23 czerwca 2013

Człowiek ze stali (2013)


Człowiek ze stali

(2013) reż. Zack Snyder
Krzychu:
Hej, myślałem, że to będzie film o Stalinie.

Stary:
A ja byłem przekonany, że to dopełnienie trylogii Wajdy.

Krzychu:
Nie, nie, Wajda zrobił to w formie epizodu w filmie „Solidarność, Solidarność…” i nazwał to „Człowiek z nadziei”.

Stary:
Obejrzeliśmy za to film o człowieku ze Stali, to od tego to wielkie „S” na piersi pewno, nie?

Krzychu:
Nie, nie słuchałeś, to nie „S”, to znak oznaczający „nadzieję”.

Stary:
„Człowiek z nadziei”?

Krzychu:
Superman po prostu.

Stary:
Podobało mi się to, w jaki sposób w tym filmie budowano napięcie do samego nazwania głównego bohatera „Supermanem”. Żarty żartami, ale wszyscy wiedzieliśmy, że to będzie film o Supermanie, wiedzieliśmy że ta nazwa musi paść i że trudno ją zaimplementować, by nie brzmiała głupio i niezręcznie. Udało się to zrobić z gracją.

Krzychu:
Wszyscy wiedzieliśmy? Niektórzy zorientowali się dopiero po obejrzeniu napisu „DC Comics”.

Stary:
Poważnie? Nie mówisz chyba o sobie.

Krzychu:
Oczywiście, że nie o sobie. Nawiasem mówiąc, od czego pochodzi skrót „DC” ?

Stary:
Detective Comics.

Krzychu:
Czyli po rozwinięciu skrótu mamy obecnie „Detective Comics Comics”?

Stary:
Na to wychodzi. Jak Ci się podobał film?

Krzychu:
Wiesz co? Podobał mi się. Może za wyjątkiem końcówki, gdzie akcja staje się mało zróżnicowana i monotonna, a niektóre dźwięki nieprzyjemne dla ucha przy kinowej głośności. No i mogli zatrudnić kamerzystę bez choroby Parkinsona. Poza tym był po prostu interesujący. Nie przysypiałem i nie dlatego, że było głośno.

Stary:
To prawda. I mnie też się podobał. Zauważyłem, że film podzielił widownię dość mocno. Niektórzy uwielbiają to, co zobaczyli, inni nie mogą znieść. A my, jak nigdy, się zgadzamy, podobał nam się. Dyskusja, w której dwie strony się zgadzają nie ma żadnego sensu, kończymy recenzję.

Krzychu:
Chyba żartujesz? Jest tyle rzeczy do omówienia.

Stary:
Taki napalony na dyskusję o tym filmie? Niech Ci będzie. Nareszcie mogłem zobaczyć Krypton. Nie tylko kilka wystylizowanych na futurystycznie wyglądające kryształowe pomieszczenia, ale całą planetę, w dodatku zaprojektowaną od zera. Stylistyka Kryptonu różni się od tej, którą znamy z filmu Richarda Donnera i jego kontynuacji.

Krzychu:
Tak, tak, piękny świat, ale strasznie mocno inspirowany światem owadów. Wszystko to wygląda jak termitiery, jedna przy drugiej. Jor-El lata na ogromnej ważce. Nawet ich statki kosmiczne mają odwłoki. Zatem nie jest to zbyt oryginalna wizja obcego świata.

Stary:
Umówmy się, że oryginalna być nie może – kosmici wyglądają dokładnie tak samo, jak ludzie. Nawet mówią po angielsku.

Krzychu:
Wizualnie też nie ma wielkich wodotrysków. Owszem, wszystko wygląda ok, ale ma się wrażenie, że to scenka wyjęta z jakiejś gry komputerowej. CGI wciąż jest rozpoznawalne gołym okiem i mnie, jako gracza, boli to, że muszę oglądać to samo w kinie. Na tym samym poziomie, na którym robi się scenki do najnowszej części Final Fantasy czy nawet co lepszych filmów animowanych. Pierwsza połowa filmu to praktycznie jedna długa animacja.

Stary:
Trochę przesadzasz. Jest nieco polityki i pojawia się Zod. Moim zdaniem najlepsza postać całego filmu. W końcu mamy antagonistę, który nie walczy dlatego „bo jest zły”, ale ma rzeczywiste powody i jego poczynania da się wytłumaczyć. W sumie to chyba najlepiej zbudowana postać tego filmu. Dlaczego mam wrażenie, że nie wymieniam zalet?

Krzychu:
Bo to film o Supermanie. Ale przyznajmy to otwarcie i szczerze, że Superman gdzieś u podstaw nie jest zbyt ciekawą postacią. Superbohater, który ma tyle mocy, jest nieskazitelnie prawy i niezniszczalny? Na siłę ma dodaną jedną słabość, ale ileż można eksploatować jedną słabość bohatera? A gdy w końcu go uśmiercono w którymś komiksie, ktoś i tak na siłę go wskrzesił. Mimo to muszę przyznać, że nawet tak dziwne komiksy, jak „Superman vs. Obcy” potrafiły być dobre, serial animowany był ciekawy, ale zazwyczaj żadna w tym zasługa postaci Supermana. Równie dobrze mógłby to być np. Goku. Nawiasem mówiąc, szkoda że na takim poziomie nie zrobiono aktorskiego „Dragon Ball Z”. A Zod? Zod był ładnie wykreowany poza drobnymi elementami i tekstami, w których zdawał się pałać rządzą mordu, gdy jego cel nakreślony był inaczej. Z jednej strony był mocno związany z Jor-Elem, nawet nawiedzała go jego śmierć, nie pozwalała o sobie zapomnieć. A potem pyta wizerunek Jor-Ela czy czuje ból, po czym z premedytacją próbuje mu go zadać. Jakby z ciekawego antagonisty, nieco niejednoznacznego moralnie, próbowano zrobić kogoś, kogo będziemy mogli pewniej włożyć do odpowiedniej szufladki.

Stary:
Trochę, jak w „Wielkim Gatsbym”, prawda?

Krzychu:
To chyba taka maniera amerykańskiego kina, które wciąż jest prześladowane przez nadmiar dosłowności. A raczej prześladowane przez ludzi, którzy zdają sobie sprawę z tego, że ich widownia tej dosłowności oczekuje. Gdy Superman, przed chwilą atakowany przez wojsko, idzie pośród żołnierzy, a Ci go nie atakują – nie trzeba więcej. A jednak, „On nie jest już naszym wrogiem” musiało zostać wypowiedziane i nie mogłem nie roześmiać się nieco słysząc te słowa.

Stary:
Wiedzą po prostu, że większość widowni jest głupia i nie załapie, jak im się tego nie wbije do głowy. A jak widownia nie zrozumie, to im się nie spodoba. W końcu kto lubi ludzi, którzy mówią nam lub uświadamiają nam jacy jesteśmy ograniczeni? W sumie na tym też polega bolączka Supermana. Gdyby się ujawnił, przestraszyłby ludność, a także uświadomił im że niewiele mogą w porównaniu z nim. Po „z wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność”, które widzieliśmy z Spidermanie, po „będę nikim żeby chronić bliskich” to coś, czego chyba jeszcze nie było w filmach o superbohaterach. A jeśli było, to nie jest to motyw zużyty i przewałkowany.

Krzychu:
Moim małym przekleństwem od początku filmu była świadomość marki.

Stary:
Tia, też zauważyłeś agresywny product placement?

Krzychu:
Tak, ale nie to mam na myśli. Świadomość marki Supermana i wszystkiego co z nią związane. Czekałem, aż Superman założy kostium, aż stanie się Clarkiem Kentem pracującym dla Daily Planet, założy okularki. Zastanawiałem się czy nawiążą do przebierania się w budkach telefonicznych w czasach, gdy wszyscy już mają telefon w kieszeni, a budkę telefoniczną ciężko znaleźć gdziekolwiek. Oczekiwałem tego, tymczasem świat poznaje tutaj Supermana w zupełnie innych okolicznościach. Antagonista pojawia się zanim Superman staje się rozpoznawalny publicznie. W filmie taka konstrukcja oczywiście ma sens, ale gdzieś tam głęboko w pamięci miałem konstrukcję z poprzednich filmów o Supermanie. W tym aspekcie mogę powiedzieć śmiało, że czułem się zawiedziony, choć wiedziałem, że to dla mojego dobra.

Stary:
Ja zawiodłem się w dokładnie odwrotny sposób. Gdy statek z małym Kal-Elem zmierza ku Ziemi i nagle widzimy łódź rybacką, pomyślałem „Wpadł do morza. Świetnie, ojciec nie będzie farmerem, a rybakiem, wyłowi go. Odważnie, ale fajnie, bo nie będzie wiadomo co jeszcze zmienią”. Po czym okazuje się, że to po prostu przejście od razu do dorosłego Clarka, który akurat dorabia jako rybak jednocześnie uciekając przed rzeczywistością. Film pada ofiarą swojej marki. Między Supermanem a Lois Lane przez cały film nic się nie dzieje, nie widzę tu żadnej chemii, by nagle pokazać scenkę, z której wynika coś dokładnie odwrotnego. Gdy oglądałem film, nie odczułem tego, bo też miałem tę świadomość – oni muszą się zejść, tak było zawsze, to część mitu. Gdy wyszedłem z kina i się nad tym zastanowiłem, to mnie to nieco ubodło. Ta para nie jest tu budowana zbyt skutecznie.

Krzychu:
W kilku miejscach miałem wrażenie, że Lois była dodana na siłę. Dlaczego pojawiła się tu? Bo chcieliśmy ją bardziej wplątać w fabułę, poza tym ktoś musiał potem uratować sytuację w tym miejscu i czasie. A tu po co? Żeby wcisnęła przycisk. A potem niech spada. Hej, w sumie, w pewnym sensie można powiedzieć, że Lois leciała na Supermana.

Stary:
Raczej on leciał. Do niej. Żeby ją złapać. Przy drugim razie mi się przejadło. Ale to drobiazgi, całość była niezwykłym spektaklem. Działo się dużo, trzymało w napięciu, film godny polecenia.

Krzychu:
Tylko tak, jak wspominałem, przy końcówce dźwięki niektórych maszyn potrafiły zdrażnić ucho. Sama muzyka, choć świetna i pasująca do całości, bazuje na jednym motywie, który jest naprawdę za bardzo eksploatowany. Nudzi pod koniec. A brak klasycznego motywu muzycznego jest dla mnie grzechem. Co niby stało na przeszkodzie, by taki drobiazg wrzucić?

Stary:
A moim zdaniem dobrze, że tego motywu nie użyto. Podkreśliło to odcięcie od kiczowatości starej serii.

Krzychu:
Widzisz, zbliżamy się do końca i udało nam się uniknąć porównań do Mass Effect 3 i rozwodzenia się nad karierą Christophera Nolana i Zacka Snydera.

Stary:
Dobra, dobra, nie pitol tylko rzucaj mi tu podsumowanie. Ile?

Krzychu:
7/10. Nie jest źle, a nawet mi się podobało. Nie podobało mi się, jak odszedł Jonathan Kent. Bo jego śmierć dla każdego, kto choć trochę zna historię Supermana nie jest zaskoczeniem, ale w jaki sposób to się odbywa… Nie rzucę spoilerem, ale jest to jedna z niewielu scen, które wyszły po prostu fatalnie. To wszystko to jednak detale, ogólnie warto obejrzeć, dobrze się bawiłem, polecam.

Stary:
Ale „szału ni ma”, nie?

Krzychu:
Nie da się ukryć.

Stary:
W tym przypadku zgadzamy się ze sobą, ode mnie 6/10 i krótkie podkreślenie słowne, że to dobra ocena i że warto obejrzeć w kinie. Z kolei w Internetach zbierają się skrajne opinie. A my tak jakoś po środku. Nijakie recenzje szybko umykają uwadze czytelnika albo uciekają z pamięci zaraz po przeczytaniu. Mówiłem od razu, że dyskusja, w której się zgadzamy nie ma sensu.

Krzychu:
Tak? Dobra, to ja na szybko zmieniam zdanie i daję 1/10. Szmira. Uzasadnienie? Bo Zod nie nazwał Supermana wieśniakiem. A mógł.

Stary:
To ja 10/10, arcygenialny. Dlaczego? Bo „Welcome to the Planet” było lepsze niż ujęcie na jakieś sanki w ognisku.

Krzychu:
I pamiętaj o czym rozmawialiśmy, bez dosłowności i prowadzenia czytelnika za rączkę, żadnego podkreślania właściwej oceny filmu, niech czytają całość!

2 komentarze:

  1. Skusiłeś mnie Kryptonem głównie. I Zodem. Może i obejrzę, choć Supermanem nigdy się nie jarałam. Gostek w gaciach na wierzchu, którego przebranie stanowiły OKULARY, zawsze wydawał mi się dość głupi... No i charakter miał nieciekawy: prawy, dzielny blaaaah.

    Ale nigdzie nie jest powiedziane, że trzeba oglądać film dla głównego bohatera, prawda? ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny sposób na napisanie recenzji. :)

    moja recenzja supermana

    OdpowiedzUsuń