burtona kojarzyły mi się zawsze z klimatem "Alicji" i odwrotnie, dlatego oczekiwałem wiele. Może jakiegoś połączenia klimatu niemieckiego ekspresjonizmu, któremu z takim uwielbieniem do tej pory kłaniał się Burton w swoich produkcjach, może czegoś wyjątkowego. Jest, ale bardzo niewiele. Przejawy niemieckiego ekspresjonizmu widać tylko w szczegółach - w strojach, kraty za którymi widzimy kapelusznika mają specyficzny kształt. Niestety, tylko drobne smaczki dają do zrozumienia, że to film Burtona. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że Harry Potter - Książę Półkrwi miał bardziej mroczny i "schizowaty" klimat od "Alicji w Krainie Czarów". Zakończenie robi się paskudnie amerykańskie. Elementy scenariusza, które są wyraźnie rozplanowane po całym filmie - rażą (np. kwestia, którą wypowiada do Alicji ojciec - od razu widać, że będzie ona wykorzystana jeszcze raz, a motyw ma wzmocnić patos i banalną zadumę zjadaczy popcornu). W takich chwilach przypominają mi się słowa Piszczyka - "Porywa mnie ten patos naszych czasów". Ponadczasowa kwestia, jakże znacząca w kontekście całego "Zezowatego szczęścia" i w odniesieniu do amerykańskiego kina.

Za to Johnny Depp świetny. Film oglądałem w wersji z napisami i muszę przyznać, że miało to swoje "Zady i walety". Język bywa trudny, wiele tu gierek słownych, neologizmów, dla kogoś kto nie czyta szybko i średnio rozumie po angielsku przeprawa może być ciężka. Z drugiej strony - akcent i wszelkie kwestie wypowiadane są fantastycznie, dubbing angielski stoi na wysokim poziomie i oczywiście (znowu) bryluje tutaj Depp, ale nie ustępują mu ani na krok pozostali. Czuło się (wizualnie i dźwiękowo) posmak "Władcy Pierścieni" i "Harrego Pottera", głównie za sprawą przepychu efektów specjalnych i elementów mroku, ale także głosów Alana Rickmana, Christophera Lee, Timothy Spalla. Nie jest to komplement, wszystko to już było, dawno się przesyciło, bywało w lepszym stylu.

Nie, nie jest to porażka na miarę "Planety małp" Burtona, ale film jest mocno poniżej oczekiwań. Przepych efektów specjalnych i kilka smaczków przykrytych trzema tonami papki wystarczą, żeby film na siebie zarobił, nad czym ubolewam, bo to sprowokuje producentów do tworzenia kolejnych kalek. Kalek w obu znaczeniach tego słowa.
Efekty już mamy trójwymiarowe, szkoda tylko że postaci wciąż jeszcze nie wyszły z epoki kina czarno-białego. Nie wierzcie reklamom - trzeci wymiar wkrada się przez oczy, ale niestety na nich się zatrzymuje.
Niby bawiłem się dobrze, ale prędko wyleci drugim uchem.

Ocena: 5/10

P.S. Acha, okularki trochę wbijają się w uszy, a ta mini-recenzja pisana jest mocno na gorąco, praktycznie od razu po powrocie z kina, weźcie to pod wzgląd ;)

15 marca 2010

nieprzespane noce

nieprzespane noce
nieprzespana noc
obfita w naukę
życia wspólnego oddechu

nieprzespana noc
bo nie można ufać snom
że pamiętają tę poprzednią

13 marca 2010

11 marca 2010

skrócona wiosna

skrócona wiosna
morze po horyzont
przełamywanie barier i strachu to
krok we właściwym kierunku
zapach wiosny
niech przejdzie
para trzymająca się za ręce

przeszła
jak wszystko

znowu ten zapach, wdziera się
wiatr muska powieki
oczy łzawią od zawiania
włosy falują od bryzy
kwiaty już tam są

chodnik

10 marca 2010

pod skórą

pod skórą
żółć słońca, rdzawe włosy, czerwień moja
30 lat później
piję Coca-Colę
bo zardzewiałem i skrzypię
na słońce już nie wychodzę
włosy wypadły
reszta nieludzko wyszła z mody

9 marca 2010

List do korytian

List do korytian
trans
misja z obrad
z odbiornika wyprawia się i wylewa się
rubin pirop jaspis
potrzebny jest tu śmigus dyngus
modrej głowie dość posłowie!

8 marca 2010

uderzające podobieństwo

uderzające podobieństwo
pieść
przed ślubem mówiłam
i pieścił

pieść
po ślubie krzyczałam
a on sam

dopisał tam
ogonek

4 marca 2010

jest niczym humor

jest niczym humor
wielkiciele cierpiętnijcy
kontemplujący nieżyt i niebyt
patrzetyczni wielbijciele
przestworzone myśli i pióro wasze
awangardzi humorem
myśl głęboka niczym odbyt

2 marca 2010

botaczka

botaczka
Schowana w miejscach bezwersia
Ku przez drodze do miłości
Zapiera się dechą w piersiach
Świadomość własnej wartości

1 marca 2010

Nie trzaskaj drzwiami od obory, bo zgubisz kolczyki

Druga część serii "daleko mam po mleko". Podobno lepsza.

"NIE TRZASKAJ DRZWIAMI OD OBORY, BO ZGUBISZ KOLCZYKI"

DALEKO
MAM PO MLEKO,
WIĘC ZAMIAST GODZIĆ SIĘ Z LOSEM
MYŚLĘ: OBORĘ MAM PRZECIE POD NOSEM
I W OBORZE ZWIERZĄTKA ZDROWE
PÓJDĘ, WYDOJĘ KROWĘ
NIE ROBIŁEM TEGO DO TEJ PORY
WIĘC WCHODZĘ SPOKOJNIE DO OBORY
PODCHODZĘ DO KROWY, ROZPOCZYNAM DOJENIE
I NAGLE OGARNIA MNIE DROBNE ZDZIWIENIE
OGARNIA MNIE ZDZIWIENIE DROBNE
BO TO CHYBA DO KROWY NIEPODOBNE...
ROZUMIEM - JEST SZÓSTA Z RANA
JA NIEWYSPANY I KRÓWKA NIEWYSPANA,
ALE... TA JEST CHYBA JAKAŚ WYBRAKOWANA
- NIC TO - MÓWIĘ - ZNAJDĘ SPOSÓB
I NIE ZWAŻAJĄC NA PRZECIWNOŚCI LOSU
SIĘGAM RĘKĄ CYCA
NIE MA SIĘ CZYM ZACHWYCAĆ
PRZECIEŻ TO NIE KOBIETA
TO I PODNIETA NIE TA
CIĄGNĘ CYCA, KROWA WRZESZCZY
GŁOŚNO, AŻ DOSTAŁEM DRESZCZY
GROŹNYM, MROŹNYM WZROKIEM SPOJRZAŁA NA MNIE KROWA
PEWNO TECHNIKA NIEPRAWIDŁOWA
CAŁA RZECZ TKWI W SPOSOBIE
TERAZ TROCHĘ DELIKATNIEJ TO ZROBIĘ
CIĄGAM, CIĄGAM, PRÓBUJĘ WYDOIĆ
JUŻ POWOLI ZACZYNAM SIĘ NIEPOKOIĆ
CIĄGAM RAZ, DRUGI, TRZECI
KROWIE MLEKO WCIĄŻ NIE LECI
RZECZ TO DLA MNIE NIEPOJĘTA
KROWA CIĄGLE UŚMIECHNIĘTA
ZA TO MI NIE JEST ZBYT ZABAWNIE
KROWA MNIE W KONIA ROBI I TO JAWNIE
O! JEDNAK COŚ W KOŃCU POLECIAŁO,
TYLKO COSIK TAK MAŁO
BYĆ MOŻE PRZESADNIE NARZEKAM,
ALE TA KROWA ŻAŁUJE MI MLEKA
TE WYPŁYWY MAŁE BYŁY I NIECZĘSTE
ALE ZA TO MLEKO - JAKIE GĘSTE
WTEM GOSPODARZ WSZEDŁ DO OBORY
DO POMOCY - ZDAJE SIĘ - SKORY
- CZEMU TAK MAŁO MLEKA? CZYŻBY ZŁA TECHNIKA?
- JAK TO, KURWA, CZEMU? BOŚ TY WYDOIŁ BYKA!