29 marca 2010

Autor Widmo (2010)

Autor Widmo
(2010) reż. Roman Polański
Minęło nieco czasu od ponownego wybuchu afery Polańskiego. Film ten był kręcony zanim Roman mógłby mieć choćby cień podejrzeń, że zostanie ponownie schwytany, zatem wszelkie przypatrywanie się temu filmowi przez pryzmat wydarzeń wydaje mi się pozbawione sensu. Niemniej jednak, przyznam, kusi, gdyż Polański wykazał się tutaj niezwykłym zmysłem przewidywania. Autor filmu był uwięziony podczas końcowych faz postprodukcji, nie było go (bo i nie mogło go być) na premierze filmu ani na Berlinale, zatem w pewnym sensie możemy go nazwać "autorem widmo". W samym filmie również można się doszukać analogii... ale po co, skoro są one tak naprawdę niezamierzone i nieistotne.

Gdy usłyszałem, że "Autor Widmo" zdobył srebrnego niedźwiedzia na Berlinale i jak to krytycy chwalą film, wciąż tkwiło we mnie przeświadczenie, że wszystkie te decyzje w jakiś sposób podjęto pod wpływem wydarzeń, jakby na przekór, chcąc podkreślić jakim to Polański "wielkim reżyserem był", może chcąc dać do zrozumienia, że dla dobra sztuki USA mogłoby dziadkowi już odpuścić przeszłe ekscesy. Gdy afera ucichła, a ja sam zdążyłem o niej nieco zapomnieć, wybrałem się do kina i obejrzałem film bez tego bagażu. I muszę przyznać, że faktycznie zasługuje na najwyższe noty.

W tym filmie po prostu czuje się klimat Polańskiego od początku do końca. Bohater snuje się, przemyka przez wydarzenia, które zaczynają się splatać wokół niego coraz ciaśniej, by w końcu zdusić go bezlitośnie. Już na początku widzimy, że bohater wplątywany jest jakby odgórnie w całość. To jego agent załatwia mu tę robotę. Później, niczym w "Lokatorze", otoczenie zaczyna "wcielać go" w poprzednika, ale - i tu rozbieżność - do czasu, gdy bohater sam z zaciekawieniem zaczyna grać inaczej, zachowywać się inaczej niż postaci z poprzednich filmów Polańskiego. W "Lokatorze" widzieliśmy stawiany opór, w "Dziewiątych wrotach" jakiś rodzaj przebiegłości i oportunizmu, tutaj mamy coś innego (nie zdradzę co, bez spoilerów).

Genialnie odegrane role, w pełni wiarygodne i wyjątkowo dobrze i wiernie odtwarzające stylistykę i klimat najlepszych filmów reżysera. Należy tu nadmienić, że Polański poniekąd "wskrzesił" i przywrócił do łask Pierce'a Brosnana, Jamesa Belushiego i Kim Cattrall oraz wykorzystał w pełni niewątpliwy talent Ewana McGregora oraz aktora, którego bardzo lubię, Toma Wilkinsona. I to zakończenie, które oczywiście jest doskonałe fabularnie, ale nakręcone po prostu zjawiskowo. Końcowe sceny, a w szczególności ostatnia, uświadamiają zwykłemu widzowi czym różni się kino wielkie, stylowe i dojrzałe od "amerykańskiej" papki plus popcorn gratis. Nie wiem czy warto pójść do kina, bo teraz od kinowych seansów oczekuje się przede wszystkim zjawiskowych efektów specjalnych, ale obejrzeć ten film absolutnie trzeba. Obowiązkowo i bez wymówek, bo to jeden z najlepszych filmów Polańskiego i jeden z najlepszych, z jakimi ostatnio miałem okazję się spotkać. Siedzi w głowie jeszcze długo po seansie.

Ocena: 9/10

P.S. Dziewczyna, z którą byłem na tym filmie, twierdzi, że nie przepada za filmami w ogóle, a tego typu filmów to już w ogóle nie lubi. Po seansie podziela w pełni moją opinię i choć od obejrzenia filmu minęły cztery dni, wciąż go przeżywa i wspomina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz