Ponieważ na temat obejrzanych filmów nie mam zbyt wiele do powiedzenia, a i wena nie dopisuje to nie będę się rozwodził nad każdym filmem z osobna. Z kolei poczułem, że do suchych ocen rzucanych na filmwebie należy się kilka słów.
Palacz zwłok (1969) - ocena 7/10
reżyseria: Juraj Herz
Dwukrotnie zmieniałem ocenę tego filmu z siódemki na szóstkę i z powrotem. Jest to mocne kino i mimo ciężkostrawnego klimatu zahaczającego o monotonię zostaje w pamięci i odzywa się na długo po seansie.
Zombieland (2009) - ocena 6/10
reżyseria: Ruben Fleischer
O to chodzi, takiego filmu o zombie mi było trzeba. Wpisana w średni i ograny na miliard sposobów szablon amerykańskiego filmu czarna komedia mimo wszystko potrafi bawić. Nie oczekujcie salw śmiechu co 5 minut - to nie tego typu film. Humor jest na dobrym poziomie i podkreśla luźne traktowanie tematu. No i jest najważniejsze, czyli zombie, rozwałka na całego przy akompaniamencie dobrej muzyki. A za Black Keys w kluczowym momencie i Billa Murraya duży plusik. Zatem udało się wzbić ponad przeciętność.
Wszystko, co kocham (2009) - ocena 6/10
reżyseria: Jacek Borcuch
To jedna z tych szóstek, w której rozpatrujemy "czym wybija się ponad przeciętność", a nie "dlaczego jednak nie jest to naprawdę dobry film, a tylko niezły". Wybija się klimatem, rolą Chyry, trzeźwym spojrzeniem i realizacją klimatu lat osiemdziesiątych.
Sherlock Holmes (2009) - ocena 7/10
reżyseria: Guy Ritchie
No, to jest dobre kino przygodowe. Na miarę pierwszej części "Piratów z Karaibów". Dużo doskonałej zabawy upchanej, pędzącej, klimatycznej i nowocześnie zrealizowanej. Widowisko i dobrze spędzony czas.
Gdzie jesteś Amando (2009) - ocena 7/10
reżyseria: Ben Affleck
W trakcie oglądania dwukrotnie miałem wrażenie, że to już koniec i za chwilę zobaczę napisy końcowe. Brawa należą się głównie za opowiedzianą historię, która pierwotnie się nieco snuje, aby nabrać zawrotnego tempa pod koniec. Może sięgnę po książkę.
Miasto złodziei (2010) - ocena 5/10
reżyseria: Ben Affleck
Miało być zapewne kino na miarę "Gorączki", a wyszła do bólu odtwórcza opowiastka, w której wciąż ma się wrażenie, że to już było nieraz i w lepszym stylu. Średniak po prostu i nic ponadto.
Kieł (2009) - ocena 8/10
reżyseria: Giorgos Lanthimos
Do kina greckiego jeszcze nie podchodziłem, przyznam. Trzeba zobaczyć ten film koniecznie, najlepiej nie wiedząc o nim absolutnie nic odkrywając wszystko na bieżąco. Ja tak oglądałem i mam wrażenie, że to wzmocniło mój odbiór. Takich filmów w USA się nie robi. Pozycja obowiązkowa. Aha - i nie pokazywać nieletnim.
Solaris (1972) - ocena 5/10
reżyseria: Andriej Tarkowski
Tarkowski jako pierwszy popełnił film na podstawie książki Lema. Sama książka od początku do samego końca trzymała mnie za fraki i nie chciała puścić. W filmach oczekiwałem przynajmniej wizualizacji tajemniczej planety oraz zjawisk na niej zachodzących. Tarkowski coś tam pokazał skupiając się na postaciach. Dołożył do tego jakąś rozwlekłą i wręcz nudną lirykę, która nie snuje się i nie wdziera do umysłu, ale raczej usypia i jest natarczywie irytująca. Jedyne dobre elementy to te dokładnie odwzorowane z książki. Zmiana zakończenia też nie wyszła filmowi na dobre.
Solaris (2002) - ocena 3/10
reżyseria: Steven Soderbergh
Biały uczony Sartorius, który nawet gdy mówi, to przemawia zastąpiony został... czarną kobietą o nazwisku Gordon, która zdaje się mieć obsesję na punkcie walki z obcymi. Ta rola pasowałaby bardziej do "Obcy kontra Predator" niż do "Solaris". Z kolei Snaut zastąpiony przez Snowa - docelowo miał mieć rozstrojone nerwy, w rzeczywistości jedyne co robił to rozstrajał nerwy widzowi. W książce pijany, tutaj jakby naćpany i nieco rapujący. Cały nacisk położono na wątek miłosny. Ok, to jestem w stanie zrozumieć i nawet zaakceptować. Tylko dlaczego mimo zmiany orientacji na tę bardziej zrozumiałą i bliższą amerykańskiemu widzowi nie udało się sprawić, aby widz przejął się choćby w najmniejszym stopniu losami bohaterów?
Te szczegóły to jednak, jak mówią, pikuś. Scenarzyści dopisali mnóstwo nieistniejących scen, totalnie zmienili zakończenie i dodali poboczny wątek "zwrotu akcji", którego w oryginale nie było (i który nie był potrzebny). W zasadzie w filmie wprowadzono tyle zmian, że mógłby mieć zupełnie inny tytuł, a nikt nikogo nie posądziłby o plagiat. Planeta ukazana jest tylko z bardzo daleka, latają po niej jakieś "niebieskie prądy". W dobie filmów przepakowanych efektami specjalnymi takie coś? Really? To jeden z tych niewielu filmów, w których liczyłem że wykorzystają maksymalnie możliwości komputerowej grafiki i pokażą w końcu Solaris. Naprawdę, bliższa mojemu wyobrażeniu, a nawet wizualnie lepsza jest wizualizacja Tarkowskiego, choć równie oszczędna.
A teraz biegiem do biblioteki jeżeli jeszcze nie zepsuliście sobie krwi nędznymi ekranizacjami - może jeszcze nie jest za późno. Książka Lema jest doskonała. Nawet Pratchetta w ostatnim czasie nie czytałem w tramwaju na stojąco.
Harry Potter i Insygnia Śmierci - część II (2011) - ocena 6/10
reżyseria: David Yates
Przed obejrzeniem przypomniałem sobie wszystkie ekranizacje. Książki również miałem okazję przeczytać. I muszę przyznać, że kinowe wersje są niczego sobie. Przyzwoite kino rozrywkowe, dużo akcji i Longbottom na kacu. Jestem pełen podziwu, że udało im się nakręcić wszystkie części w niemal niezmienionym składzie.
Pamiętajcie jeno - nie pić za dużo Coli w trakcie seansu, inaczej mogą was czekać niemiłe niespodzianki.
Kochaj i rób co chcesz (1997) - ocena 5/10
reżyseria: Robert Gliński
Romansidło z dwoma zabawnymi "tekstami". Aż 5, bo główny bohater o dość niestandardowym charakterze, jak na tego typu film.
Wujek Boonmee, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia (2010) - ocena 6/10
reżyseria: Apichatpong Weerasethakul
Tutaj miałem spory dylemat, a moje wahania sięgały swoją rozpiętością oceny od sześciu aż do ośmiu. Scena seksu z rybą była lekko przesadzona, powiedziałbym wręcz, że niepotrzebna. Pomysł na przekazanie myśli niestandardowy i dużo trafniej ujęty niż w niejednym filmie produkcji USA. Ostrzegam, że film dość hermetyczny w formie. Wzbudził spore kontrowersje w Cannes (a raczej przyznanie mu Złotej Palmy te kontrowersje wzbudziło). Należy się uzbroić w cierpliwość żeby wytrwać do końca i zrozumieć. Klimat tego filmu i wymowa wymuszają niejako taką, a nie inną formę. Dlatego początek usypia. I jest to pierwszy przypadek, gdy fakt usypiania widza jest zaletą (i nie dlatego, że w ten sposób zapobiega obejrzeniu go do końca). Mimo wystawionej szóstki naprawdę warto obejrzeć. I jeśli obejrzeć, to koniecznie do końca, w przeciwnym wypadku nie ma sensu w ogóle zabierać się za oglądanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz