19 lipca 2020

Filmowy twitter cz.20 - Rekomendacje 21-40

Obejrzałem film

"Richard Jewell"

(2019).

Sam nie wiem, czy wolę Clinta Eastwooda przed kamerą czy za nią. Lubi kręcić filmy na faktach. Z reguły są to proste historie nakręcone w bardzo "tradycyjny" sposób. To, czym wyróżnia się "Richard Jewell", to szalenie interesująca postać tytułowa i gra aktorów. Przepraszam, GRA aktorów. Wszystko spoczywało na ich barkach i z radością donoszę, że udźwignęli ciężar. Szczególnie mało znany Paul Walter Hauser i dobrze znana Kathy Bates. Ich emocje były autentyczne i zaraźliwe. Ciekawe postaci, ciekawe relacje, wszystko dobrze zagrane - naprawdę tyle wystarczy, by było interesująco i by dobrze spędzić czas przed ekranem. A potem zacząć przeczesywać Wikipedię, porównywać zdjęcia rzeczywistego odpowiednika z aktorem. No wiecie, usual stuff.
6/10.

Obejrzałem

"Cinema Paradiso"

(1988).

Ach, Tornatore. Dobrze było nadrobić początki kina tego reżysera. To flagowy przykład tego, jak powinno się robić skuteczny wyciskacz łez. Stoi na solidnym fundamencie pozytywnych relacji i emocji. Wszystkie wydarzenia udaje się pokazać uwzględniając perspektywę wieku, w którym akurat był bohater. Dzieciństwo jest sielankowe pomimo wielu dramatycznych wydarzeń. Dorastanie pełne miłosnych uniesień i poszukiwań. Starość pełna wspomnień i tęsknoty. Moment w życiu zakrzywia otaczającą bohatera rzeczywistość. I poprzez nasze zmysły poniekąd zakrzywia też naszą.
8/10

Obejrzałem

"Sekretne życie zwierzaków domowych"

(2016).

Współczesne amerykańskie filmy animowane można postawić  przynajmniej na dwu półkach. Na tej wyższej jest prawie sam Pixar. Cała reszta okupuje zazwyczaj tę dolną. "Zwierzaki" nie wybijają się poza ten schemat. To pięknie zrealizowana animacja, niezwykle kolorowa. Czasami bywa autentycznie zabawna, innym razem żenująca. Historia odbita od kalki plus kilka scen zerżniętych ze słynnych filmów, takich jak "Ścigany", "Matrix Reaktywacja" czy "Casino Royale". Same filmy akcji, prawda? Tak, ten film ma problem z utrzymaniem beatu. Przypieprzyć i odpuścić - zwierzaki przypieprzają i nie odpuszczają. Poza tym latają na wysokości 10 piętra, omijają masę zagrożeń o włos i nic im nie jest. To niby normalne w filmach animowanych, których głównym targetem są dzieci, ale tutaj dochodzi do pewnej przesady, przez którą nie sposób zmartwić się choćby na moment o naszych bohaterów. Nie męczyłem się, ale i nie bawiłem jakoś wyśmienicie. Ot - film. Przeleciał. Kilka fajnych scen. Całość zapomnę jutro.
5/10

Siłą rozpędu obejrzałem też

"Sekretne życie zwierzaków domowych 2"

(2019).

No nie spodziewałem się, że będzie lepiej, a jest. Historia rozgałęzia się na trzy niezależne wątki prowadzone równolegle. Nareszcie beaty grają właściwą melodię. Mamy więcej oddechu między scenami akcji. Te zaczynają skromnie i wybuchają dopiero na koniec. Nie ma chaosu i zawsze wiadomo, co się dzieje. Wciąż pojawiają się żenujące dowcipy, ale jest ich zdecydowanie mniej. Humor jest luźniejszy, przyjemniejszy. Animacja wciąż tak samo pięknie kolorowa. Może nawet i piękniejsza od tej w części pierwszej - więcej zbliżeń, brud na futrze wygląda realnie, woda wygląda znacznie lepiej i mamy więcej okazji do obserwowania ciekawych scenerii, także nocnych. Szkoda, że czarny charakter (potraktowano to stwierdzenie bardzo dosłownie) jest miałki i nijaki. Wesoło i nawet ciekawie. Całkiem nieźle, jak na drugą ligę.
6/10

Obejrzałem

"Jak ukraść Księżyc"

(2010).

Czyli w oryginale "Despicable Me". Zapewne autorzy tłumaczenia nie spodziewali się, że z tego filmu wyrośnie seria i że kolejne części może już niekoniecznie będą miały jakiś związek z Księżycem. Dziwne, bo widać, że autorzy ewidentnie celowali w rynek maskotek i w ustanowienie nowej marki. A jak film? Nieźle. Bierze pomysł na główną postać znany choćby z "Megamocnego" z tym, że tutejszy Gru jest po prostu ciekawszy. Główny wątek wyjęty z kserokopiarki, zużyty i wymięty. Minionki zerżnięte z Kórlików, równie irytujące i tylko czasem zabawne. A jednak z tej historii bije rodzinne ciepło, które sprawia, że to wszystko jakoś łykamy bez popitki. To taki schabowy, którego jadłeś już milion razy, zawsze smakuje tak samo, ale nie sposób na niego narzekać. Dopóki się nie okaże, że codziennie masz tylko schabowe. I dopóki nie dowiesz się, że ktoś musiał zabić żywe zwierzę, byś mógł ten schabowy zjeść. I że to zwierzę może też chciało żyć. I miało mamę i tatę. O czym to ja? A.
6/10

Obejrzałem

"Minionki rozrabiają"

(2013).

I to nie spirytus! Ha!
Tak w ogóle to tłumaczenie "minions" jako "minionki" też jest dość dziwne i nie oddaje istoty rzeczy. W tym filmie dostajemy więcej minionków, które wciąż są częściej irytujące lub nijakie, rzadko śmieszne. Piosenki przerabiane na "minionkowy" to motyw, który przejadł się jeszcze w erze "Smerfnych hitów" i nieszczęsnego Crazy Froga. Główna intryga obeszła mnie bokiem. Żenujące żarty sprawiały, że ciężko było mi przetrwać ten seans. Trochę tę podróż złagodziły nieliczne sceny rozwijające wątek złoczyńcy jako ojca rodziny. Z tym że Gru już tak naprawdę złoczyńcą nie jest, przez co traci swój unikalny urok. Dwie z trzech córek otrzymują więcej uwagi, z czego wątek jednej z nich nie ma swojego epilogu ani podsumowania. Momenty były. Tak ze cztery. Może. Już zapomniałem.
4/10

Obejrzałem

"Minionki"

(2015).

Minionki były dla mnie zdecydowanie najmniej interesującym elementem poprzednich części. Często irytujące, rzadko zabawne i nic nie wnoszące małe, żółte tik-taki doczekały się własnego filmu i spodziewałem się drogi przez mękę.
A zostałem pozytywnie zaskoczony. Żebyśmy się dobrze zrozumieli - nadal nie obchodziła mnie tu fabuła, nadal sporo było momentów nieudanych, głupawych, wewnętrznie niespójnych. Film ratowały dowcipy z cyklu "historia kontra minionki", liczne nawiązania do rzeczy dobrze nam znanych z kultury i z rzeczywistości (także filmowe jak "Deszczowa Piosenka" czy "Potwór z Czarnej Laguny") i doskonale dobrane utwory muzyczne. Jest nawet scena walki kaijū... powiedzmy. No skłamałbym, gdybym powiedział, że się męczyłem, ale skłamałbym też, gdybym nazwał to zabawą. Uśmiechnąłem się parę razy i było nawet miło.
5/10

Obejrzałem

"Gru, Dru i Minionki"

(2017).

