3 marca 2012

Muppety (2011)


Muppety

(2011) reż. James Bobin
Wstęp

Zawsze lubiłem Muppety i serwowane w nich specyficzne poczucie humoru, a także ich przedłużenie w postaci Ulicy Sezamkowej (szczególnie Ciasteczkowy Potwór i Glover zachowali specjalne miejsce w moim sercu). Z takim bagażem sentymentu wybrałem się do kina na najnowszy film z udziałem Muppetów. Dość późno, w niewielu kinach jeszcze grają i o bardzo nieprzystępnych porach (rano albo w południe – ludzie w takich godzinach pracują, czyżby dział marketingu obliczył sobie sprzedaż głównie dla dzieci?).
Na seans wybrałem się z bardzo pozytywnie nastawioną przyjaciółką i z moją dziewczyną, która była nastawiona negatywnie i całkiem możliwe, że odwdzięczała mi się za to, że dałem się zaciągnąć na „Listy do M.”.

Kino

Zaraz po wejściu do sali okazało się, że na ekranie w najlepsze trwał reklamowy pokaz slajdów. Już zaczęliśmy się zastanawiać czy to nie próba obejścia jakichś nowych, nieznanych nam jeszcze przepisów dotyczących wyświetlania reklam na filmach dla dzieci. Szybko wyprowadzono nas z błędu i puszczono normalne reklamy. Właściwie to nie normalne, a reklamy dla dzieci. Rozejrzałem się z niepokojem i zobaczyłem wokół siebie ich zgraję, spęd jakiś. Ostatnio w kinie otoczony przez taką masę młodych widzów byłem... gdzieś w okolicach wczesnej podstawówki, gdy spędzali nas do kina ze szkoły. Tak, wszystko wskazywało na to, że trafiłem nie na Muppety, których się spodziewałem, ale na jakąś bajkę dla dzieci do lat 8. I zacząłem się bać.
Kolejny niepokój wzbudził napis „Zapraszamy na film po krótkiej przerwie”, który pojawił się zaraz po reklamach. Znaczy, że co? Że po krótkiej przerwie na kolejne reklamy? Czy że mamy wyjść z kina? Przerwie na co, przecież tu siedzą prawie same dzieciaki, one nawet nie palą. Raczej.
Przypomniało mi to czasy słynnego kina „Zawisza”, gdzie rolki z filmem chyba nie dotarły na czas i oglądaliśmy do połowy drugi raz inny film, a film właściwy widzieliśmy bez jednej rolki w środku (bohaterowie rozmawiają na łące – ciach – bohaterowie toną na kajakach). Dość szybko zamaskowano problemy techniczne pokazując krótkometrażówkę Pixara z Toy Story 3 (rewelacyjną). W jej trakcie udało się też naprawić problem z dziwnym zielonym paskiem ciągnącym się przez cały ekran.
Niestety do końca filmu nie udało się naprawić problemów z dźwiękiem. Czasami nie działał przedni prawy głośnik i muzyka i odgłosy z bocznych głośników zagłuszały całkowicie wypowiadane przez bohaterów kwestie (a niestety zmuszeni byliśmy do wersji z dubbingiem). Innym razem cały dźwięk przenosił się na przednie dwa głośniki. Przejścia były częste i wybijały z rytmu.
Z rytmu wybijały też dzieciaki. Z tyłu słyszałem wciąż ich głosy „Mama, ja już nie chcę oglądać tej bajki” , „Mama, boję się!”, „Ale to się dobrze skończy, prawda?” „Chce mi się pić!” i inne, mniej wyraźne i zagłuszone przez szelesty papierków i jedzonego popcornu.
Gdzie byliśmy? Multikino w Gdańsku. To ja zakrzyknę „Zawiszo, wróć!”, bo tam przynajmniej było wyraźnie taniej, a i nogi można było rozłożyć na wyrwanym przed sobą oparciu krzesełka.

Film

Nie pomyliłem seansów. To nie jest film dla dzieci, to film dla tych, którzy oglądając dawno temu Muppety byli dziećmi. I oni będą się utożsamiać z głównym bohaterem. Dzieci wyniosą z tego prostą historyjkę, dla nich mało zabawną, z masą piosenek, których nie lubią, z postaciami których nie znają i które w dodatku nie są generowane komputerowo. Dorośli dostaną tonę fantastycznego humoru ze starymi ulubieńcami z nutką autoironii, gustownym burzeniem czwartej ściany i wieloma nawiązaniami do otaczającej nas rzeczywistości. Target autorów filmu był dość wyraźnie sprecyzowany o czym świadczy wiek i postawa głównych bohaterów, a także gościnne występy aktorów znanych głównie ludziom w pewnym bardzo konkretnym przedziale wiekowym. I przedziałem tym nie jest 4-10, jak większość widowni, na której siedziałem, a raczej 20-40.
Jak już wspomniałem, byłem skazany na obejrzenie wersji z dubbingiem, ale muszę oddać odrobinę sprawiedliwości autorom – robili co mogli. Głosy Muppetów starali się możliwie wiernie odzwierciedlić i wyszło to całkiem schludnie, a tłumaczenie było prima sorte z elementami w stylu „Wierzbięta”, choć nielicznymi i nie walącymi po oczach, jak w „Shreku”.
Film okraszony jest sporą liczbą piosenek, które wbrew temu, co można by przypuszczać są naprawdę fajne, dobrze wykonane i autentycznie bawią. Widzieliście zapewne „Bohemian Rhapsody” w wykonaniu Muppetów, prawda? Tak, na tym poziomie, przez cały film. Z wyjątkiem może jednej scenki, która jest gorsza w 100% intencjonalnie, jako swoisty żart.
Fabuła jest prosta, jak drut i w dodatku bardzo podobna do „Muppetów na Manhattanie”, co zresztą sami bohaterowie sami szybko zauważają. Ostatecznie jednak jest to w pełni satysfakcjonująca opowieść, która spełnia swoją rolę pretekstu do powrotu.
Powrót ten jest zdecydowanie udany. Cały film oglądałem z uśmiechem na ustach. Jeżeli kiedykolwiek lubiliście lub nawet po prostu kojarzycie Muppety czy Ulicę Sezamkową – to jest pozycja obowiązkowa. Niekoniecznie w kinie. A co z tymi, którzy Muppetów nie znają albo nie lubią? Cóż, moja dziewczyna, jednoznacznie negatywnie nastawiona w kierunku filmu, bawiła się doskonale i uznała film za dobry. Zatem warto obejrzeć niezależnie od nastawienia.
Z jednym zastrzeżeniem, którego polscy marketingowcy ani pedagodzy nie byli w stanie zrozumieć – to nie jest film dla dzieci!

Podsumowane dla tych, którym nie chciało się czytać wszystkiego powyżej i przelecieli tylko do podsumowania:

Rewelacja, Muppety wracają w wielkim stylu i robią niezły show. Nie pokazujcie dzieciom, wynudzą się na śmierć.

Stan: jednokrotne obejrzenie filmu w kinie, recenzja pisana „na gorąco”, ocena „na chłodno”
Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz