2 maja 2020

Filmowy twitter cz.19 - Rekomendacje 1-20

Na swoim prywatnym osobistym facebooku poprosiłem znajomych o polecenie dobrych filmów, których jeszcze nie widziałem. Odzew przekroczył moje najśmielsze oczekiwania. O każdym z tych filmów lubię napisać parę słów. Żeby lepiej pamiętać swoje wrażenia tuż po seansie, żeby je jakoś nazwać i też żeby je oddać w ręce tych, którzy mają ochotę poczytać lub podyskutować. Poniżej pierwsze 20 krótkich tekstów na temat filmów, które obejrzałem z polecenia.

Obejrzałem

"Ujrzałem diabła"

(2010).

Niby zwykła historia o zemście, niby pełna krwi i ogólnie pojętego gore, a jednak nie sposób oderwać wzroku. Chyba dlatego, że ciekawie ogląda się antybohatera, jak w "To nie jest kraj dla starych ludzi", tylko z trochę innym tempem. Ciekawie się ogląda wydarzenia, choć porywające nie są (trochę mi to przypomniało film "Pan Zemsta"). Widziałem recenzje i nie rozumiem zachwytów, ale rozumiem urok tego filmu, a kilka scen, przynajmniej na razie, łatwo z głowy nie ucieknie. Tytuł chyba mówi to, co widz po seansie :)
Daję 5/10. Czas dobrze spędzony. Dzięki za rekomendację.

Obejrzałem

"Wszystko za życie"

("Into the wild") (2007).

Po licznych rekomendacjach i wysokich ocenach znajomych miałem trochę zbyt wygórowane oczekiwania.
Zobaczyłem wyciskacz łez, który w sferze emocjonalnej próbuje na siłę mnie wzruszyć. A wzruszyły mnie jedynie piękne krajobrazy i przyzwoita muzyka, a i to wyrywkowo. Cała treść przez większość czasu prawi mi kazania ubrane w poetykę, która może i sprawdziłaby się jako tekst piosenki, ale tu nie słyszę muzyki z nią współgrającej. I dostaję wiór, który można przyrównać do wiersza zakochanej licealistki.
O ile sama idea posiadania jedynie tego, czego się potrzebuje, idea "antychciwości" jest mi bliska, o tyle cała reszta przedstawionej tu ideologii bliskiej podejściu hippisów już nie jest. Superwłóczęga de facto pasożytuje na innych w swej podróży, w zamian daje im strawę filozoficzną i duchową. Pełni rolę zbliżoną właśnie filozofom, księżom, mnichom czy artystom. Tacy ludzie są potrzebni, ale promowanie tej postawy może pobudzić myśl, że wszyscy powinniśmy być, jak ten włóczęga, że to wzór do naśladowania. Do tego dokłada się tu martyrologię bohatera, by wzmnocnić przekaz. Ja rozumiem prawdziwość tej historii, ale nie dociera do mnie w pełni wydźwięk, jaki został jej nadany i forma, którą przybrała.
Ujdzie, nie męczyłem się i fajnie popatrzeć na przyrodę i posłuchać smętnej muzyki w tle, ale jednak jestem zawiedziony.
Daję 4/10.

Obejrzałem

"Donnie Darko"

(2001).

O, to, to! Takie filmy mi się podobają! Nie tylko świetnie buduje tajemnicę, ale potrafi ją później składnie wyjaśnić, a widza pobudzić umysłowo i emocjonalnie. Cały czas utrzymuje w zaciekawieniu, składa obietnicę i jej dotrzymuje. I hej - Jake Gyllenhaal i Maggie Gyllenhaal grają tu brata i siostrę - how cool is that?
Czadowa rekomendacja. Wlepiam 8/10 i choć wydarzenia ostatecznie były dość jasne, to i tak zagłębiłem się po seansie w zwiedzanie szczegółowych interpretacji, bo po prostu było mi mało tej historii.

Obejrzałem

Infernal Affairs - Piekielna gra

(2002).

Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo "Departed" jest zerżnięty z tego filmu. Znaczy, wiedziałem, że to remake, ale żeby tak bez mydła, prawie scena po scenie? Z tym, że tutaj jakoś udało się lapidarniej i bez zbędnego przekomplikowania uchwycić tę historię. To film mocno oparty na zwrotach akcji, które znałem - a mimo to oglądałem z przyjemnością.
Kliknąłem 7/10 i trochę żałuję, że nie widziałem go, gdy "Departed" jeszcze nie powstało - przyjąłbym ten film z czystym umysłem.
To teraz jeszcze dwójka i trójka przede mną.

Obejrzałem

"Infernal Affairs - Piekielna gra 2"

(2003).

Muszę się do czegoś przyznać - mój organizm jest naturalnie rasistowski. Często nie rozpoznaję azjatyckich twarzy, wyglądają do siebie zbyt podobnie. W pierwszej części nie dawało się to tak bardzo we znaki. Postaci były bardziej charakterystyczne wizualnie. Teraz musiałem zaglądać do Internetu i sprawdzać kto jest kim i porównywać fotosy z tym, co oglądam.
A jak film? Zacny. Choć to prequel, to udało się wpleść kilka zwrotów akcji i - co ważniejsze - pogłębić profile psychologiczne postaci. Gdybym najpierw obejrzał dwójkę, to na jedynce łezka w oku mogłaby mi się zakręcić.
Pamiętam, że pewne wątki częściowo trafiły do "Departed" i że tam wydawały mi się totalnie "z dupy". Tu wszystko jest naturalne i na pierwszy rzut oka spójne.
Ach, no i najważniejsze - jak to się oglądało? Ciekawie, choć już bez tego napięcia. Szóstka. Na dziesięć. Czas na trójkę.

Obejrzałem

"Infernal Affairs - Piekielna gra 3"

(2003).

Przemęczyłem. Do znanej historii dodano nowe, nieciekawe postaci. W tym filmie było już niewiele do opowiedzenia. A to, co było, zostało rozciągnięte jak guma od majtek. Napięcia było znacznie mniej. Zwrot akcji wymuszony i na siłę. Mam wrażenie, że nagle wszyscy są agentami. Bardzo dużo odwołań do pierwszej części. Niektóre fajne, gdy oparte o jakiś detal związany z postacią. Inne męczące, gdy przypominają wciąż o tym, co już wiemy i gdy próbują wycisnąć łzy.
Sama fabuła podana w sposób dość zawiły, choć nie wykluczam, że to, że oglądałem na raty i z gorączką mogło mieć wpływ na poziom zrozumienia wszystkiego.
Nie poradzę - 4/10. W miarę dobra końcówka nie może rozgrzeszyć tego, że ledwo do niej dotrwałem.

Warto było obejrzeć tę trylogię.

Obejrzałem

"Do ciebie, człowieku"

(2007).

:o
Zosiu, skąd miałaś taką pewność, że ten film mnie się spodoba? Skąd? Przecież jest tak specyficzny. Przecież wszystko mogło się zdarzyć.
Jeżu kolczasty, jakie to jest dobre. Przy scenach pierwszego snu popłakałem się ze śmiechu. Musiałem pauzować, żeby się nie udusić.
A dalej - i dramatycznie, i prawdziwie, i z tajemnicą. Gdy coś mądrego wylewa się z ekranu, to zawsze idealnie trafia w ten punkt, w którym nie traktuje się widza, jak głupka, ale i nie brodzi się w niezrozumiałych metaforach.
Dlaczego ja nie znałem tego wcześniej? Dlaczego to dobro trwa tylko półtorej godziny? DLACZEGO?
9/10. Tylko tyle, bo ten film mógł mnie zabić. Udusić się mogłem.

No to teraz już widziałem

"Aż poleje się krew"

(2007).

Na początku oglądało się "tak sobie". Ciężki klimat, ładna realizacja, ale zanim pojawił się jakiś konflikt czy choćby potrząśnięcie platformą, to wkradło się u mnie lekkie zniecierpliwienie.
Później jednak dzieją się takie rzeczy, że z perspektywy całego filmu uważam to rozpoczęcie nie tylko za konieczne, ale wręcz za jedyne możliwe i po prostu dobre.
A końcowe dwie sceny zmiatają czapki z głów. Mam wrażenie, że ciężko będzie zapomnieć ten film.
Można go przyrównać do "Obywatela Kane'a" - tak samo skupiony na postaci i tak samo podejmuje wątek pieniędzy i szczęścia w życiu. Dochodzą do tego głębsze rozkminy na temat samotności, miłości rodzicielskiej, prawdy i kłamstwa, a nawet wpływu alkoholu na człowieka.
Deep and dirty shit. 8.

Obejrzałem

"Jiao Zi"

(2004).

Spodziewałem się filmu typu "food porn" albo przynajmniej czegoś miłego w stylu "Kwiat wiśni i czerwona fasola".
Gdy po pół godziny opowiedziałem lubej, co się dzieje w filmie, który właśnie oglądam, poruszona tylko skomentowała "co za porąbaństwo".
A ja tam nie stronię od porąbaństwa, jeśli jest dobre. Szkoda, że później w filmie już niewiele się dzieje. Niby przemyka bardzo szybko, nie dłuży się ani trochę, ale i nie ma zbyt wiele do powiedzenia.
Po seansie miałem poczucie, że to by się sprawdziło lepiej jako odcinek serialu. A potem przeczytałem, że to jest etiuda rozciągnięta do filmu pełnometrażowego. Może zamiast tego filmu lepiej byłoby obejrzeć "Saam Gaang Yi".
No nic. Pierożki w każdym razie złe nie były. Trochę mdłe i bez soli, ale przynajmniej charakterystyczne. Takie tam 5/10. Chrupało. Następnym razem powinieneś drobniej porąbać mięso :P

Obejrzałem

"Synekdocha, Nowy Jork"

(2008).

I dużo o filmie myślałem. I czytałem. I oglądałem. O życiu, o śmierci. O perfekcjonizmie. O teatrze.
I będę musiał kiedyś obejrzeć ponownie. Bo warto. I bo to już wtedy będzie inny film.
I dałem osiem. Albo mi się śniło. Nie wiem.

Obejrzałem

"In Touch"

(2018).

Ten film był dostępny przez ograniczony czas na Ninatece. I przyznaję, że ze względu na deadline obejrzałem ten film jako pierwszy. Nie lubię widma deadline'ów :)
Forma rzutowania obrazu z projektora na różnych powierzchniach ciekawa, ale błyszczy tylko momentami, gdy nawiązywana jest wirtualna relacja między ludźmi. Przenikanie się przestrzeni wychodziło różnie. Oprócz tych momentów przez większość filmu było to jednak męczące, przejadało się i niepotrzebnie odwracało uwagę od treści. Nieraz zamiast skupić się na tym, co się dzieje, myślałem tylko o tym, gdzie jest projektor i ile czasu musiało im zająć, by w kadrze postaci wychodziły w odpowiednim rozmiarze. Nie to, żeby tam specjalnie dużo treści było - ta treść, która była, była głównie emocjonalna. Tu też jednak pewna ambiwalencja się wkradła. Z jednej strony są fragmenty ustalone, które wyglądają sztucznie i pretensjonalnie, z drugiej zaś mamy nagrania prawdziwych rozmów, które są po prostu ciekawe. Zupełnie, jakbyśmy rozmawiali z naszymi babciami ze wsi.
Nawet mi się podobało, choć mam wrażenie, że materiał na 15-20 minut rozciągnięto do godziny na siłę. I nawet nie przeszkadzało mi disco polo, bo wpasowywało się w wiejski klimat starszych ludzi.
Dałem od siebie 6/10, bo lubię oryginalne formy i prawdziwe rozmowy.

Obejrzałem

"21 x Nowy Jork"

(2016).

Transowa muzyka usypia. Historie przedstawione są wyrywkowo. Najczęściej zahaczają o seks i związki. Przez ludzi przelatuje się bez zgłębiania ich choć odrobinę. Zupełnie, jak ta kobieta, która przerzuca około 20 mężczyzn na minutę (prawdopodobnie na Tinderze). Tempo jest flegmatyczne, a historie nijakie i powierzchowne. Owszem, ludzie przyznają się nieraz do ciekawych tajemnic, ale te przemykają, jak ciekawostki znalezione na jakimś memie.
Przemęczyłem, daję 3/10. Fragmenty były ciekawe, a w temacie seksu wolę obejrzeć jakie porno albo stand-up.

Obejrzałem

"Zaufanie"

(1990).

Ej, ja ten film już kiedyś oglądałem. Nie pamiętam gdzie i kiedy, ale pamiętam, że widziałem.
Fajny, specyficzny. Trochę przypomina kino Akiego Kaurismäkiego albo film "Strach zżerać duszę" w specyfice mowy i zachowania bohaterów.
Zresztą ta maniera udzieliła mi się i sam zacząłem tak chodzić i mówić przez moment po obejrzeniu.
Mam wrażenie, że te najbardziej znane struktury narracyjne pękają tu, jak gałązki pod butami. Bohaterowie tak przerysowani. Zdania krótkie, nieraz nienaturalnie szczere. A jednak gdzieś te emocje tkwią. Lubię to. Siedem.

Obejrzałem

"Polowanie"

(2012).

Ciężko było. Temat niesłusznych oskarżeń to moja pięta Achillesowa. Mogę oglądać różne hardkory, jak w "Ujrzałem diabła" czy "Jiao zi" i mnie średnio ruszają. Ale to mnie ruszyło. "Sleszu, Ty nie możesz się tak denerwować, to tylko film" - słyszałem. I musiałem robić pauzę i zaglądać do Internetu, znaleźć coś na uspokojenie. Coś o aborcji albo jakiś flamewar o slow impro. Ostatecznie przetrwałem i doceniam. Nie, no serio, dobry film, szczególnie końcówka.
7/10.

Obejrzałem

"Manchester by the sea"

(2016).

Pamiętam, że kiedyś dość głośno było o tym filmie. I przyznam, że w roli brata Casey'a Afflecka spodziewałem się Bena Afflecka, a dostałem Kyle'a Chandlera. Kyle jest świetny, widziałem go w milionie filmów, ale chyba na zawsze będę się spodziewał, że on już wie, co się wydarzy, bo czytał jutrzejszą gazetę.
A film bardzo fajny, realistyczny nawet w elementach o zabarwieniu komediowym. Fajne było to, że najpierw otrzymujemy zachowanie bohatera w pewnych sytuacjach, a dopiero później powoli dowiadujemy się dlaczego taki jest. Przez to byłem zmuszony do wejścia w skórę wszystkich tych, którzy oceniają go po pozorach. Głęboko, z wyczuciem i co najważniejsze - ciekawie. Obejrzałem wielkie emocje odegrane na serio i bez zbędnego przerysowania, ale i bez unikania elementów weselszych (co jest częstą domeną "wyciskaczy łez" - ten film nie aspirował do tego miana). Daję od siebie 7/10.
P.S. Po "The Hunt" spodziewałem się, że ktoś kogoś zastrzeli na polowaniu, a tu spodziewałem się, że ktoś jednak wypadnie z łódki albo wypłynie i nie wróci w nieznanych okolicznościach :P

Obejrzałem

"Po godzinach"

(1985).

