4 listopada 2013

Złote sidła (1932)


Złote sidła (1932)

(1932) reż. Ernst Lubitsch
Mam problem z pisaniem o dobrych, znanych i uznanych dziełach. Do obejrzenia filmu mało znanego albo w oczywisty sposób kiepskiego można się przyznać z łatwością – w końcu nikt się za głowę nie złapie, gdy się dowie, że nie widziałeś hiszpańskiego Draculi z 1931 albo „Przybysza z kosmosu” z 1953. Za to, gdy powiesz komuś, że nie wiesz kim jest Hitchcock, facepalm gwarantowany. I tak właśnie przyznaję, że szerokim łukiem omijała mnie dotąd twórczość Ernsta Lubitscha i jego znany i uznany film „Złote sidła”. Do niedawna nawet o Lubitschu nie słyszałem. Ja, fan twórczości Franka Capry czy Billiego Wildera. I co mam na swoje usprawiedliwienie? Nie wiem, nic nie mam, może nawet o nim mówili w telewizji, ale nazwisko musiałem puścić mimo uszu myśląc, że mowa o „Klanie”.

„Złote sidła” to, jak nigdy, tytuł znacznie lepszy i moim zdaniem lepiej dopasowany od oryginalnego „Trouble in paradise”.

Film należy do gatunku „sophisticated comedy” (wyrafinowana komedia), a właściwie jest jednym z pierwszych jego przedstawicieli. I prawdopodobnie jednym z najlepszych filmów gatunku. Komedie, które dziś serwowane są w kinach z reguły bazują na podejrzanie nieśmiesznych i ogranych gagach. Z rzadka możemy obejrzeć coś w stylu teatralnej komedii omyłek albo coś spod dłuta jakże wysłużonego już Woodiego Allena. Pozostaje mi tylko wracać wciąż do lat 30-60, gdy komedie miały swój niesamowity urok nieobecny w dzisiejszych produkcjach, do cna wypaczony przez kolejne iteracje.

Chciałbym po raz kolejny zauważyć, jak ciężko opisuje się film rewelacyjny. Wystarczyłoby w sumie „Co tu do cholery jeszcze robisz czytając ten tekst? Leć obejrzeć ten film, nie zastanawiaj się ani chwili dłużej, zbrodnią jest pomijanie tego dzieła”, ale z doświadczenia wiem, że to nie wystarcza. W przypadku „Złotych sideł” mogę dorzucić printscreena, ale co na nim zobaczycie? Dwie osoby gadają. O, a tu trzy. A tu cztery. A tu dwie. Na tym polega cały film, chodzą z miejsca na miejsce i gadają. Zatem jeden printscreen z Seanem Connerym z filmu „Zardoz” jest w stanie zapędzić was od razu do obejrzenia tegoż dziwnego wypaczenia kinematografii, ale screen ze „Złotych Sideł” może tylko zanudzić. Jak zatem mogę oddać doskonały charakter tego, co zobaczyłem? Kluczem będą tu chyba dialogi, na których wszystko się opiera, a te są doskonałe. Spójrzcie tylko na te wyrwane nieco z kontekstu cytaty, a zapewniam was, że w sosie całego filmu smakują znacznie lepiej. No i oczywiście jest ich tam znacznie, znacznie więcej.

„Keep complaining, it's beautiful.”
„(…) robbed a peace conference yesterday
He took practically everything except the peace"
„Don’t worry, you’re not the only one I don’t love.”
"Yes, that's the trouble with mothers
First you get to like them,
and then they die"

Za aluzje na tle seksualnym film został całkowicie wycofany z dystrybucji na wiele lat. Dziś te aluzje nie robią na nas takiego wrażenia. Znacznie mniej subtelne znajdujemy na co dzień w kabaretach i w kinach, przez co jesteśmy już znieczuleni. A mimo to ten subtelny i wyrafinowany humor trafia w samo sedno. Przez prawie cały seans siedziałem uśmiechając się do siebie szeroko, a nieraz nawet z lekka śmiechem wybuchając.

Film jednak nie jest tylko zbiorem luźno połączonych żartów, spaja go bardzo ciekawa i wciągająca niczym bagno fabuła. Rozwija się niepozornie i trochę powoli, bardzo dobrze buduje napięcie, które pod koniec filmu sięga szczytu. I mimo iż posługuje się kilkoma schematami (które to są chyba starsze niż samo kino), to robi to w sposób, dzięki któremu nie jesteśmy w stanie przewidzieć co się za chwilę wydarzy. A na koniec wybiera drogę, która wcale do oczywistych nie należy.

Realizacja, jak na film oparty na dialogach, jest dość ambitna. Muzyka lubi tu bardzo dobrze zgrywać się z rytmem wydarzeń podkreślając i uwydatniając skutecznie humor, napięcie i wszelkie emocje. Praca kamery i niektóre sceny zasługują na najwyższe laury. Już na początku widzimy, jak kamera wyjeżdża z pomieszczenia, objeżdża budynek i wjeżdża do innego mieszkania. Niestety, momenty cięć są dość oczywiste, co nie zmienia faktu, że wygląda to naprawdę fajnie. Zmiany kamery z lustra, na inne lustro, na cień i na bohaterów same w sobie dodają swój lekko dowcipny element. Aktorzy wywiązują się z roli znakomicie. Drażniła mnie tylko zgarbiona poza Herberta Marshalla.

Rewelacyjna to komedia, która doskonale pogrywa sobie na nosie stereotypowych filmów o miłości. Nie tylko z czystym sumieniem mogę polecić każdemu, ale i zobowiązuję was – musicie ją obejrzeć.

Ocena: 9/10

P.S. Gdy słyszysz w środku nocy drącego się człowieka śpiewającego „Lechia Pany”, wiesz, że jesteś w Gdańsku i analogicznie, gdy za oknem drze się ktoś „O sole mio”, to wiesz, że jesteś w Wenecji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz