13 lutego 2013

Filmowy twitter cz. 8

Troszkę przystopowałem z pisaniem na temat filmów (a właściwie przystopowałem z pisaniem w ogóle, przynajmniej jeśli mowa o tekście zrozumiałym dla przeciętnego człowieka). Najwidoczniej naprawdę nie czułem jakbym miał coś wielce ciekawego do napisania. Parę myśli, ale żadna jakoś nigdy nie skłoniła mnie do dzielenia się nimi (w przeciwieństwie do niektórych). I po prawdzie wciąż nie wiem czy będę miał coś ciekawego do powiedzenia na temat filmów, które w ostatnim czasie widziałem. W tej chwili czuję, że raczej nie – ot, zobaczymy.

Django (2012) – ocena: 8/10
reżyseria: Quentin Tarantino

Właściwie miałem sobie darować ten film, bo ani do westernów mnie za bardzo nie ciągnie ani nazwisko „Tarantino” nie wzbudza we mnie już takich emocji (szczególnie po niezbyt udanych „Bękartach wojny”). Co zatem skłoniło mnie do obejrzenia filmu i to w kinie? Nie będę owijał, była to Fraa. Niniejszym chciałbym podziękować serdecznie, bawiłem się doskonale.
Żadnego 'researchu' nie przeprowadziłem przed seansem, nie wiedziałem nawet że to remake. Czyżby ciekawe historie osadzone na dzikim zachodzie już się wyczerpały? Najpierw bracia Coen, teraz Tarantino...
Christoph Waltz ukradł film. Od samego początku jego charakter błyszczy. Nie tylko bardzo mocno odstaje od standardowej postaci z westernu, ale i radzi sobie w tych realiach lepiej niż ktokolwiek inny. Nie chcę tutaj za wiele zdradzać z fabuły. Ogląda się to z ogromną przyjemnością. Klimat i napięcie budowane są naprawdę doskonale i z niemałą zasługą Leonardo DiCaprio. Momentami fabuła zbacza z toru, luzuje napięcie i nie stara się zanadto związać widza z powrotem zbyt szybko. Sprawia to wrażenie jakby film miał się już tu kończyć, tymczasem on twa nadal, wciąż ciągnie, jeszcze coś próbuje wykrztusić. Te nieliczne momenty, owszem, były potrzebne, ale jednocześnie niepotrzebnie przeciągnięte.
Bardzo dobry film, świetna rozrywka, jeden z najlepszych filmów Quentina Tarantino, zdecydowanie godzien uwagi.

Looper - Pętla czasu (2012) – ocena: 7/10
reżyseria: Rian Johnson
Mam słabość do filmów o podróżach w czasie i mam słabość do filmów z Brucem Willisem. I od czasów „Trzeciej planety od Słońca” lubiłem Josepha Gordona-Levitta. Nie mogłem się zawieść na tym filmie i się nie zawiodłem. Problemem są wątki miłosne. Nakreślone licho, słabo angażują. Odnosi się wrażenie, że są tutaj tylko po to, aby nadać postaciom motywacji do działania. Jeżeli tak jest, to mogłyby nie zajmować tyle czasu, nie ciągnąć się w tak nieciekawy sposób i oddać pola jakiemuś dopełnieniu fabuły. W sceny akcji uwierzyłem, wątek obyczajowy dość płytki. Jeżeli lubisz tego typu filmy (ja lubię), sięgaj śmiało, ale na kolejne „12 małp” nie licz.

Jazon i Argonauci (1963) – ocena: 6/10
reżyseria: Don Chaffey
Fabuła chyba dość dobrze znana, niczym specjalnym się nie wyróżnia. To, co miało być główną atrakcją tego filmu, to efekty specjalne. „Eeech, jakie efekty specjalne, mamy rok 2013, a Ty nam mówisz o efektach sprzed 50 lat – czym mogą nam zaimponować, w czym się spodobać?”. Nie wiem, jak wam, ale mnie bardzo drażni już ładowanie do każdego filmu efektów CGI. To po prostu widać, jak by się nie starali. I nawet najnowsze filmy w kinie potrafią wyglądać gorzej niż jeden z prekursorów efektów CGI - „Park Jurajski”. Dlatego tak wspaniałym wizualnym przeżyciem jest seans „Jazona i Argonautów”, jednego ze szczytowych osiągnięć efektów stop-motion. Dla nich samych film trzeba obejrzeć, obowiązkowo. Więcej niż 6/10 dać mu nie mogę, bo niestety fabuła ani aktorstwo nie porywają, film jako całość można uznać za najwyżej średni, ale realizacja jest po prostu niesamowita.

Hobbit: Niezwykła podróż (2012) – ocena: 6/10
reżyseria: Peter Jackson

Tak, wspaniale jest powrócić do fantastycznego świata Śródziemia. Cieszy mnie bardzo możliwość ponownego ujrzenia wszystkich tych postaci na dużym ekranie. Wszelkie zmiany w stosunku do książki, o dziwo, działają na korzyść filmu. Pierwszym poważnym problemem jest fakt, że bazuje on na książce, która sama w sobie nie ma zbyt zajmującej fabuły. Świat przedstawiony jest niezwykły, ale niewiele ciekawych rzeczy się tutaj nie dzieje (i to chyba nie tylko moje zdanie, po ok. 20 minutach na sali było słychać chrapanie). I co gorsza – krótką książeczkę podzielono na trzy filmy. Czyli płacę za film, ale nie mam prawa nawet zobaczyć zakończenia. Ok, ja o tym wiedziałem, ale po okrzykach i komentarzach na sali mogę przypuszczać, że większość widzów nie miała o tym bladego pojęcia.
Jeszcze słów kilka o technologii, bo film miałem okazję obejrzeć w 3D w 48 klatkach na sekundę. Jaki efekt? 3D już chyba znacie, trochę trików z „leci na mnie” kosztem poważnego zmęczenia oczu i słabszej kolorystyki. Nie wiem czy to wina sprzętu, jakim dysponowało kino, czy tak miało być, ale odnosiłem wrażenie jakby momentami ruchy postaci zwalniały, by potem nienaturalnie przyspieszyć. Ponadto film, który nie jest wyświetlany w 24 klatkach na sekundę traci nieco ze swojej magii. Obejrzałem pierwszy odcinek wysokobudżetowego mini-serialu, który równie dobrze mógłbym obejrzeć na Hallmarku (gdybym miał) (i gdybym oglądał telewizję).
Awansem daję 6/10, bo pierwszy odcinek był całkiem niezły. Tylko roczna przerwa na reklamy to lekka przesada.

Skyfall (2012) – ocena: 8/10
reżyseria: Sam Mendes

Ten film jest wszystkim, czego można oczekiwać po Bondzie. Jest nasz superbohater, wciąż ludzki, w duchu nowej serii. Jest fabułka, która jest ciekawym i dobrym pretekstem do kolejnych scen akcji. Angażuje, interesuje i trzyma w napięciu. Jest świetny antagonista, którego trudno nie polubić. Świetnie się zaczyna, świetnie prowadzi, świetnie się kończy. Spodziewałem się dobrego Bonda na miarę „Casino Royale”, a dostałem coś więcej. Naprawdę warto.

Mroczny Rycerz powstaje (2012) – ocena: 6/10
reżyseria: Christopher Nolan

Bardzo lubię filmy Nolana, a dwa z nich zebrały u mnie pełne dyszki. Dlatego po trzeciej części spodziewałem się czegoś na podobnym poziomie. Częściowo dostałem to, czegom oczekiwał, częściowo nie. Czego zabrakło? Przyznam się bez bicia, że tak do końca, to nie wiem. Może głębi, może nie poprowadzonego do końca świetnego Bane'a. Dość miałkie historie nowych postaci, które się pojawiają w tej części też zrobiły swoje. Nie zrozumcie mnie źle, to wciąż naprawdę fajny film, wart obejrzenia. Po prostu nie jest tym, czym był „Mroczny Rycerz” czy Burtonowy „Batman”.

Dwoje do poprawki (2012) – ocena: 5/10
reżyseria: David Frankel

Film do poprawki. Piszę o nim tylko po to, by wyrazić swoją frustrację. Poszedłem na niego do kina, choć nie chciałem. Naprawdę. Sprzedawca – nie wiem czy się pomylił, nie dosłyszał, czy zrobił to celowo, ale sprzedał mi bilety na niewłaściwy film. Zorientowałem się dopiero, gdy się zaczął. Obejrzałem historię miłosną między Tommy Lee Jonesem, a Meryl Streep. Z fajnym morałem, ale tak banalnie opowiedzianą, z tak żenującymi scenami i żartami, że morał naprawdę schodzi tu na drugi plan. Nic nie wybija tego filmu ponad przeciętność, nawet aktorzy, nie byle jacy przecież, jakby nie za bardzo się starali. Nie oszukujmy się, lipnie napisany scenariusz ciężko jest wiarygodnie zagrać.
Ostatni żart w filmie był dla mnie najmniej śmieszny. Gdy zapaliły się światła, wokoło ujrzałem same pary w podeszłym wieku. Nawet gdybym próbował się wytłumaczyć, kto by mi uwierzył, że prosiłem o bilet na film Woody'ego Allena? Naprawdę.

Śmierć w Wenecji (1971) – ocena: 7/10
reżyseria: Luchino Visconti

Ten film nie zasługuje na swoją opinię filmu „o facecie w łódce”. Chociaż nie, można o nim tak mówić, ale sentencją typu „film o sankach” można spłycić nawet arcydzieło, prawda? „Śmierć w Wenecji” arcydziełem na pewno nie jest, ale do nudnych filmów nie należy. Ma swoje dłużyzny, w których buduje napięcie. Buduje je dość umiejętnie, nie są to dłużyzny na skalę „Słonia” czy „Wujka Boonmee”. W waszych głowach zapewne wciąż krążą cytaty z „Chłopaki nie płaczą” i głównie po to piszę ten tekst, aby uświadomić wam, że „Śmierć w Wenecji” to film znacznie lepszy niż myślicie. Ciekawy, odważny i naprawdę godzien polecenia.

1 komentarz: