11 maja 2014
SOS dla Tokio (2003)
SOS dla Tokio
(2003) reż. Masaaki Tezuka
„SOS dla Tokio”? Zamawiali Państwo jaki SOS? Vinaigrette? Holenderski? Gdzie holenderski dla Tokio, co ja gadam? Czosnkowy może? Nieee, ja wiem, dla Tokio to na pewno sos tysiąca wysp! O to chodziło, prawda?
Ktoś kiedyś może zacząć oglądać ten film nie wiedząc, że to kolejny Godzilla. A w oryginalnym tytule jest „Godzilla x Mothra x Mechagodzilla, SOS dla Tokio”. Gdy przeglądałem listę polskich tytułów tej serii, ten brzmiał najmniej zachęcająco. No bo co to ma być, kolejny reboot? Bez żadnych innych potworów? Nie, to – w końcu – bezpośredni sequel do „Godzilla kontra Mechagodzilla 3”. To może powinien się nazywać „Terror Mechagodzilli 2”? Że nie pasowałoby do fabuły? Przy „Rewanżu Godzilli” jakoś nikt się nie przejmował.
Może dlatego, że to sequel, nie ma już tak wielu ekspozycji, bo te przecież ostatnio zajęły większość czasu ekranowego (z przerwami na użalanie się bohaterów). Tym razem autorzy mieli więcej miejsca na akcję.
Pojawiają się starzy bohaterowie z poprzedniego filmu. Szkoda, że na bardzo krótko. Doktorek dosłownie przez chwilę opowiada coś w telewizji i jest podejrzanie zarośnięty. Emo bohaterka wciąż służy w jednostce. Nie wiadomo, czy są razem czy nie. Pojawia się też złośliwiec, który zachowuje się co najmniej dziwnie. Gdy zobaczyłem jego markowany cios pięścią, a po rozwarciu pięści pokazanie zgniecionego robaka, nad głową mą pojawił się wielki znaczek „WTF?!”.
Tyle czasu opowiadano historię tych postaci, a teraz pojawiają się one tylko epizodycznie. Stracony potencjał.
Za to jesteśmy świadkami wielkiego powrotu starego Chuja z filmu „Motra”. Przepraszam, nie wprowadziłem was, myślicie zapewne, że brzydko przeklinam i w ogóle jestem „fufu”, bo nie wiecie, że on naprawdę ma na nazwisko Chujo. Oglądam te filmy z angielskimi napisami, które beztrosko używały tego nazwiska na każdym kroku. Dziwi mnie, że nie zwróciłem na to uwagi podczas oglądania „Motry”. Co ciekawe, po około 43 latach w tę samą rolę wciela się ponownie Hiroshi Koizumi, który grał także w kilku innych filmach z serii. Jest to jego ostatnia rola, choć gdy piszę te słowa, facet jeszcze żyje. Zatem włączenie do uniwersum „Motry” miało jednak jakiś sens. Za to włączenie „Pojedynku potworów” nie miało żadnego.
Przyznaję, że z rozpoznawaniem skośnookich miewam problemy, ale charakterystycznej twarzy Akiry Nakao nie sposób pomylić. Wraca on i tutaj, ponownie w roli premiera.
Mothra pojawia się pierwotnie od razu w formie ćmy, dopiero po jakimś czasie pojawiają się larwy. Dla mnie to tylko dobra wiadomość, bo za larwami nigdy nie przepadałem. Wygląd ćmy to idealny kompromis między „owadowatością” z jej ostatniego występu, a „pluszowatością” starszych wersji. Pojawienie się potwora jest efektowne, wygląd najlepszy jak dotąd, wraca mitologia Motry i nawiązania do filmu z 1961, są larwy, czego chcieć więcej? Nie wiem, ale wiem, że jednej rzeczy bardzo bym nie chciał…
Wracają kosmoski, choć tu powinienem nazywać je inaczej, wróżkami może? „Kosmoski” to dziwne spolszczenie nazewnictwa nadanego przez serię Heisei, a ten film fabularnie nic z tą serią wspólnego nie ma. No dobra, dziewczyny się pojawiają, całkiem nieźle wyglądające, skąpo odziane, co w tym złego? Śpiewają piosenkę, tę samą, co za dawnych lat. Jest ona nieco bardziej znośna, brzmi jakby lepiej i nie zamęcza nas zbyt długo. Mimo wszystko irytuje – chyba już nabawiłem się urazu do tego motywu. Japończycy pamiętający stare filmy może czują do tej piosnki sentyment, w końcu oni oglądali je w znacznie większych odstępach czasowych. Przymykam oboje uszu i lecimy dalej.
Wróżki mają tu moc telekinezy, co jest czymś nowym. Wprawdzie w serii Heisei potrafiły latać (choć ściemniały przez cały czas, że nie potrafią), ale nie przypominam sobie, żeby mogły poruszać innymi przedmiotami. Poza tym to straszne szuje.
Jak inaczej mogę je nazwać? Przybywają do domu starego Chuja i zaczynają stawiać warunki. Niczym członkinie mafii, zawoalowują swój szantaż, próbują odwrócić uwagę synchronicznym mówieniem i religijną otoczką. Mogę je porównać do świadków Jehowy - nikt ich nie zapraszał, pojawiają się znikąd i próbują mi wcisnąć jakąś religijną ideologię. Nie, są gorsze od świadków Jehowy, oni przynajmniej pukają do drzwi, uprzejmie proszą o chwilę Twojego czasu. Te zauważasz dopiero, gdy są już u Ciebie w mieszkaniu. A o co im chodzi? Z niewiadomych przyczyn chcą, by szczątki Godzilli ’54 zostały pochowane, tzn. żeby spoczywały tam, gdzie ich miejsce, czyli na dnie oceanu. Przez cały film padają jakieś banialuki o spoczywaniu zmarłych, o nie bawieniu się w boga i nie wskrzeszaniu tego, co martwym powinno pozostać, ale ostatecznie oprócz religijno-ideologicznych powodów nie pojawia się nic więcej. A to słaby argument, by dyskutować z możliwością obrony tysięcy ludzkich istnień. Że niby Mothra, jak będzie trzeba, to nas obroni? Przepraszam fanów Mothry, ale – gówno prawda. Po pierwsze – Mothra zapamiętana została jako wielki niszczyciel i zabójczy potwór, dlaczego nagle mielibyśmy uwierzyć że zacznie ludzkości bronić (niezależnie od jej ówczesnej motywacji)? Po drugie - wielka ćma to z reguły leszcz i także tutaj wyraźnie się o tym przekonamy. Czyli można by zignorować całkowicie wróżki gdyby nie to, że zaczynają grozić, że jeżeli nie pochowamy kości starego potwora, to Mothra osobiście zacznie zabijać ludzkość. Co to jest, jeśli nie szantaż? Och, świadkowie Jehowy, naprawdę was nie doceniałem dopóki nie zobaczyłem, że mogło być znacznie gorzej – mogły mnie nawiedzić wróżki z wielką ćmą na swych usługach.
Przypadkiem tak się złożyło, że młody Chujo pracuje jako mechanik przy Mechagodzilli i w sumie ma jakiś tam wpływ na bieg wydarzeń, ale co by było, gdyby nie było tam nikogo zaangażowanego w projekt? Stary dziad musiałby przekonać premiera do swoich racji. I rzeczywiście obserwujemy, jak próbuje. Jak uzyskał audiencję? A gdybym ja chciał pogadać z Tuskiem na tematy egzystencjalne i religijne, myślicie, że ktoś by mnie umówił na spotkanie? Już to widzę. Dziad razi siłą argumentu – dla celów religijnych powinniście pochować Mechagodzillę na dnie oceanu i poddać się w trakcie kolejnego niszczenia waszych domostw. Na szczęście premier nie urodził się wczoraj i skutecznie stawia opór. Szkoda tak słabej argumentacji, bo dylemat: rozmontować czy wprowadzić do walki mógłby być ciekawy. Właściwie to był, w poprzednim filmie, gdy jeszcze cokolwiek przemawiało na korzyść rozebrania cyborga.
Co dziwne, przez prawie cały seans ostatecznie nikt nie próbuje posłuchać się rady wróżek i nie pozostawia wszystkiego w rękach ćmy i larw, a mimo to te nie atakują ludzi. Czyli szantaż był jednak ściemą? Mogłem się tego po małych pindach spodziewać.
Wraca też motyw dawno zapomniany, czyli znak specjalny Mothry. Mamy jakiś magiczny kamyk z tym znakiem, który potrafi poprowadzić do celu niczym kompas. Za to jeżeli wyrysujemy lub ułożymy ten znak na Ziemii, Mothra w tajemniczy sposób się o tym dowie i teleportuje się nad tenże znak. To prawie, jak wzywanie Batmana, z tym, że Batmanowi zajmowało to trochę czasu, czasem nie pojawiał się wcale. Choć tam też mnie dziwiła ta forma komunikacji - a co jeśli Bruce Wayne akurat by spał? Albo oglądał jakiś arcyciekawy program w TV o sukniach ślubnych? Mógłby nie zauważyć znaku na niebie, prawda? Cóż, może Mothra akurat była w okolicy zaraz po ustawieniu tych ławek szkolnych w formę znaku, to na pewno zbieg okoliczności.
Zauważyłem też, że larwy Mothry, podobnie jak Godzilla pod koniec serii Heisei, włączają swojego „Kaio-kena”. Zmienia im się kolor oczu w zależności od nastroju. No i larwy są aż dwie – autorzy naprawiają błędy przeszłości. Pamiętam, że pozaekranowe spuszczenie do kibla jednej z larw zawsze mnie smuciło i irytowało. Ach, no i wykluwają się one dokładnie wtedy, kiedy są potrzebne – jak na życzenie. Właściwie formą życzenia jest piosenka. Ciekawe czy bez wróżek w ogóle coś by się z tego jaja wykluło…
Mothra jednak, jak już wspomniałem, w ogóle nie sprawdza się w walce. Duża prawie od razu stosuje swoją „ostateczną technikę” zrzucania łusek. Wygląda to jak deszczyk świetlików, nie sprawia wrażenia groźnego. Larwy sikają swoją nicią i gryzą w ogon, bo co innego niby miałyby robić? Przyznaję, że podobał mi się jeden atak Mothry – skrzydłami wywołuje kurzawę i zakrada się od tyłu. Tak, to ninja-Mothra! Ostatecznie jednak nawet wróżki przyznają, że Mothra to jednak lama, okazują to, pomagając mechanikowi dotrzeć do zepsutego cyborga celem naprawienia go.
O wyglądzie Godzilli zbyt wiele nowego powiedzieć się nie da. To ten sam potwór, co ostatnio. Wciąż wybałusza oczy, ryczy, zieje niebieskim promieniem. Wydaje też dziwny odgłos tuż przed zionięciem , coś na kształt „ciu ciu, ciu ciu”. Co ciekawe – wciąż jest ranny po ostatniej batalii z Mechagodzillą. Rzadko rany poniesione w jednym filmie przenosiły się na kolejny, a nigdy nie miały takiego znaczenia. I za te rany przybywa, by zemścić się na swoim wrogu. Skąd wie gdzie ludzie go trzymają? To zapewne jakiś zmysł związany z tym dodatkowym mózgiem w dupie. A nie, to było w Heisei, tu w sumie nie wiadomo jak jest naprawdę. Wojsko wciąż niczego się nie nauczyło, ciągle próbują tych samych metod. Z rzadka wykorzystują samoloty do odciągania uwagi potwora, w większości przypadków liczą na cud. Godzilla z kolei po raz kolejny ma niebywałą umiejętność znalezienia mielizny na środku oceanu, by nagle móc wstać i iść po pas zanurzony w wodzie. Co ciekawe, musi to być jakaś ruchoma mielizna, bo po chwili widzimy potwora nurkującego pod wodą i za nim niczego podobnego nie widać. A może Godzilla potrafi trochę… *gulp* chodzić po wodzie? Cóż, pojawienie się potworów około 2000 lat temu nabiera coraz więcej sensu…
Wojsko dopuszcza się jeszcze jednego dziwnego manewru – w zatoce tuż przy mieście mają ominowane dno. Rzeczywiście, bezpieczeństwo mieszkańców przede wszystkim. A co by było gdyby Godzilla postanowił popłynąć ten kawałek zamiast iść po dnie? A może właśnie płynął? Coś czuję, że entuzjaści sportów wodnych i wędkarze nie mają tam wcale łatwo.
Finalnie ma też jakiś dziwny gest zwycięstwa – gibanie się na boki. A może to była oznaka tego, jak bardzo jest ranny? A może pijany? A widzieliście ujęcie z wielką mechaniczną pałą Godzilli? Albo z mumią Godzilli? Może to ta sprzed 2000 lat – nic dziwnego, że jako grobowiec potrzebowała tak wielkich piramid.
Mechagodzilla także bez większych zmian wizualnych. Nie udało się ludziom naprawić jego zamrażarki, ale zamontowali mu jakiś inny promień i świdry w łapach. I wciąż potrafi ryczeć, nikt nie wie po co. Napisy tłumaczą mi jego nazwę jako „Mechagodzilla” albo „Mecha G.”, ale w oryginale wciąż słychać często używane „Kiryu”. Nie rozumiem dlaczego cały sztab ludzi stwierdził, że nie da rady naprawić cyborga, a jeden młody Chujo postanowił to zrobić i ostatecznie wszyscy mu silnie pomagali – i nagle i dla nich się okazało, że nie jest to takie niemożliwe? Kurde, jak stawką jest życie tak wielu ludzi, to może jednak warto swoją asertywność zachować na inny termin? Brakowało jeszcze sekwencji z „Nie mam ticketa na naprawę Mechagodzilli, bez ticketa nic nie zrobię” albo „Słaby opis, proszę o jakieś zdjęcia albo printscreeny” albo „U mnie działa”.
W „Godzilla kontra Mechagodzilla 3” zachwalano, jaka to nowatorska technologia tkwi wewnątrz, do obliczeń nie wykorzystująca już systemu dwójkowego, a DNA. Tu zaś wyraźnie widzimy w pewnym momencie przelatujące zera i jedynki na ekranie. To jak to w końcu jest, częściowo po nowemu, częściowo po staremu? A później z tych zer i jedynek maszyna układa napis… w kontekście motyw jest całkiem ładny, ale z technicznego punktu widzenia idiotyczny.
Ku memu zdziwieniu pojawia się tu jeszcze jeden potwór. Od razu martwy. To jednak nie przeszkodziło Japończykom w nadaniu mu nazwy – Megalo Matamata. Dobrze komentuje to jedna postać „Nie mogli wymyślić czegoś łatwiejszego do wymówienia?”. Jaki cel ma ta scenka? Bardzo znikomy, zapewniam.
Wątek ludzki kręci się głównie wokół starego Chuja i jego wnuka oraz wokół młodego Chuja i jego adoratorki. Jak nigdy - to nie facet podrywa kobietę, ale odwrotnie. Relacji tej nie poświęca się wiele czasu, ale jest ona na tyle dobrze zarysowana, bym mógł się w nią zaangażować. Gdy młody nie może się wydostać z maszyny, kibicuję mu mimo wszystko. Wyszło to znacznie lepiej niż stylistyka emo-użalania się i opowiadania historii życia.
Walki ogląda się wciąż przyjemnie, głównie za sprawą choreografii i świetnie wykonanych, szczegółowych makiet. Gdy potwór wpada w budynek, ten rozpada się na milion kawałków. Jest kilka motywów, których wam nie zdradzę, a które robią naprawdę pozytywne wrażenie wizualne. Zakończenie też jest mocne i można powiedzieć, że niestandardowe. I z małym twistem po napisach.
Jest to zdecydowanie lepszy film od poprzednika. Można się zaangażować w wydarzenia, wizualnie stoi na wysokim poziomie, muzycznie i dźwiękowo również. Ukłony w kierunku starutkiej i zapomnianej „Motry” i nawiązania do Godzilli z 1954 dodają tylko smaczku. Niestety, wciąż sporo błędów logicznych utrudnia zrozumienie filmu, psuje i uśrednia całość. Bawiłem się średnio, ale „momenty były”.
Ocena: 5/10
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nie ma to jak sucharek na początku tekstu ;)
OdpowiedzUsuńMi tam SOS dla Tokio bardzo się podobał. Dobry scenariusz ze świetnie wplecionym przesłaniem, wyśmienicie wykonane monstra (znakomity Mechagodzilla) i efekty cieszące oko. A zresztą pisałem już o tym na blogu. Ja ten film jak najbardziej polecam.
Recenzja oczywiście jak zawsze dobra :D
Megalo Matamata to Kaomebas z serii Showa z filmu "Space Amoeba".
OdpowiedzUsuń