6 lutego 2011

Jak wytresować smoka? (2010)


Jak wytresować smoka?

(2010) reż. Dean DeBlois, Chris Sanders

Jak wytresować smoka? Nie wiem. Ale sądząc po średniej ocen na filmwebie autorzy chyba znają odpowiedź na pytanie „jak wytresować widza?” Potwierdza się to, co powtarzałem już niejednokrotnie – Dreamworks to trzecia liga filmów animowanych, a pierwszy „Shrek” to ichniejszy Wojciech Fortuna.

Przyznam, że lubię smoki i moja słabość do smoków mogła nieco zaważyć na ocenie końcowej tego filmu. W mojej pamięci wciąż tli się obejrzany w kinie, a chyba słusznie zapomniany przez publiczność „hit” „Dragonheart”…

Ekipa z Dreamworks miała dobry pomysł na umiejscowienie i na iskrę tej opowieści (zresztą nie pierwszy już raz) i oczywiście, jak zwykle, przesolili danie, a rzekłbym nawet, że spieprzyli. Odkalkowana i przewidywalna historia nie rusza za serce, postać głównego bohatera i jego klasyczne miny (zwane już minami a’la Dreamworks, występują w każdym ich filmie i w każdym osiągają ten sam mdły skutek) nie poruszają. Z kolei główny pupil-smok przypomina bardziej pokemona (nie on jeden).

Wykonanie animacji stoi na średnim poziomie. Za to spodobał mi się „główny boss”. Tak, w końcu możemy zobaczyć jedynego chyba w całym filmie prawdziwego smoka. Ten Pan zrobił pozytywne wrażenie. I wielki plus za małe odstępstwo od reguły „nic nikomu się nie stało”, gdyż jednak pod koniec pewne negatywne konsekwencje akcji są widoczne. Oczywiście bardzo szybko obrócone zostały w zaletę, niemniej jednak chwali się za to drobne odejście od standardu.

Gdyby nie istniał Pixar, a inne studia nie tworzyły takich niedocenionych filmów, jak „Klopsiki i inne zjawiska pogodowe”, czy „Horton słyszy Ktosia”, Dreamworks z pewnością wciąż mógłby pretendować do miana twórcy najlepszych filmów animowanych. A tak – klops, klopsik. Pixar ma po prostu jaja i nie boi się swoich pomysłów, nie wali też nimi jak obuchem w łeb. Inni, jak Sony, wspierają się dość niestandardowymi elementami, które wykorzystują już nie tak subtelnie, ale wciąż stylowo. A Dreamworks robi swoje. Dlatego wciąż dziwią mnie te wysokie oceny na filmwebie. Film miło jest obejrzeć, gdy człowiek jest zmęczony umysłowo i nic mu się nie chce, w domu, ale jakość dostarczonej zabawy porównywalna jest do zjedzenia przedwczorajszego pączka. Niby słodki, ale stary, zasuszony, a świadomość, że są lepsze sprawia, że jednak nie oceniamy go zbyt pozytywnie. Jednak jest światełko w tunelu. „Megamocny” nie sprzedał się już tak rewelacyjnie, mimo agresywnej kampanii, co miałem okazję także zobaczyć na sali kinowej. Ale to już zupełnie inna historia…

Ocena: 5/10

P.S. Chciałbym dodać, że mimo narzekania miło się ogląda ten film. Ale, kurtka, ileż razy można oglądać to samo opakowane w inną wstążkę? Co za dużo, to i świnia nie zeźre. O!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz