27 marca 2012

Filmowy twitter cz. 6

Jestem Bogiem (2011) - ocena 7/10
reżyseria: Neil Burger

Choć za mocno do postaci się w tym filmie nie przywiązujemy, choć fabuła dla wprawionego widza jest przewidywalna, to coś nie pozwala odejść od ekranu. Może to wartka akcja wciąż trzymająca widza w napięciu? Może to inspirująca wizja, po której mówimy sobie „ja też tak mogę, nawet bez tabletek”? Nie wiem. W każdym razie na pewno nie odepchnie od niego aktorstwo (Robert de Niro gra na poziomie, reszta mu nie ustępuje). Od montażu miejscami można dostać nudności i zawrotów głowy. Dosłownie. I wiecie co? Podoba mi się to rozwiązanie, bo jest czymś nowym, czymś co wpływa bezpośrednio na widza pozwalając mu poczuć choć trochę to, co czuje główny bohater. Dla wielbicieli dobrego kina akcji pozycja godna polecenia.

Przygody Tintina (2011) - ocena 7/10
reżyseria: Steven Spielberg

Od pierwszych zapowiedzi tego filmu minęło już sporo czasu, zdążyłem o nim zapomnieć. Czego się spodziewałem? Kolejnej bajki w stylu studia Dreamworks, czyli średniej jakości animacji z dziecinnymi dowcipami. Kopii tego, co już wszyscy znamy. Co dostałem? Naprawdę dobre kino akcji nawiązujące i czerpiące pełnymi garściami z klimatu filmów z Indianą Jonesem. Nie mogę o tym nie wspomnieć – strona wizualna po prostu MASAKRUJE oczodoły. Jest to najlepiej wykonany film animowany, jaki dotąd widziałem. Forma filmu animowanego dała Spielbergowi dowolność w prowadzeniu kamery, która po prostu szaleje, gdy na ekranie dzieją się rzeczy niesamowite. Do oglądania ofkors potrzebne jest lekkie zawieszenie niewiary. Każdy, kto lubił filmy z Indianą Jonesem i któremu podobała się seria Uncharted polubi też Przygody Tintina. Czysta, niczym nieskażona rozrywka w najwyższej jakości.

Jeż Jerzy (2010) - ocena 2/10
reżyseria: Wojtek Wawszczyk, Jakub Tarkowski, Tomasz Leśniak

Nigdy nie czytałem komiksów z Jeżem Jerzym. Film pełnometrażowy powstawał ponoć bardzo długo. Jeszcze przed premierą niektórzy nazywali go „kultowym”. A po premierze? Słyszałem kilka niezbyt pozytywnych opinii, po czym o Jeżu zapomniano. Postanowiłem przekonać się na własnej skórze, czy na to zapomnienie rzeczywiście zasłużył.
Mam niejasne podejrzenie, że to, co widziałem miało w założeniu twórców być komedią. Nie oceniajmy jednak filmu za to czym nie jest, ale za to, czym jest. Widzimy historię oklepaną i wypróbowaną już w tak wielu filmach (horrorach, thrillerach, serialach, także animowanych), czyli powstanie sobowtóra i zamiana ról. Schemat sprawdzony w „Księciu i żebraku” powtarzany do znudzenia. Taki koncept mógłby bawić jeżeli byłby doskonale i z polotem zrealizowany. Tutaj scenariusz nie serwuje nam nic ponad to, co przed chwilą opisałem i do tego jednego krótkiego zdania mógł się sprowadzać - „powstaje sobowtór, zamieniają się rolami”. Jak to się skończy? Wszyscy możemy się domyśleć.
„Jeż Jerzy” nie jest filmem ani zabawnym (choć padają w nim przekleństwa – prawdopodobnie to miała być oś elementów humorystycznych), ani interesującym w jakimkolwiek wymiarze. „Dlaczego zatem aż 2/10 dałeś, drogi Sleszu?” - zapytał ktoś z tłumu - „I czy ty przypadkiem nie straciłeś rozumu?”. Rozum postradałem już dawno, a film ratuje realizacja i chęć przemycenia ochłapów drugiego dna. Twórcy starali się wyśmiać polityków, a także prostactwo popkultury. I co ciekawe – wyśmiali również prostackie żarty, którymi sami próbowali się posługiwać. Trudno takie podejście zrozumieć.
Wizualnie film wygląda bardzo dobrze (szczególnie biorąc pod uwagę polskie warunki). Niestety widać, że raz narysowane obiekty poruszają się w formie niezmienionej. Trąci to techniką zastosowaną w polskich „Muminkach”. Czasami zastanawiałem się czy wszystko to nie zostało wykonane we flashu.
Staranność wykonania, doborowa obsada i scenariusz do bani – to recepta większości rodzimych hitów sezonowych. Naprawdę chciałbym, żeby ten film był lepszy, ale po prostu nie jest.
Na koniec powinienem znaleźć w nim jeszcze coś pozytywnego, coś dającego nadzieję utrapionym duszom. Mam! „Jeż Jerzy” jest krótki, trwa zaledwie godzinę i 20 minut, także utrapienie nie trwa zbyt długo.
Ach, jeszcze jedno – przeczytałem na „Filmwebie” recenzję niejakiego Marcina Pietrzyka, gdzie znalazłem m.in. takie oto zdanie: „Borys Szyc jako tytułowy Jerzy rozbawia do łez.” I nie zastanawiam się już „dlaczego?”, rozważam odpowiedź na inne pytanie: "Ile?".

Rango (2011) - ocena 3/10
reżyseria: Gore Verbinski

Ten film dostał jakiegoś Oscara? Że niby za najlepszy film animowany? Idź Pan do lasu z takimi Oscarami. Z nowości – mamy zwierzątka, których w filmie animowanym jeszcze nie mieliśmy. W klimacie westernu, którego też jeszcze nie było. Jest nawet postać Clinta Eastwooda, masa klasycznej muzyki, dobrze odwzorowany klimat dzikiego zachodu. Widziałem wersję z polskim dubbingiem zatem ominęły mnie, podobno obecne w oryginale, liczne nawiązania do ról Deppa.
A oprócz tego? Ta sama papka, co zwykle. Może ja źle podchodzę do takich filmów? Może to trzeba, jak w „Matrixie” - zamknąć oczy i wyobrażać sobie, że to danie wykwintne. Tak, myślę że to dobry pomysł. Jeśli wyjdzie druga część, to podczas seansu zamknę oczy. Czy to wystarczy? …

Odniosę się tu jeszcze nieco do hurraoptymistycznych recenzji, które spotkałem w Internecie. Montypythonowski humor, absurdalny i niezwykle zabawny? Owszem, jest kilka momentów, przy których można wykrzywić usta na kształt banana ("Ziemia ma kształt banana!"), ale do Monty Pythona mu baaardzo daleko. Większość gagów miała kloaczny posmak, a podkreślenie ciszą i konsternacją bohaterów wcale nie oznacza, że oglądamy wysokiej jakości absurdalny dowcip.
Film nie jest lekkostrawny, tchnie od niego powiew świeżości? Wymiana bohaterów i scenerii to powiew świeżości? Mamy trochę akcji, trochę komedii, trochę westernu, wszystko obliczone i ułożone niczym burgery z McDonalda. I równie czerstwe. Hmm, po chwili zastanowienia muszę przyznać odrobinę racji. Porównania z burgerami ciąg dalszy – film nie jest lekkostrawny, a po serii kloacznych dowcipów, oglądaniu kury z głową przebitą strzałą i na myśl o straconym czasie zbiera na wymioty.

Kung Fu Panda 2 (2011) - ocena 5/10
reżyseria: Jennifer Yuh

Mam ogromną słabość do wyolbrzymionych filmów z kung fu w roli głównej. Właściwie mam słabość sięgającą czasów oglądania „Dragonball Z” na RTL7. Dlatego ten średnio interesujący film, który serwuje nam nic innego, jak powtórkę z rozrywki, bezczelny replay przerzutej wielokrotnie kalki, oglądało mi się miło i przyjemnie. Dużą zaletą jest strona wizualna i chodliwa tematyka, którą również lubię. Byłoby nawet 6, gdyby nie ta tendencja do robienia z głównego bohatera „spoko ziomka – fajtłapy”. Irytujące niczym rozpuszczony gimnazjalista z ADHD, który sili się na bycie dowcipnym ...

2 komentarze:

  1. Żniwiarze są wśród nas...

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć. Miałem okazję obejrzeć Rango. Jest to film, który mną wstrząsnął. Postanowiłem poszukać nieco wiadomości na temat okoliczności jego powstania, kim jest reżyser, producent itp. Trafiłem poniekąd przy okazji na Twoją opinię o tym filmie. Zaskoczyła mnie. Uważam, że jest mocno zaniżającą faktyczną wartość tego obrazu. Podszedłeś do sprawy jak wytrawny krytyk oceniający warsztat techniczny produkcji, nie zwracając w ogóle uwagi na przesłanie treści i przebogatą symbolikę. W życiu warto czasami poczytać między wierszami. Jest tam niekiedy zapisane więcej niż ustawa przewiduje. Uważam, że Rango zręcznie ominął cenzurę i przemycił szereg niewygodnych treści. Nawiązałeś do filmu Matrix. Dobrze, bo w tej produkcji bracia Wachowscy mieli bardzo duży problem z cenzurą. Do tego stopnia, że trzecia część staje się momentami nie strawna, po modyfikacji scenariusza. Rango wyszedł z tego obronną ręką. Proponuję Ci obejrzeć jeszcze raz ten film i spojrzeć na niego z szerszej historyczno-geo-politycznej perspektywy. Zobaczysz ciekawe rzeczy pod płaszczykiem około narkotycznych nawiązań.

    OdpowiedzUsuń