Minionki odchodzą od swojego Pana - Gru. I ja im się nie dziwię. Gru stracił swój pazur już w "dwójce", gdy oficjalnie stanął po stronie dobra. Zresztą nie chodzi tak bardzo o to, po której stronie stoi, ale jaki jest. Mógł zostać chociaż "Oscarem" z "Ulicy Sezamkowej", a stał się miałkim, przygrubym akrobatą i nic ponadto. Główne wątki naciągane, jak gumka od majtek. Raptem dwa motywy poboczne miały w sobie coś ciekawego. Chodzi o historie córek (znowu tylko dwu z trzech). Te jednak są zaliczone po łebkach. Film próbuje też trochę żerować na tęsknocie za latami osiemdziesiątymi (co do mnie akurat nie przemawia). Za to animacja kolorowa i piękna. Postęp wizualny w stosunku do poprzednich filmów jest zauważalny. Nie cierpiałem, ale wynudziłem się, jak mało kiedy.
3/10
Uff, no to koniec z minionkami. Co? Kolejna część w tym roku? Nieeeeeee!

Obejrzałem

"Mebelki"

(2010).

Nazwanie w jakimkolwiek filmie jakiejkolwiek postaci "Siri" powinno być dziś karane. Naprawdę dałem się złapać kilka razy na tym, że nie wiedziałem do kogo bohaterka mówi.
To ciekawe studium postaci. Obserwowałem Aurę i jednocześnie miałem ochotę jej przypieprzyć i ją przytulić. Ciekawa i nienachalna metafora wyłania się z tła.
Ten film to lektura na przemian przyjemna i irytująca. Z jakby tykającym zegarkiem w tle, który odlicza sekundy do chwili, gdy wybuchnie bomba. Trzeba ją przykryć kocem może, żeby tak głośno nie tykało!
6/10. Ale jak bonie dydy, gdyby skończył się w stylu Tarantino, to dałbym osiem, jak nic!

Obejrzałem film

"Urodzony 4 lipca"

(1989).

Jeszcze niedawno na zagadkę "Podaj tytuł filmu Olivera Stone'a o wojnie w Wietnamie z udziałem Willema Dafoe i Toma Berengera" miałbym tylko jedną odpowiedź. Teraz mam dwie. Prawdziwa biografia, wielkie wykrzyczane emocje, krytyka polityczna Stone'a i amerykański patetyczny patriotyzm z powiewającą flagą - to znaki szczególne, których się spodziewałem i które otrzymałem. Film ogląda się dobrze na początku, gdy przypomina jeszcze nieco "Łowcę jeleni". Trzeci akt już traci swą moc. Mimo ładnego porównania walki "w domu" do walki na froncie nie ma tam już nic ciekawego - pozostaje wytrwać do końca.
Wciskam zaledwie 5/10, bo wciąż mam objawy alergii po końcówce.

Obejrzałem

"Full Metal Jacket"

(1987).

Tak, "Full Metal Jacket". Nie będę się wygłupiał z podawaniem polskiej wersji tytułu.
Pierwsza część kipi od interesujących charakterów i sytuacji. Ma swoją genialnie odegraną scenę kulminacyjną. A potem śledzimy dalej losy bohatera, który jest chodzącą koncepcją psychologiczną, narzędziem manipulowanym przez przekaz i wrzucanym w wydarzenia ciekawsze od niego samego. To przepięknie nakręcony film o wyprawie do piekła. Przypomina pod tym względem nieco "Czas Apokalipsy". Nie sposób oderwać wzroku i nie ma tu miejsca na nudę, ale i niespecjalnie jest miejsce na jakiekolwiek emocje. A po wszystkim można próbować rozmyślać o filozofii Junga, ale tak naprawdę zapamiętasz tylko psychodeliczną minę Vincenta D'Onofrio.
Do codzienności wróć!
7/10

Obejrzałem

"Szybki jak błyskawica"

(1990).

Ponownie. Bo teraz już wiem, że ten film widziałem dawno temu, gdy jeszcze oglądało się telewizję.
To tu Tom Cruise poznał Nicole Kidman.
Widziałem też stosunkowo niedawno "Ford v Ferrari", także jestem rozpieszczony wizualnie, jeśli chodzi o filmy wyścigowe. Może przez to tutejsze wyścigi nie przyspieszyły mi tętna. Ponadto ten film jest "typowy", wyjechał z tej samej prasy drukarskiej, co większość amerykańskich blockbusterów. I mimo to potrafi przykuć uwagę i utrzymać widza przy ekranie. Diabeł tkwi w szczegółach. Dobrze i przyjemnie się to ogląda. W kategorii "from zero to hero" urokiem nie dosięga "Rockiemu" do pasa, ale w wadze średniej wygrywa.
6/10

Obejrzałem film

"Ostatni Samuraj"

(2003).

Amerykański, patriotyczny i patetyczny film o zbolałym, wiecznie smutnym superbohaterze, który poznaje swoją słabość, a potem staje się jeszcze bardziej superbohaterski. Relacja z dzieckiem i scena batalistyczna to dwa dobre momenty, dla których nie warto było cierpieć. Zderzenie kultur ciekawe tylko przez moment. Sceny walki cięte na potęgę, nieraz sprawia to wrażenie chaosu i tylko czasami widać widmo "Matriksa". Z podobnych filmów z tego okresu znacznie lepiej wspominam dalekowschodnie "Hero", "Przyczajony tygrys, ukryty smok" i "Dom latających sztyletów". A jeśli bym chciał obejrzeć coś o samurajach, to wolałbym sięgnąć po Kurosawę lub Kobayashiego. Przepraszam, porównuję amerykańską wydmuszkę, kliszę do wschodnich dzieł sztuki.
3/10

Obejrzałem

"Kod 8"

(2019).

Ciekawy świat. X-Men w stylu realizmu magicznego - powiedzmy. Nieciekawe postaci, stawka słabo ustanowiona w pierwszym akcie, przez co większość oglądałem z miną zobojętniałego ogórka. Fragmenty, które zapowiadały, że częściowo będzie to "heist movie", ostatecznie głaszczą temat po powierzchni. Słowem - średnia historia o nikim ciekawym w świecie, o którym chciałoby się wiedzieć więcej. Nie okupiłem cierpieniem.
5/10

Obejrzałem

"Ran"

(1985).

To japońska adaptacja "Króla Leara", w której wizualny, filmowy przepych gryzie się z wciąż zbyt teatralnym scenariuszem. Wspaniała opowieść, którą ogląda się z zapartym tchem, ale w której postaci żyjące w jakże realnym świecie zachowują się w sposób wręcz groteskowy. Świetne wykorzystanie koloru (identyfikacja braci, bladość postaci i ta krew!), choć czarno-biały "Tron we krwi" dokonywał lepszej adaptacji w ciekawszym klimacie. Późny Kurosawa wciąż dawał radę. Warto było.
7/10

Obejrzałem film

"Cena strachu"

(1977).

Rzadko się zdarza, by polski tytuł był lepszy od oryginalnego. Ten nawiązuje do tytułu książki i francuskiego filmu. Amerykańska wersja chyba chciała ukryć swoje korzenie albo sprawić, żeby były nieoczywiste. Jak to się ogląda? Pierwszy akt jest zwyczajnie nudny, konfundujący i zdecydowanie za długi. Gdy już docieramy do mięska, robi się smacznie. W napięciu trzymają głównie realistyczne zdjęcia i klimat przywodzący na myśl "Fitzcarraldo". Rezultat przewidywalny, ale droga wyboista i przez to ciekawa.
6/10

Obejrzałem film

"Musimy porozmawiać o Kevinie"

(2011).

To porozmawiajmy. To trudny i ciężki temat w ładnej oprawie, doprawiony tuzinem argumentów, zadający pytania, ale nie odpowiadający na nie. Bardzo interesujący materiał i wielka szkoda, że "nowoczesny" montaż jest mu tak ciężką kulą u nogi. Tajemnica irytuje już po 20 minucie. Przez większość czasu domyślałem się, co się stało, ale chciałem mieć już z głowy ujawnienie tego. Przez to traciłem koncentrację i nie zwracałem już tak bacznej uwagi na to, co naprawdę ważne. Można długo dyskutować o tym filmie, gdy już się zapomni frustrację spowodowaną formą.
6/10

Obejrzałem film

"Jojo Rabbit"

(2019).

Ciepła, słodko-kwaśna opowieść. Ten film jest jak stara, wymiętolona, lekko stęchła klisza, którą ktoś pomalował kolorowymi kredkami i ozdobił w ornamenty. Zawsze trochę mi przykro, gdy coś pięknego i oryginalnego nie próbuje nawet uniknąć wypracowanych w Hollywood schematów. Z tym, że dobre wykonanie może zrekompensować naprawdę wiele. I choć ten misio nie jest już biały ani tak mięciutki, to jednak nadal fajnie się do niego przytulić i sztachnąć jego zapachem. Czasem żałuję, że widziałem już tak wiele, że mi schematyczność przeszkadza. Gdyby to był pierwszy film, który widziałem w życiu, to miałbym ucztę prosto z nieba. A tak mam tylko... dobra, dość tych porównań. Bardzo fajne, Taika, ale to o wampirach lepsze było. Powodzenia przy Gwiezdnych Wojnach.
8/10

Doświadczyłem filmu

"Europa"

(1991) pierwszy raz.

Mistrzostwo formy. Nie da się tego nazwać inaczej. Treść naćkana znaczeniowo, ale ciekawa i w warstwie wierzchniej. Jestem tuż po seansie i mam wrażenie, że właśnie zetknąłem się z filmowym arcydziełem. Stoję z lekko otwartymi ustami, wpatruję się i wzdycham. To nie miłość, ale coś na pewno. Dałem dziewięć na dziesięć, ale nie dawało mi spokoju.

Doświadczyłem, tak dla pewności, drugi raz. Ta forma doskonale współgra z treścią. Dostrzegłem więcej. Tę narrację powinno się pokazywać ludziom, by wiedzieli, jakie dobro można wytworzyć, gdy doskonały pomysł spotyka się z doskonałym wykonaniem. Przez chwilę zastanawiam się czy dziewięć to nie za mało. No bo może jednak dziesięć. Bardzo na granicy. Jeden. Dwa. Trzy. Cztery. Pięć. Sześć. Siedem. Osiem. Dziewięć...

Obejrzałem

"The Gentlemen"

(2019).

Kino Guya Ritchiego kojarzy mi się z czymś lekkim, lecz niebanalnym w narracji, upstrzonym zwrotami akcji i ciekawymi scenami. Troszkę przypomina w tonie to, co robi Matthew Vaughn. I taki też jest "The Gentlemen", choć to fajerwerki zeszłej epoki, które dziś już nie robią takiego wrażenia. Postaci są ciekawe - ich natura pięknie i zabawnie kontrastuje z wykonywanymi czynnościami. Ten kontrast zmieszany z tarantinowskimi scenami pełnymi napięcia ogląda się po prostu przyjemnie. Zwroty akcji są przewidywalne, a czasem po prostu słabe, i przynajmniej raz powiesz sobie w duchu "no nie". Bo to mógł wymyślić średnio rozgarnięty uczeń podstawówki. I wiecie co? Nic nie szkodzi. To film idealny na przyjemny wieczorek przy winku.
6/10

Obejrzałem film

"Źle się dzieje w El Royale"

(2018).

Scenariusz i reżyseria: Andrew Goddard. Przynajmniej nazwisko będzie łatwo zapamiętać. Taki tam bardzo dobry filmik o niepozornym tytule. Z cyklu "zamknijmy szereg ciekawych postaci w jednej przestrzeni, zobaczymy co się stanie". Śmiało można postawić na półce obok "Nienawistnej ósemki" i "Od zmierzchu do świtu". Odległe echa "Psychozy" też są wyczuwalne. Bigos podano do stołu. Odgrzewany smakuje najlepiej. A ten jest dodatkowo z małą niespodzianką (psst... bo jest na ostro, ale nikomu nie mówcie - to tajemnica).
8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz