29 stycznia 2012

Star Trek 8: Pierwszy kontakt (1996)


Star Trek 8: Pierwszy kontakt

(1996) reż. Jonathan Frakes
To film, który przypomniał mi, jak prędko człowiek się starzeje. Dlaczego? Bo pamiętam, jak wchodził do kin...
Muszę przyznać, że zarówno fabuła, jak i przedstawione postaci nie wzbudzają w tym filmie żadnych emocji. Wyjątkiem jest może postać Lily (POTWORNIE irytująca) i momentami postać Cochrane'a (w tej roli świetny James Cromwell). A przecież prawdziwe emocje powinny pochodzić od starej ekipy, załogi Enterprise. Mam bardzo pozytywne wspomnienia z tymi postaciami, pamiętam z dzieciństwa serial z nimi, bardzo lubię Patricka Stewarta. I co z tego? Nie ma tu emocji, które mogłyby przytrzymać na dłużej. Nawet wspierając się na pozytywnych wspomnieniach nie mogę z czystym sumieniem pozytywnie wypowiedzieć się o postaciach.

Linia fabularna niestety również zawodzi. Łatwość z jaką bohaterowie przenoszą się w czasie zastanawia - dlaczego nie korzystają z tej możliwości inni i dlaczego nie robią tego często i nagminnie? Co ich powstrzymuje?
Picard w pewnym momencie mówi dość jasno, że w ich świecie nie ma pieniędzy, a ludzie pracują dla dobra ludzkości i samodoskonalenia. O, przepraszam, w taką utopijną bajkę nie chce mi się wierzyć - w fazery, teleportacje, podróże w czasie uwierzę, ale w coś takiego?
Hologramowe naboje mogą rzeczywiście ranić i zabijać po wyłączeniu wszelkich zabezpieczeń? WTF?
Wychodzą i są podkreślone Star Trekowe absurdy. Za każdym razem, gdy widzę Worfa zastanawia mnie jakim cudem rasa Klingonów do tego stopnia zmieniła się wizualnie i poniekąd mentalnie. Śmiesznie wygląda scena, w której nastąpić ma pierwszy kontakt ludzi z obcą rasą, a ze statku wychodzi postać niczym nie odróżniająca się od ludzi. Po czym zdejmuje kaptur i okazuje się, że jednak istnieje jakaś różnica - inne końcówki uszu. Wow! Faktycznie, OBCA rasa.

Ciekawym pomysłem była postać Borga - istoty o kolektywnej świadomości asymilującą wszystko i asymilującą się do wszystkiego w mgnieniu oka. Ich próby zasymilowania Daty były nawet ciekawe.
Interesująca przez moment była postać Cochrane'a i jego reakcja na informacje o swojej przyszłości.
Wizualnie też nie można się do niczego przyczepić, efekty specjalne wyglądają ładnie, aktorzy grają na przyzwoitym poziomie, kamera nie szaleje, a montaż nie rzuca się w oczy. Słowem - jest ok.

Czy jest jakiś powód dla którego warto obejrzeć ten film? W sumie tylko jeżeli jesteście wielkimi fanami Star Treka i oglądacie serial z załogą Picarda - to jest jakby dodatkowy, nieco przydługi odcinek i nic ponadto.

Ocena: 4/10

P.S. Worf: "Zasymiluj to."
*facepalm*

3 komentarze:

  1. Aż obejrzę, bo zupełnie nie pamiętam. :) A ta akurat załoga Enterprise zawsze była moją ulubioną, na serialu się wychowałam.^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Na razie tłuczesz Godzille, ale jesteś już przy końcu, czy można oczekiwać, że dokończysz też cykl star trekowy? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W kolejce jest jeszcze jeden projekcik, a Star Treki potraktowałem trochę po macoszemu, nie prowadziłem wówczas notatek w trakcie oglądania, dbałem by nie rzucać nawet niewielkimi spoilerami. Dlatego rozważam zabranie się za serię raz jeszcze, od początku, porządnie, może z serialem włącznie.
      Nawiasem mówiąc, kolejny film z serii już swego czasu widziałem i nawet miałem napoczęty tekst... a potem sam nie wiem, co się stało.
      A może wcześniej spłodzi się jakiś tekst o grze (strzelance), w którą aktualnie gram?

      Usuń