Wyprawa do krainy Oz we współczesnym świecie. No nie mogę powiedzieć, żebym wiedział, co się za chwilę wydarzy. Oglądało się nawet ciekawie, choć momentami było męcząco. W trakcie miałem wrażenie, jakbym oglądał film Polańskiego, który nie chce wyjść z obrębu swojego pierwszego aktu.
Wahałem się między 5, a 6 i daję ostatecznie 6.

Obejrzałem

"Życie ukryte w słowach"

(2005).

Mam mieszane wrażenia z tego filmu. Podobał mi się początek, zaciekawiły mnie postaci i wydarzenia. Tu jednak było dokładnie odwrotnie niż w "Manchester by the sea" - im więcej dowiadywałem się na temat postaci, tym mniej mnie one interesowały. Te emocjonalne historie nie zostały pokazane, a opowiedziane i to w dodatku niezbyt "realistycznie", raczej "książkowo". Z jednej strony ciekawe wątki i postaci, hipnotyzujący ton, z drugiej pretensjonalne historie cynicznie wykalkulowane na wyciskanie łez. No co mam powiedzieć - nie wycisnęły. Nie muszę uczyć się pływać ;)
Wycisnęły ze mnie 5/10.

Obejrzałem

"Metro"

(1985).

Każdy film, który rozpoczyna się od takiej planszy

i od pościgu musi być przynajmniej przyzwoity. Do tego dochodzi dziwny świat mieszający współczesne metro z dystopijną, niemal cyberpunkową wizją przyszłości i z westernem. No i fabularne klocki, które powoli składają się w całość. Wszystko to z lekkim przymrużeniem oka. Szkoda, że bywa nudnawo, gdy bohaterowie snują się po tym świecie trochę bez celu (choć to tylko pozory). Przyjemny film, który zapewne docenię kiedyś bardziej.
A póki co doceniam tak na 6/10.

Obejrzałem film

"Nędznicy"

(2019).

Przyznaję, że książki nie czytałem, zatem nie wiem, na ile jest to adaptacja czy ekranizacja. Trochę przypomina mi to film "Dzień próby". Miałem też taką myśl, że mógłby to być film braci Dardenne, gdyby ci zabrali się bardziej za "kino akcji" zamiast kręcić kolejne filmy o desperatkach bez pracy.
A zatem realizm, kamera blisko bohaterów i mocne sceny, szczególnie pod koniec. No właśnie, brakowało mi czegoś na koniec. Niby puenta była, niby równanie się dopełniło, a jednak do katharsis czegoś zabrakło. A może właśnie zabraknąć miało?
Takie filmy powinny się wymykać ocenom, żeby nie korciło, by porównać je z innymi. A takie porównanie mogą znieść ciężko.
Daję siedem, choć muszę dodać adnotację, że ten film jest naprawdę dobry. Na wdechu i z zawieszoną niewiarą wchłonąłem to dzieło i będę gotowy na to, że którejś nocy ktoś może mnie wybudzić ze snu i zapytać czy warto obejrzeć francuskich "Nędzników" z 2019 roku i mam już gotową odpowiedź - "Tak, warto, ale chyba cię pogięło, jeśli tylko po to mnie budzisz”.

Obejrzałem

"Kłamstewko"

(2019).

Och, co za przeuroczy film. I takie historie właśnie warto opowiadać. Styl trochę przypominał Wesa Andersona, z często używaną statyczną kamerą i symetrią. Z tym, że tu kamera zawsze jest nieco bardziej pokierowana ku niebu. Ten film to humor, który rozgrzewa serduszko, to dramat, który je ściska i historia, która pobudza do myślenia i zostawia mnie z pytaniami, na które nie mam odpowiedzi, i z wnioskami, których jeszcze do końca nie rozumiem. Zostawił mnie z takim uczuciem, które może znacie - gdy idzie się przez śnieg i on tak śmiesznie skrzeczy. Jest zimno i pizga, ale masz kurtkę, rękawiczki i obowiązkową maseczkę na twarzy, więc jest ciepło. Trochę się nie chce jeszcze wracać do domu, ale trzeba.
8/10.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz