5 czerwca 2012

Filmowy twitter cz. 7

Histeria – romantyczna historia wibratora (2011) – ocena: 7/10
reżyseria: Tanya Wexler

Gdy usłyszałem po raz pierwszy, że taki film powstaje w głowie miałem jedną myśl – temat zdecydowanie nastawiony na spęd bydła, kontrowersję z dodatkiem „czego to jeszcze nie wymyślą”. Nastawiony byłem negatywnie. Potem o tych zapowiedziach zapomniałem, na plakacie zabrakło podtytułu i gdy szedłem na film, nie za bardzo jeszcze wiedziałem na co się piszę.
A co dostałem? Interesującą, autentycznie zabawną komedię romantyczną, która korzystając ze standardowej i znanej kalki tego gatunku tworzy coś unikalnego. Niezwykły klimat dawnych lat uświetnia idealna realizacja i doskonale dobrani aktorzy. Jedno, co mogę produkcji zarzucić to przewidywalność. Odnoszę wrażenie, że widząc po raz pierwszy daną postać widz niekoniecznie musi wiedzieć czy odegra ona dużą rolę w fabule. Jednak gdy widzimy, że jest ona grana przez kogoś znanego, sprawa staje się jasna.
Niechaj zatem tematyka was nie zrazi. Jest to naprawdę dobry film idealny na miły wieczorek i zdecydowanie godny polecenia.

Kupiliśmy zoo (2011) – ocena: 6/10
reżyseria: Cameron Crowe

Kolejny przypadek, w którym widząc po raz pierwszy bohaterów od razu orientujemy się jakie role będą odgrywać do samego końca. Amerykańskie produkcje tego typu poszukują jedynie wstępnie oryginalnie brzmiącej tematyki, by później zrobić z tego kalkę masy filmów, które już widzieliśmy. Tę wersję ogląda się z umiarkowanym zainteresowaniem, ale bez nadmiernego przejęcia się losami bohaterów. Trudno się nimi przejąć wiedząc, co będzie dalej. Jeżeli macie ochotę na miły i ciepły film, który już tyle razy widzieliście, to serdecznie polecam. W przeciwnym wypadku odejmijcie od oceny jedno oczko.

Połów szczęścia w Jemenie (2011) – ocena: 7/10
reżyseria: Lasse Hallström

Kolejna przewidywalna komedia romantyczna. Z przewagą tego ostatniego. Co ją wyróżnia? Szczerze mówiąc – nie wiem. Lasse Hallström po prostu potrafi z takich opowieści wyciągnąć absolutne maksimum i ogląda się to naprawdę ciekawie, a po seansie wciąż wyczuwa się opary ciepła płynące z ekranu. Nie jest to tak wysoki poziom uzyskiwania z człowieka emocji, który udało się osiągnąć w „Hachiko”. Jeżeli poszukujecie dobrego, relaksującego i mimo banałów niegłupiego filmu – ten jest dobrym wyborem.
Ach, no tak, no i kto nie lubi Ewana McGregora?

Wszystkie odloty Cheyenne'a (2011) – ocena: 6/10
reżyseria: Paolo Sorrentino

Osobiście na filmie byłem w kinie studyjnym, ale widziałem DVD z miażdżącymi hasłami w stylu „Najlepsza komedia Seana Penna”. Nie dajcie się nabrać przede wszystkim słowu „komedia”. Owszem, w filmie znajduje się niejeden element humorystyczny (ze slapstickiem włącznie), ale ogólny wydźwięk całości jest zdecydowanie dramatyczny. Sporo tutaj „klimatycznych dłużyzn”, które miały chyba budować profil postaci i zbliżać opowiadaną historię do realizmu. W efekcie jednak podczas tych dłużyzn widz się nudzi i jego uwaga podtrzymywana jest tylko sporadycznymi dowcipami. Zatem komedia jest tutaj tylko czymś, co nie pozwala nam zasnąć.
Autorzy chcieli w tym filmie upchnąć chyba wszystko. Głównym wątkiem i motywem okazuje się jednak starająca się na niebanalne podejście historia o dojrzewaniu. Całość jednak psuje dość ostentacyjnie podane zakończenie. Delikatność w podawaniu zawartości pryska, wygrywa kompromis – amerykański widz musi zakończenie zrozumieć. Zatem mamy produkcję bardzo nierówną i trudną do oceny.
W takich przypadkach należy sobie zadać podstawowe pytanie – jak się bawiłem oglądając film? Nieźle.

P.S. Spotkałem się już z wymuszonymi wybuchami śmiechu w kinie w wykonaniu facetów. Chcą oni zaimponować swoim poczuciem humoru przed innymi (dziewczyną albo przed 'ziomkami'). Na tym seansie po raz pierwszy spotkałem się z przypadkiem damskim.
Dziewczę wybuchło śmiechem na widok jednej z nielicznych autentycznie dobrych i poruszających scen w filmie dzięki czemu skutecznie zaimponowała głupotą. Dobra rada wujka Slesza – śmiejcie się tylko autentycznie choćby to miało oznaczać, że będziecie wiecznie wyglądać na smutnych.

Bękarty wojny (2009) – ocena: 5/10
reżyseria: Quentin Tarantino, Eli Roth

Zapewne widzicie nazwisko reżysera, widzicie tytuł filmu i ocenę obok. I zapewne albo zachodzicie w głowę „jak on to teraz uzasadni”. Ogromną zaletą „Bękartów” jest ich całkowita nieprzewidywalność. Obecność znanego aktora oznacza zazwyczaj, że jego rola będzie bardziej rozbudowana i że nie zginie on prędko. Tutaj jednak niczego nie możemy być pewni. I choć dość zaskakujące zakończenie przypadło mi do gustu, to całość po prostu nie porwała. Coś nie zagrało, jak powinno. Wydaje mi się, że brakowało tutaj postaci, z którymi moglibyśmy się utożsamić choć odrobinę lub na których by nam zależało. Najbardziej wyrazistą postacią jest pułkownik Hans Landa (świetny Christoph Waltz), ale to zdecydowanie za mało. Ogląda się to bez emocji i wrażenie w trakcie oraz po seansie jest takie samo – średniak. Żeby dobrze ocenić film jako powyżej normy trzeba się najpierw dobrze bawić oglądając go, prawda? Kilka fajnych scen i oryginalne podejście, złamanie konwencji to nie recepta na sukces, a jego podpora.

Kolejność uczuć (1993) – ocena: 3/10
reżyseria: Radosław Piwowarski

O rany, przyznaję, zostałem zmuszony do obejrzenia tego filmu. Polski romans z podstarzałym Danielem Olbrychskim i średnio trafiającą do mego gustu Marią Seweryn? Odnoszę wrażenie, że postać Rafała Nawrota mocno nawiązuje do ówczesnego stanu kariery Daniela Olbrychskiego (niegdysiejszy „mistrz” obecnie zmuszony do pracy w podrzędnym teatrze).
Postaci zachowują się raczej mało wiarygodnie, ze starym podrywaczem trudno sympatyzować, a wydaje mi się, że taką sympatię próbuję się tutaj wzbudzić. Oglądałem z wyraźnym znudzeniem i w oczekiwaniu na koniec. Od totalnej porażki film ratuje postać ojca Julii oraz dyrektor teatru (jak zwykle świetny Wojciech Siemion). Coś tu jest o młodości i o miłości, ale uwierzcie mi – nic ciekawego. Jeżeli wasza kobieta będzie was zmuszała do obejrzenia tego filmu, to w akcie zemsty zmuście ją do obejrzenia filmu „Zardoz”. Wrażenia wizualne z oglądania romansującego Daniela i podskakujących cycków Seana Connerego są bardzo zbliżone.

Human traffic (1999) – ocena: 6/10
reżyseria: Justin Kerrigan

Film w głównej mierze o imprezowaniu. W życiu nie spodziewałbym się, że przypadnie mi do gustu. A jednak, forma tka nijaką fabułę i wątki humorystyczne i miłosne w sposób niezwykle interesujący. Bardzo szybko przywiązujemy się do postaci i sympatyzujemy z nimi. Wątki humorystyczne, choć dość rubaszne, śmieszą. „Human traffic” to niezły film i dobre kino rozrywkowe. A jeśli uwielbiasz zabawę w klubach i wszystko, co z tym związane – śmiało dodaj do oceny oczko.

Sala samobójców (2011) – ocena: 7/10
reżyseria: Jan Komasa

O rany, jak ja negatywnie byłem nastawiony do tego filmu po obejrzeniu trailera w kinie. Słowa tego nie opiszą. Spodziewałem się kolejnej popłuczyny z serialowym stylu. Filmu, który bezpodstawnie będzie obwiniał świat komputerowej rozrywki o zejście dzisiejszej młodzieży na ścieżkę niegodziwości i rozpusty. Spodziewałem się posmaku Ilony Łepkowskiej w scenariuszu.
Jakże miło i niezwykle zostałem zaskoczony. Jest to niezwykły dramat psychologiczny, który nie popada w te same, znane nam już banały. A gdy o banał się ociera, robi to gustownie i po prostu poruszająco. Aktorzy wypluwają z siebie wszystko. Choć wizualnie czasem ciężko uwierzyć w ich wiek, tak swą grą wszystko nadrabiają. Wiele zdań skreśliłem pisząc ten krótki tekst – nie chcę zdradzać za wiele. Naprawdę dobry film, warto obejrzeć. A zważywszy na to, że dobrych polskich produkcji jak na lekarstwo – nawet trzeba obejrzeć.

Idy marcowe (2011) – ocena: 6/10
reżyseria: George Clooney

Żorż Klunej robi całkiem niezłe filmy, trzeba przyznać i tylko żałuję, że dotykają tematów, które kompletnie mnie nie interesują. A mianowicie amerykańskiej polityki. „Idy marcowe” mają jednak puentę, którą odnieść można do polityki w każdym kraju. Znaną prawdę owija w nici fabularne, które zgrabnie unaoczniają nam problem i zgłębiają go nieco.
Philip Seymour Hoffman, Paul Giamatti i oczywiście sam Żorż błyszczą w tym filmie. Szkoda, że Ryan Gosling wypada średnio. Jeżeli nie zraża was i nie nudzi tematyka polityczna i tak samo, jak i ja lubicie P.S.Hoffmana i Paula Giamatti, to możecie śmiało dodać oczko do oceny końcowej.

1 komentarz:

  1. Obawiam się, że z tego odcinka Twojego twittera oglądałam tylko "Bękarty wojny". xD Ale nie, wcale mnie nie zdziwiło, że taka ocena. :) Znaczy nie powiem, bawiłam się bardzo dobrze na seansie. Waltz ukradł cały film bez dwóch zdań. Ale i Pitt dawał radę. Niemniej kiedy sięgam pamięcią do dawnych dzieł Tarantino, widzę, że dużo się zmieniło. I nie podoba mi się ta zmiana. "Reservoir dogs" to to nie są, niestety. No ale ja jestem zagorzałą przeciwniczką "Kill Billa", więc pewnie w ogóle nie powinnam się wypowiadać. ^^

    OdpowiedzUsuń