Prometeusz (2012) – ocena: 4/10
reżyseria: Ridley Scott
Mimo ogromnego hype'u na ten film, udało mi się skutecznie unikać spoilerów. A te tkwią nawet w materiałach promocyjnych z plakatem włącznie. Cóż, sam film obiecuje naprawdę wiele, a dostarcza odpowiedzi bardzo szczątkowych. Te "szczątki", które otrzymujemy, w większości są na poziomie średnim - a jeśli wziąć pod uwagę uniwersum "Aliena", to wręcz zawodzą. Właściwie to film bardzo nierówny, nawet na poziomie samego scenariusza. Niektóre motywacje bohaterów są idiotyczne, płytkie i nieuzasadnione. Część dialogów jest wyraźnie słabsza, a część trzyma wyższy poziom. Prawda jest taka, że to przydługi wysokobudżetowy pierwszy odcinek serialu żerującego na znanej marce. Daje częściową odpowiedź na pytania, które miały prawo paść w trakcie seansu pierwszego "Obcego", ale nie dokłada żadnej ciekawej tajemnicy do uniwersum. Nie powiem, że nie bawiłem się w ogóle. Atmosfera tajemnicy budowana jest umiejętnie, akcja potrafi przyciągnąć. Szkoda, że rozpraszają idiotyzmy, a postaci nie są zbyt ciekawe - może poza androidem Davidem. Wyraźna i widoczna jest spora liczba nawiązań do pierwszego "Obcego", choć miałem wątpliwości, czy są to rzeczywiście ukłony i "fanservice" czy może jednak zerżnięcie i zarżnięcie starych koncepcji. Warto obejrzeć, ale z nastawieniem "obejrzę odmóżdżony letni blockbuster" bardziej niż "wow, klimatyczny prequel Obcego, który rozbuduje serię i przywróci ją na piedestał".
Få meg på, for faen (2011) – ocena: 7/10
reżyseria: Jannicke Systad Jacobsen
Ten tajemniczy tytuł przetłumaczono jako "Turn me on, goddamit!", czyli luźno tłumacząc "Podnieć mnie, do cholery!". Ciężko powiedzieć, na ile dobre jest to tłumaczenie, ale na pewno pasuje ono do treści filmu. A ten z premedytacją łamie pewne tabu. Rodzic nigdy nie chce dopuszczać do siebie myśli, że jego dziecko może mieć jakiekolwiek potrzeby seksualne. Niezależnie od wieku, dla wielu rodziców dziecko pozostanie dzieckiem do momentu, w którym przyjdzie myśl "kiedy będę babcią/dziadkiem?". Zapomniał wół?
To nie jedyne tabu, które jest tu łamane i nie jedyny prawdziwy element. Film nie przebiera też w środkach. Gdy trzeba pokazać fiuta, to go pokazuje - bez cenzury. Masturbacja? Owszem. I nie jest to w żadnym wypadku podszyte głupawym humorem z "American Pie", zatem bez obaw. Dobrze zarysowane postaci, ciekawy scenariusz, naprawdę dobrze odegrane role. Zdawać by się mogło, że wszystko jest na swoim miejscu, ale jednak czegoś brakuje. Mimo swojej prawdziwości, wpada w pułapkę kilku klisz, które nie są zbyt dobrze zakamuflowane. Ponadto otwiera drobne wątki, z których niewiele wynika i które nie są specjalnie domknięte. Mają swój sens, wydźwięk, ale zamiast pozostawiać pole do domysłów i interpretacji, pozostawiają uczucie niedosytu. Moja pierwotna ocena była o oczko niższa, głównie ze względu na rażące w pewnym momencie schematy. Po dłuższym czasie jednak zauważyłem, że wciąż dobrze ten film pamiętam i zauważyłem też, że sporo z jego przebiegu wciąż wzbudza we mnie jakieś emocje i prowokuje mnie do przemyśleń. To dobry film z naprawdę dobrym scenariuszem, ale cierpi, gdyż uwięziony został w schemacie.
Pamiętnik (2004) – ocena: 3/10
reżyseria: Nick Cassavetes
Naprawdę? Ten film ma tak wysokie oceny od użytkowników? Praktycznie na wszystkich znanych mi serwisach „User Score” jest w granicach oceny 8/10, recenzenci trzymają się w okolicach 5/10. I z przykrością muszę stwierdzić, że chyba popadam w jakiś snobizm recenzencki, bo mnie również się ten film okropnie nie podobał. Jest potwornie przewidywalny. Klisza goni kliszę – nie tylko w konstrukcji fabularnej, ale i w samym scenariuszu. Odliczałem czas do końca filmu, co mi się rzadko zdarza. Udawało mi się nie tylko odgadnąć co się wydarzy za chwilę, ale i za pół godziny, a czasem nawet co dana postać za chwilę powie. To jeden z gorszych klonów wszystkich kinowych historii miłosnych, jakie widziałem. Trudno przez to nawet skoncentrować się na filmie. Dosłownie kilka scen i kilka linijek tekstu ze scenariusza było ciekawych. Zlituję się z oceną także za realizację, która stała na wysokim poziomie (choć zamiast Ryana Goslinga mogliby zatrudnić jakąś ciekawą brzozę). I nie jest to kwestia tego, że "to kobiecy film". Oglądałem go z dziewczyną i ona miała takie same odczucia.
ParaNorman (2012) – ocena: 6/10
reżyseria: Chris Butler, Sam Fell
Trzeba mieć jaja, żeby zrobić taki film. Mamy tu masę scen, których wystraszyłby się nie tylko dziesięciolatek, ale i których bała się moja dziewczyna. To film dla dojrzałych dzieci i ich starych. Wygenerowany komputerowo, ale stylizowany na animację poklatkową figurek z modeliny. Efekt naprawdę dobry – dzięki takiemu rozwiązaniu sceny mogą być bardziej dynamiczne, szczegółowe i dają większe pole do popisu jeśli chodzi o kąt kamery. Ten, przy dobrze wykonanych modelach, można przecież zmienić nawet na etapie postprodukcji.
Sporo tu humoru, który nie boi się tematów kontrowersyjnych. Nie boi się właściwie niczego i to procentuje. Postaci troszkę zbyt jednowymiarowe, jak dla mnie. Warto obejrzeć, choć dwa razy bym się zastanowił jeśli moje dziecko miałoby oglądać to ze mną.
Mission: Impossible (1996) – ocena: 7/10
reżyseria: Brian De Palma
Zapamiętałem ten film jako lepszy, ale swojej oceny nie zmienię, bo nabrał uroku w innych miejscach. Akcja, nawet gdy znam wszystkie jej zwroty, wciąż wydaje mi się ciekawa i gęsta. Tom Cruise, jeszcze młodziutki, gra dobrze. Sceny na zielonym tle wciążtrochę rażą, ale te kręcone dziś przy pomocy CGI także bywają wyczuwalnie sztuczne. Urokiem tego filmu jest powrót do lat dziewięćdziesiątych z posmakiem czegoś jeszcze starszego – zapewne oryginalnego serialu, którego nigdy nie oglądałem. Dane przenoszone są najpierw na dyskietce (!), by później pokazać nowość – płytki w jakichś dziwnych opakowaniach. Możemy też zobaczyć stare laptopy, telefony komórkowe, a nawet imitację i wyobrażenie wczesnego Internetu. Drobne idiotyzmy nie przeszkadzają w odbiorze, a nawet dodają swoistego smaczku.
Kochankowie z księżyca (2012) – ocena: 7/10
reżyseria: Wes Anderson
Jest to bardzo trudny film do ocenienia. Jego cechą charakterystyczną jest silnie nakreślony styl, które używa wszystkiego, co przez klasyczne kino jest zakazane. Wszędzie mamy linie proste, kąty proste, kadrowanie centralne. Aktorstwo, choć nie jest całkiem wyjałowione, to sprawia wrażenie specjalnie uproszczonego. Jest to zabieg ciekawy, podobał mi się, choć jest on na tyle wyrazisty i niestandardowy, że potrafi za bardzo skupić na sobie uwagę. A to z kolei sprawia, że po prostu ciężej skoncentrować się na fabule. Przypominało mi to styl Akiego Kaurismakiego i choćby jego "Człowieka bez przeszłości". Fabuła, choć prosta, to skuteczna. Zaciekawia, ma w sobie odrobinę magii. To doskonały przykład, jak opowiedzieć jeszcze raz znaną historię ze znanym morałem w ciekawy sposób. I co ciekawe - mimo plejady gwiazd na ekranie najbardziej błyszczą dzieciaki. Warto, choćby dla zaobserwowania efektów formalnego buntu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz